Forum Rozmowy bardów Strona Główna Rozmowy bardów
Pogaduchy trzeźwych lub mniej trzeźwych bardów
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Książka
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12 ... 15, 16, 17  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Rozmowy bardów Strona Główna -> Poważnie o literaturze
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Yarren




Dołączył: 25 Wrz 2011
Posty: 389
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Ząbki

PostWysłany: Sob 18:13, 07 Sty 2012    Temat postu:

Ale któryś mówił, jak nie Stary to Nowy.
Uważając się na chrześcijanina przyjmujesz to co mówią oba za prawdę.

ST nie mówi o wszechmocy? Czyli niektóre rzeczy się dzieją bez interwencji boskiej, na które Bóg nie ma wpływu? Czyli skąd wiesz, że ktoś umarł to Wola Boża, a nie przypadek? Mówiąc, że Bóg nie jest wszechmocny mówisz, że Bóg nie panuje nad Światem, który sam stworzył(z niczego).

Było wielu bogów, ale wygrał jeden, tak?
A w ST(które jako chrześcijanin przyjmujesz za niepodważalną prawdę, do ew. interpretacji, ale tu jest jednoznaczne i nie ma czego interpretować)jest napisane "Na początku był Bóg"(JEDEN i zgadnij, który? tak! ten sam w którego wierzysz, Jahwe).
Ale załóżmy, że byli inni, którzy uzupełniali nie-wszechmoc Boga swoimi "mocami". Po co walczyli? Pokłócili się?
A teraz co? Zabił ich - zabił część możliwości kontroli na swoim Światem?
Włada nimi? W takim razie jest więcej niż jeden Bóg, a ty wierzysz w jednego Boga.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renal
Gość






PostWysłany: Sob 19:36, 07 Sty 2012    Temat postu:

nie ma teraz przy sobie Biblii... Ale ogólnie chodzio o to, że w ST jest parę dziwnych zmianek. O zgromadzeniu Bogów, o pokonaniu Bogów egipskich. Jeśli do tego dołączymy apokryfy i jedną z ksiąg pana na H, którego imienia nie pamiętam... Ale ogólnie chodzi o dziadka Noego, który został wniebowzięty to dowiemy się o Planecie Bogów... Te teksty są tak zawiłe, że trudno je ogarnąć i stworzyć coś logicznego... Ja może jestem blisko, choć wątpie, do tej teori najgorzej dopasować właśnie stworzenie świata, ale zabawne czasami wnioski wychodzą więc się w to bawię;D
Powrót do góry
Yarren




Dołączył: 25 Wrz 2011
Posty: 389
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Ząbki

PostWysłany: Sob 20:10, 07 Sty 2012    Temat postu:

A to jest w księgach objętych kanonem?

Tak btw nie jestem chrześcijaninem i najchętniej nie chciałbym mieć z nimi wspólnego więcej niż potrzeba.
Ja Ci pokazuję tylko, że ty też nim nie jesteś. A ST to urojenia przesądnych i zatwardziałych żydów, prędzej uwierzę tylko w to co jest w NT, bo Jezus głosił zasady budujące porządny kręgosłup moralny i w gruncie rzeczy dobrze gadał, a nie jakieś bełty o wychwalaniu Boga(znaczy to też, ale w większości o tym pierwszym, chyba).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renal
Gość






PostWysłany: Sob 20:45, 07 Sty 2012    Temat postu:

No Jezus był genialny;P tego nie można zaprzeczyć. Ja szukam, ale wydaje mi się, że zawszę zostanę przy Biblii
Powrót do góry
Nemesis
Herszt



Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 6496
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Śro 16:21, 18 Sty 2012    Temat postu:

*temu nie można zaprzeczyć
Jak słyszę tak idiotyczne tłumaczenia katolików to rodzi się w mojej klatce piersiowej głód mordu, moje mięśnie się spinają, gardło zaciska a krew automatycznie zaczyna płynąć szybciej, ręce same wyciągają się by chwycić i zabić. Głupota jest jak wirus, przez który zdrowi obywatele przeobrażają się w zombie. Yarren, sam widzisz, z czym masz do czynienia. To jak tłumaczyć trzylatkowi, że Ziemia nie jest płaska. Katolicy wszystko pojmują ostatni. Samozaślepiający się, plebejscy, podli tchórze. Renalu, ty tak naprawdę pojęcia nie masz co zawiera pismo święte, ale pocieszę cię, twoi rodzice, twój ksiądz, twój papież, nawet pieprzony Jezus nie miał o tym pojęcia. A co do mądrości życiowych to ten twój wielki "idol" szkolił się u buddystów.

Dzisiaj był u mnie ksiądz. Pytał moją mamę czy jesteśmy świadkami Jehowy. Mówił jaki to wstyd dla parafii. Jak ja was wszystkich nienawidzę. Od samej tej nienawiści powinniście, wszyscy katolicy, tu i teraz paść trupem i iść do swojego bajkowego, malowanego plakatówkami raju. Brzydzi mnie samo wasze istnienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Yarren




Dołączył: 25 Wrz 2011
Posty: 389
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Ząbki

PostWysłany: Śro 16:41, 18 Sty 2012    Temat postu:

A propo końcówki powiem tak: Wiara jest jak penis. Dobrze mieć własnego, jak nie masz to też ok. Ale obnoszenie się z nim i zmuszanie do oglądania już nie jest ok.
W skrócie: niech każdy wierzy w co chce, ale ode mnie z tym wara.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Młodzik
Bajarz



Dołączył: 27 Wrz 2011
Posty: 858
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Radom/Warszawa

PostWysłany: Śro 18:25, 18 Sty 2012    Temat postu:

Ostatnimi ludźmi, którzy myśleli, że świat będzie lepszy bez jakiejś grupy ludzi byli Hitler i Stalin. Świat przez to lepszy się nie stał Razz. Nem, z łaski swojej opanuj się, bo zachowujesz się jak rozwrzeszczany trzylatek, który nie dostał cukierka Razz.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Młodzik dnia Śro 18:26, 18 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renal
Gość






PostWysłany: Śro 19:02, 18 Sty 2012    Temat postu:

Oh, Nrmiku słodki coż takiego zawiera Biblia o czym ja nie wiem, a Ty wiesz? I co moi rodzice, ksiądz, et cetera? Z budowy zdania nijak to nie wynika.
Powrót do góry
Szlaczek
Wieczny kot



Dołączył: 17 Cze 2010
Posty: 1188
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Płock / Warszawa / Księżyc

PostWysłany: Śro 21:41, 18 Sty 2012    Temat postu:

@Nem: fajnie zdefiniowany raj. Podoba mi się. Reszta wypowiedzi... jak u trzylatka Razz
@Yarren: Pełn wypowiedz brzmiała: Wiara jest jak penis. Dobrze mieć własnego, jak nie masz to też ok. Ale obnoszenie się z nim i wkładanie go na siłę do gardeł dzieci to już niemoralne.
@Renal: Nie wiem ile Ty wiesz o religii, ale idź na mszę do Jehowyh, Protestatntów (wszelkich, co by mieć porównanie), Reformowanego Kościoła Katolickiego, i jeszcze kilku innych odłamów których teraz nie pamiętam. Oni Ci bardzo dużo powiedzą. Co więcej, statystyczny przedstawiciel odłamu wierzy kilkakrotnie bardziej niż statystyczny wierzący katolik (jeśliby wcześniej podzielić katolików na zwykłych i tych, którzy twierdzą, że wierzą).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renal
Gość






PostWysłany: Czw 0:10, 19 Sty 2012    Temat postu:

Szlaczku nazwa msza jest zarezerwowana dla nabożeństwa, którego większość odłmów nie ma. Mówisz o świadkach jechowy? Co Ty chcesz żebym ja ich zabił. Jeśli użyjemu eufenizmu, że KK zniekształca PŚ to nawet w tej skali musimy powiedzieć, że świadkowie jechowy odwracają ją do góry ogonem, wyjmują 2/3, a tą 1/3 co zostaje biorą i wkładają do maszynki do mięsa, a potem dopiero głoszą. Ja nie chcę wiedzieć nic o religii jako takej, ja chcę wiedzieć dużo o Biblii, a Nem twierdzi, że wie coś czego ja nie wiem, więc w swoim głodzie wiedzy chcę się dowiedzieć cóż to takiego.
Co do tego co powiedział Yaren, a poprawił Szlaczek. To wersja Szlaczka jest powiedzmy lepsza, ale i tak przesadzona. No wiecie tak bywa, iż są rzeczy, których dzieci się uczy. Na przykład para hetero zawsze będzie uczyła swoje dziecko, że miłość jest wtedy kiedy pan kocha panią i na odwrót. Tak na prawdę każdy w coś wierzy, chociaż jak Kazik w piosence L.O.V.E. stwierdził "religia mamony też ma wielu wyznawców". Więc z tym porównaniem jest tak, że sami faceci żyją na ziemi.
Powrót do góry
Młodzik
Bajarz



Dołączył: 27 Wrz 2011
Posty: 858
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Radom/Warszawa

PostWysłany: Czw 0:14, 19 Sty 2012    Temat postu:

Renal, skończ. Nie chce mi się czytać kolejnej "dyskusji" religijnej tutaj. Wystarczy mi, że codziennie wysłuchuję rewelacji ze strony moherowej babci, a druga dawka takiego samego bełkotu ze strony Nem doprowadzi mnie do szewskiej pasji.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renal
Gość






PostWysłany: Czw 0:19, 19 Sty 2012    Temat postu:

Ja tylko odpowiadam:P nie no mogę skończyć, chyba, że ktoś przeinaczy moje słowa to będę prostował.
Powrót do góry
Nemesis
Herszt



Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 6496
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Czw 0:33, 19 Sty 2012    Temat postu:

Renal napisał:
Oh, Nrmiku słodki coż takiego zawiera Biblia o czym ja nie wiem, a Ty wiesz? I co moi rodzice, ksiądz, et cetera? Z budowy zdania nijak to nie wynika.


Jeśli zacznę pisać to znowu nie opanuję nerwów. Na to moje leki nic nie pomogą. Masz tu wypowiedź kogoś mądrzejszego ode mnie.

"„<b>DOBRA KSIĘGA" I ZMIENIAJĄCY SIĘ DUCH CZASÓW</b>
Przez politykę wyrżnięto tysiące. Przez religię – dziesiątki tysięcy.
Sean 0'Casey
Każda święta księga na dwa sposoby może być źródłem moralności i zasad życiowych. Po pierwsze mogą się w niej znaleźć bezpośrednie instrukcje, takie jak choćby Dziesięć Przykazań (dziś, jak wiemy, są one źródłem gwałtownych wojen kulturowych na przykład na amerykańskiej prowincji). Po drugie możemy spotkać tam przykłady – Bóg lub jakaś inna biblijna postać może służyć jako „wzorzec moralny" lub (tu posłużę się nowomodnym żargonem) „model kulturowy". W przypadku chrześcijańskiej Biblii obie te drogi, jeśliby wiernie się ich trzymać (określenie „wiernie" pojawiło się w tym kontekście nieprzypadkowo, skojarzenie z wiarą również), prowadzą do systemu etycznego, który każdy współczesny, cywilizowany człowiek, wierzący czy nie, uznać musi za – żadne łagodniejsze określenie by tu nie pasowało – coś wyjątkowo ohydnego. Jeśli jednak mamy być uczciwi, to należałoby raczej stwierdzić, że Biblia, w większości przynajmniej, jest nie tyle zła, co po prostu dziwna i niesamowita. Czego zresztą innego można by się spodziewać po przypadkowej antologii niepowiązanych tekstów, tworzonych, poprawianych, redagowanych i tłumaczonych (oraz „udoskonalanych") przez setki anonimowych autorów, redaktorów i kopistów – anonimowych nie tylko dla nas, ale również dla siebie wzajemnie, co jest zupełnie zrozumiałe przy dziele powstającym przez bez mała dziewięćset lat90. Już sam ten fakt stanowi pewne wyjaśnienie niektórych biblijnych absurdów. Pech polega na tym, że to ta właśnie dziwaczna księga dla różnych religijnych zelotów jest ostatecznym i niepodważalnym źródłem moralności i prawdy życiowej. Ci, którzy chcą swą moralność wywieść literalnie z Biblii, albo nigdy jej nie czytali, albo nie zrozumieli, co bardzo trafnie zauważył biskup John Shelby Spong w The Sins of Scripture [Grzechy Pisma]. Sam biskup, nawiasem mówiąc, jest sympatycznym przykładem liberalnego duchownego o poglądach tak przemyślanych, że w zasadzie pokrywają się one z poglądami większości ludzi mieniących się dziś chrześcijanami. Brytyjskim odpowiednikiem biskupa Sponga jest Richard Holloway do niedawna biskup Edynburga, który sam siebie określa mianem „powracającego do zdrowia chrześcijanina". Kiedyś, gdy jeszcze sprawował swój urząd, odbyliśmy w Edynburgu publiczną dyskusję i było to bez wątpienia jedno z najciekawszych i najbardziej stymulujących spotkań tego typu, w jakich zdarzyło mi się uczestniczyć91.
STARY TESTAMENT
Zacznijmy od Księgi Rodzaju z tak lubianą historią Noego – w rzeczywistości przeróbką babilońskiego mitu o potopie, który pojawia się zresztą w wielu innych kulturach. Oczywiście opowieść o zwierzętach, które parami grzecznie wchodzą do arki, jest w pewnym sensie urocza, ale jej morał – mniej. Bogu przestali się podobać ludzie, więc (za wyjątkiem jednej rodziny) potopił wszystkich, a przypadkowymi ofiarami jego urazy stały się (raczej niewinne) zwierzęta.
Już słyszę protest poirytowanych teologów – przecież nie wolno Księgi Rodzaju traktować dosłownie! Ale właśnie o to mi chodzi. Sami wybieramy sobie i decydujemy, w który kawałek Biblii wierzyć, a który uznawać tylko za symbol bądź alegorię. Te wybory i decyzje to osobista decyzja, podobnie jak osobistą decyzją ateisty jest, jakim nakazem moralnym – niemającym „absolutnego" umocowania – ma się kierować. Jeśli jedno jest „moralnością na wyczucie", drugie też!
W każdym razie mimo dobrych intencji wielu wyrafinowanych teologów przerażająco duża liczba ludzi odczytuje Pismo – w tym mit o Noem – dosłownie. Sondaże Gallupa wskazują, że czyni tak niemal dokładnie połowa Amerykanów (i nie tylko. Również w Azji tamtejsi fundamentaliści myślą podobnie i, na przykład, tragiczne tsunami z 2004 roku uznali oni nie za skutek przesuwania się płyt tektonicznych, lecz za karę za grzechy, od picia i tańczenia w barach po łamanie jakichś bzdurnych reguł dotyczących świętowania dnia świętego)92. Trudno zresztą mieć pretensje do kogoś, kto całą wiedzę o świecie czerpie z opowieści o Noem i poza Biblią nie zna innego źródła wiedzy. Taka edukacja sprawia, że wszelkie naturalne katastrofy wiązane są z zachowaniem ludzi, traktowane są jako „kara za grzechy", nie zaś problem ruchów tektonicznych. Tak przy okazji – czyż to nie przejaw krańcowego egocentryzmu, wierzyć, że zdarzenia tej skali, co trzęsienia ziemi, skali, w której tylko Bóg (lub płyty tektoniczne) może operować, koniecznie muszą mieć związek z człowiekiem. Czemuż to jakakolwiek boska istota, która na swej głowie ma całe stworzenie i wieczność w dodatku, miałaby się przejmować jakimiś nędznymi grzeszkami? Dlaczego wciąż nasze ludzkie słabostki uznajemy za znaczące w kosmicznej skali?
W jednym z programów telewizyjnych zdarzyło mi się przeprowadzać wywiad z wielebnym Michaelem Brayem, znanym amerykańskim przeciwnikiem aborcji. Spytałem go wówczas, skąd się bierze u chrześcijańskich fundamentalistów taka obsesja na punkcie prywatnych preferencji seksualnych, choćby homoseksualizmu, który przecież poza bezpośrednio „zainteresowanymi" nikomu nie powinien wadzić. Odpowiedź Braya odwoływała się do prawa do samoobrony Stwierdził bowiem, że niewinni ludzie mogą się bronić przed tym, by nie stać się „przypadkowymi ofiarami", gdy Bóg zdecyduje się zesłać karę na jakieś miasto za to, że żyją w nim grzesznicy. W roku 2005 przepiękny Nowy Orlean padł ofiarą huraganu. Gdy woda zalewała kolejne dzielnice miasta, wielebny Pat Robertson, jeden z najbardziej znanych amerykańskich teleewangelistów i były kandydat na prezydenta USA, oświadczył ponoć, że winę za tę tragedię ponosi... pewna mieszkająca w Nowym Orleanie aktorka komediowa-homoseksualistka *. A można by pomyśleć, że wszechmocny Bóg potrafi nieco celniej trafiać w niepoprawnych grzeszników – czy na przykład ewentualny atak serca nie byłby rozsądniejszą karą niż zniszczenie całego miasta tylko dlatego, że w nim akurat przebywa jakaś bezczelna lesbijka.
W listopadzie 2005 mieszkańcy Dover (Pensylwania) odwołali z lokalnej rady szkolnej całą grupę fundamentalistów, którzy jednak zdołali wcześniej bardzo zepsuć miastu opinię – czy wręcz narazić je na pośmiewisko – próbując wprowadzić do szkół nauczanie o „inteligentnym projekcie". Kiedy Pat Robertson dowiedział się, że fundamentaliści ponieśli srogą porażkę w demokratycznym referendum, gromko ostrzegł Dover:
Chciałbym uprzedzić dobrych ludzi z Dover, by –jeśli miasto ich nawiedzi jakieś nieszczęście – nie prosili o pomoc Pana Boga. Mówię zatem: właśnie wyrzuciliście Pana Naszego ze swojego miasta i nie dziwcie się, że On wam nie pomoże, kiedy zaczną się kłopoty. Oczywiście nie zapowiadam, że jakieś nieszczęścia na was nadciągną, ale jeśli tak się stanie, to pamiętajcie, że sami przegłosowaliście, iż dla Boga nie ma miejsca w waszym mieście. Nie proście zatem o pomoc, On bowiem może was nie słyszeć93.
(Gdyby nie to, że tacy właśnie ludzie mają we współczesnej Ameryce olbrzymią władzę i wielkie wpływy, można by Pata Robertsona uznać za nieszkodliwego komedianta.) Kiedy doszło do zniszczenia Sodomy i Gomory, odpowiednikiem Noego stał się siostrzeniec Abrahama Lot. Bóg zdecydował się oszczędzić Lota i całą jego rodzinę, uznawszy go za człowieka wielkiej prawości. Wysłał więc Jahwe do Sodomy dwa anioły (pod postacią „mężów"), którym polecił ostrzec Lota przed deszczem siarki, jaki wkrótce spadnie na miasto. Lot ugościł anioły pod własnym dachem, ale wkrótce, dowiedziawszy się o tym, wokół jego domu zgromadzili się pozostali mieszkańcy miasta, żądając, by wydał im swoich gości: „wywołali Lota i rzekli do niego: Gdzie tu są ci ludzie, którzy przyszli do ciebie tego wieczoru? Wyprowadź ich do nas, abyśmy mogli z nimi poswawolić!" (Rdz 19,5) *. Odwaga, z jaką Lot starał się chronić swoich gości, wskazuje, że Bóg chyba wiedział, co robi, wskazując na niego jako na jedynego sprawiedliwego w całej Sodomie. Ale jego cnota okazuje się nieco skażona, gdy przyjrzymy się jej w kontekście argumentów użytych przy obronie gości: „[...] rzekł im: Bracia moi, proszę was, nie dopuszczajcie się tego występku! Mam dwie córki, które jeszcze nie żyły z mężczyzną, pozwólcie, że je wyprowadzę do was; postąpicie z nimi, jak się wam podoba, bylebyście tym ludziom niczego nie czynili, bo przecież są oni pod moim dachem!" (Rdz 19,7-8).
Jakakolwiek miałaby być wymowa tej dziwnej opowieści, jedno jest jasne – rola kobiet w tej głęboko religijnej kulturze. W każdym razie Lotowa próba przehandlowania dziewictwa córek była zupełnie zbędna, jako że aniołowie sami poradzili sobie ze zbiegowiskiem, po prostu „porażając ślepotą" jego uczestników. Następnie uprzedzili swego gospodarza, by czym prędzej zebrał rodzinę i zwierzęta i opuścił miasto, bowiem za chwilę zostanie ono zniszczone. I tak wszyscy jego domownicy i przychówek ocalili życie, za wyjątkiem żony, którą Pan uznał za stosowne zamienić w słup soli, gdyż popełniła przestępstwo (drobne wykroczenie, ktoś mógłby pomyśleć) i mimo zakazu spojrzała się za siebie na płonące miasto.
Obie córki Lota pojawiają się jeszcze raz w biblijnej opowieści. Otóż po tym, jak matka została zamieniona w słup soli, dziewczęta zamieszkały z ojcem w jaskini w górach. Spragnione męskiego towarzystwa, postanowiły pewnego dnia upić tatusia i odbyć z nim stosunek płciowy. Lot spił się tak, że nie zauważył, kiedy starsza córka wślizgnęła się do jego łoża, ani kiedy z niego wyszła, był jednak dość trzeźwy, by ją zapłodnić. Następnej nocy panienki ustaliły, że przyszła kolej na młodszą, i historia się powtórzyła, tyle że w innej obsadzie (Rdz 19,31-36). Jeśli ta patologiczna rodzina była najlepszym, czym mogła pochwalić się Sodoma, to los, jaki spotkał to miasto z boskiego wyroku wydaje się nieco bardziej zrozumiały.
Opowieść o Locie i sodomitach (w jednym przynajmniej aspekcie) zostaje niemal dokładnie powtórzona w Księdze Sędziów. Nieznany z imienia lewita (kapłan zatem) wracał z żoną do domu i po drodze oboje zatrzymali się na nocleg u pewnego starca. Gdy starzec podejmował gości, jego dom otoczyli mieszkańcy miasta i, dobijając się do drzwi, zażądali, „Wyprowadź męża, który przekroczył próg twego domu, chcemy z nim obcować" (Sdz 19,22). Usłyszeli wówczas odpowiedź, która stanowi niemal dokładne powtórzenie słów wypowiedzianych niegdyś przez Lota: „Nie, bracia moi, proszę was, nie czyńcie tego zła, albowiem człowiek ten wszedł do mego domu, nie popełniajcie tego bezeceństwa. Oto jest tu córka moja, dziewica, oraz jego żona, wyprowadzę je zaraz, obcujcie z nimi i róbcie, co wam się wyda słuszne, tylko mężowi temu nie czyńcie tego bezeceństwa" (Sdz 19,23-24). Wszak to mizoginizm w najczystszej postaci! Słowa „róbcie, co wam się wyda słuszne", brzmią w tym kontekście szczególnie przejmująco – bawcie się i gwałćcie sobie moją córkę i żonę kapłana, ale jemu samemu, jako memu gościowi, okażcie należny szacunek, przecież jest mężczyzną. Niestety–dla żony lewity „przygoda" zakończyła się znacznie gorzej niż dla córek Lota, mąż bowiem wydał ją na pastwę tłumu i Beniaminici przez całą noc dokonywali na niej zbiorowego gwałtu: „Puścili ją wolno dopiero wtedy, gdy wschodziła zorza. Kobieta owa, wracając o świcie, upadła u drzwi owego męża, gdzie był jej pan, i pozostała tam aż do chwili, gdy poczęło dnieć" (Sdz 19,25-26). Rano lewita znalazł żonę leżącą na progu i niedającą znaku życia. „Wstań, a pojedziemy" – rzekł do niej, szorstko i bezwzględnie, jak byśmy uznali dzisiaj. Kobieta nie odpowiedziała, „Usadowiwszy ją przeto na ośle, zabrał się ów człowiek i wracał do swego domu. Przybywszy do domu, wziął nóż, i zdjąwszy żonę swoją, rozciął ją wraz z kośćmi na dwanaście sztuk i rozesłał po wszystkich granicach izraelskich" (Sdz 19,28-29). Tak – dosłownie. Proszę sprawdzić w oryginale, jeśli ktoś nie wierzy. (Może jednak w duchu miłosierdzia przypiszmy to ogólnej dziwaczności Biblii. Choć nie do końca: był w tym jakiś sens, a mianowicie zemsta. Plan zresztą się powiódł. Doszło do wojny przeciw plemieniu Beniamina, w której, co Księga Sędziów z lubością odnotowuje, wybito sześćdziesiąt tysięcy ludzi. A tak przy okazji – zastanawiające podobieństwo, przynajmniej we fragmentach, historii Lota i przypowieści o lewicie i Beniaminitach nasuwa pytanie, czy aby nie jest to efekt pomieszania rękopisów w którymś z dawnych skryptoriów; tak zresztą mogło się dziać z wieloma świętymi tekstami.)
Wujek Lota, Abraham, był „ojcem-założycielem" wszystkich trzech „wielkich" monoteistycznych religii. Ten niekwestionowany status patriarchy czyni zeń osobę ustępującą jedynie samemu Bogu, przynajmniej jeśli rozważamy potencjalne autorytety warte naśladowania. Czy jednak współczesny moralista rzeczywiście odnalazłby w Abrahamie taki wzorzec? W dość wczesnym okresie swego długiego życia przyszły patriarcha udał się wraz z żoną Sarą do Egiptu, by uciec przed klęską głodu. Na miejscu już zorientował się, że uroda Sary może ściągnąć na niego, jej męża, poważne niebezpieczeństwo, postanowił więc przedstawić ją jako swoją siostrę. W tej sytuacji Sara szybko trafiła do haremu faraona, Abraham zaś został faworytem władcy i opływał w luksusy. Bogu jednak to się nie spodobało i zesłał na faraona i jego domowników plagi (ciekawe, nawiasem mówiąc, czemu na faraona, a nie na Abrahama). Całkiem zrozumiałe, że faraon najpierw zażądał wówczas wyjaśnienia, dlaczegóż to Abraham nie przyznał się, że Sara jest jego żoną, a później postanowił oboje wyrzucić z Egiptu (Rdz 12,18-19). Naszej parce ta maskarada najwyraźniej przypadła do gustu, próbowali bowiem powtórzyć tę samą sztuczkę z jeszcze jednym władcą, tym razem z Abimelekiem, królem Geraru. Jego również Abraham usiłował nakłonić do poślubienia Sary, znów udając, że jest ona jego siostrą (Rdz 20,2-5). Gdy Abimelek poznał prawdę, był równie oburzony, jak wcześniej faraon, i oburzenie to wyraził w niemal identycznych słowach. Trudno zresztą nie współczuć obu panom (choć liczne podobieństwa nieco podważają wiarogodność tekstu). Takie niezbyt chwalebne epizody z dziejów Abrahama to oczywiście zupełne błahostki w porównaniu z najsłynniejszą historią z jego udziałem, czyli z poświęceniem Izaaka (Koran, święta księga islamu, zawiera analogiczną opowieść o poświęceniu syna przez Abrahama, tyle że tam mowa jest nie o Izaaku, a o drugim synu – Ismaelu). Otóż Bóg kazał Abrahamowi uczynić całopalną ofiarę z długo oczekiwanego syna. Abraham zbudował więc ołtarz, zebrał drewno na odpowiedni stos i już był trzymał w ręce nóż, by odebrać synowi życie, gdy nagle, dosłownie w ostatniej chwili, objawił się anioł i oświadczył, że Pan Bóg tak naprawdę sobie żartował i wcale nie chce śmierci Izaaka, a chodziło tylko o „kuszenie" Abrahama i wypróbowanie siły jego wiary. Z dzisiejszej perspektywy nie sposób, czytając tę ohydną historię, nie myśleć o traumie, jaką musiało przeżyć dziecko. Z punktu widzenia współczesnej moralności mamy tu casus jednoczesnego znęcania się nad dzieckiem i terroryzowania i chyba pierwszy w dziejach przykład zastosowania tzw. obrony norymberskiej „Ja tylko wykonywałem polecenia". I coś takiego jest jednym z najważniejszych mitów założycielskich trzech wielkich religii!
W tym momencie już słyszę protest jakiegoś teologa – przecież opowieści o Abrahamie szykującym się do poświęcenia własnego syna nie możemy traktować dosłownie! Odpowiadam dwojako. Po pierwsze nawet dziś jeszcze jest wielu ludzi, którzy całe Pismo traktują właśnie dosłownie, i tak się dzieje, że ci ludzie mają nad nami wielką władzę, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych i w świecie islamu. Po drugie zaś, jeśli opowieści tej nie mamy odczytywać dosłownie, to jak! Jako alegorię? Alegorię czego? Bo chyba niczego naprawdę cennego. Pouczenie moralne? Jakiż to morał można wyciągnąć z tej przerażającej historii? Proszę też nie zapominać, czemu służą całe powyższe rozważania. Otóż chcę tu wykazać, że źródłem naszej moralności wcale nie jest Pismo. Nawet jeśli tak się nam wydaje, to w rzeczywistości zawsze wybieramy ze świętych ksiąg co lepsze kawałki i odrzucamy co paskudniejsze. Musimy zatem mieć jakieś niezależne kryterium, które pozwala nam decydować, jakie fragmenty wybrać – kryterium to, skądkolwiek by pochodziło, nie może, jak wykazałem, wywodzić się z samego Pisma, tak więc musi być dostępne dla wszystkich, wierzących czy nie.
Religijni apologeci próbują nawet w tej żałosnej historii Abrahama i Izaaka znaleźć dowód boskiej dobroci – czyż bowiem nie jest znakiem jego łaskawości, że jednak w ostatniej chwili oszczędził życie dziecka? Na wypadek (choć wydaje mi się to mało prawdopodobne), gdyby któryś z moich czytelników dał się przekonać taką wyjątkowo nieprzyzwoitą obroną, pozwolę sobie przypomnieć inną biblijną opowieść o ludzkiej ofierze, która tym razem już nie zakończyła się tak szczęśliwie. W Księdze Sędziów w rozdziale 11 targu z Bogiem dobił Jefte, który przyrzekł Panu, że jeśli ten da mu pokonać Ammonitów, on ofiaruje tego „kto [pierwszy] wyjdzie od drzwi mego domu, gdy w pokoju będę wracał z pola walki" (Sdz 11,31). „Rozgromiwszy", jak mówi Pismo (to zresztą często używane w tej księdze określenie *), Ammonitów, Jefte „przyszedł do Mispa i zbliżył się do domu swego", gdzie, czemu trudno zresztą się dziwić, „córka jego wyszła na jego spotkanie z bębenkami i tańcami", i tak własna jedynaczka stała się pierwszą żywą istotą, którą władca ujrzał po powrocie. Z rozpaczy podarł na sobie szaty, ale niewiele więcej mógł zrobić, gdyż Bóg najwyraźniej oczekiwał na spełnienie obiecanej ofiary – w tej sytuacji córeczka (całkiem miły gest z jej strony) zaakceptowała całopalenie, poprosiła tylko o odroczenie o dwa miesiące, chciała bowiem udać się w góry, by opłakać swoje dziewictwo. Po upływie tego czasu posłusznie wróciła, a tatuś równie posłusznie ją upiekł. Tym razem Bóg postanowił nie interweniować.
Niewyobrażalna wściekłość starotestamentowego Boga, ilekroć ktoś z jego wybranego narodu próbował flirtować z jakimś obcym bogiem, kojarzy się za to wyłącznie z prymitywną zazdrością nie dość, że najgorszego typu, to jeszcze o wyraźnie seksualnym podłożu; w tym wypadku również współczesny etyk miałby spory kłopot ze wskazaniem wzorca do naśladowania. Pokusa seksualnej niewierności jest zupełnie zrozumiała nawet dla tych, którzy nigdy jej nie ulegli – to jeden z głównych motywów niemal całej literatury, od Szekspira po bulwarowe farsy. Ale nieodparta najwyraźniej skłonność do czczenia cudzych bogów dla nas, ludzi współczesnych, jest czymś, z czym dość trudno się identyfikować. Być może to przejaw mej naiwności, ale sądzę, że przestrzeganie przykazania „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną" nie powinno być zbyt trudne. To drobiazg, można rzec, choćby w porównaniu z „Nie pożądaj żony bliźniego swego" (ani jego osła, ani wołu...). Tymczasem przez cały Stary Testament z monotonią nużącą niczym w kiepskim serialu ilekroć tylko Pan Izraela odwróci na chwilę spojrzenie od swych dzieci, wszyscy natychmiast rzucają się, a to do ołtarzy Baala, a to jakiegoś innego idola, a to wreszcie – i to w fatalnych zupełnie okolicznościach – złotego cielca.
Bardziej jeszcze niż Abraham wzorcem moralnym dla wyznawców wszystkich trzech monoteistycznych religii może być Mojżesz, o ile bowiem ten pierwszy był najstarszym z patriarchów, to jeśli kogokolwiek uznać by można za oryginalnego twórcę doktryny judaistycznej (i jej pochodnych), to właśnie Mojżesza. Historia ze złotym cielcem przydarzyła się, gdy Mojżesz na Górze Synaj właśnie łączył się Panem Bogiem i odbierał od niego boską ręką zapisane kamienne tablice. W tym czasie ludzie na dole (którzy nie mogli nawet zbliżyć się do góry z lęku przed spopieleniem) nie marnowali czasu:
A gdy lud widział, że Mojżesz opóźniał swój powrót z góry, zebrał się przed Aaronem i powiedział do niego: Uczyń nam boga, który by szedł przed nami, bo nie wiemy, co się stało z Mojżeszem, tym mężem, który nas wyprowadził z ziemi egipskiej (Wj 32,1).
Aaron namówił wszystkich, aby oddali całe złoto, jakie nosili na sobie, stopił je, sporządził złotego cielca i dla tego świeżo wynalezionego bóstwa natychmiast wybudował też wielki ołtarz, aby ludzie mogli złożyć mu ofiarę. No cóż, nie był to najrozsądniejszy pomysł, tak drwić sobie z Boga za plecami. Może i był On właśnie na górze, ale przecież Pan jest wszechwiedzący i nic się przed nim nie ukryje. Toteż i nie marnował On czasu i natychmiast wysłał Mojżesza na dół jako egzekutora swojej woli. Zszedł zatem Mojżesz z gór, trzymając w rękach kamienne tablice z Dziesięcioma Przykazaniami, ale gdy ujrzał złotego cielca, tak go to rozgniewało, że potłukł boskie nakazy (na szczęście Bóg dał mu później kopię zapasową). Potłukł też cielca na kawałki, spalił go i zmielił na proszek, który zmieszał z wodą, tę zaś kazał Izraelitom wypić. Później wezwał do siebie wszystkich mężczyzn z kapłańskiego rodu lewitów i nakazał im ująć w dłonie miecze i zabić tak wielu ludzi, jak się da. Trzy tysiące ludzi straciło w ten sposób życie, ale myliłby się ten, kto by uznał, że to dość, by ułagodzić boską zazdrość i dąsy. Nie – Pan jeszcze nie skończył! Z ostatnich wersetów tego zaiste przerażającego rozdziału dowiadujemy się, że dodatkowo jeszcze „ukarał lud za to, że uczynił sobie złotego cielca, wykonanego pod kierunkiem Aarona" (Wj 32,33).
Księga Liczb na odmianę opowiada, co działo się po tym, jak Bóg podburzył Mojżesza do ataku na Madianitów. Izraelici poradzili sobie bez większych problemów i szybko wyrżnęli wszystkich mężczyzn i spalili madianickie miasta, oszczędzili jednak kobiety i dzieci. Samowolne miłosierdzie żołnierzy rozsierdziło wyraźnie Mojżesza, nakazał więc, by wymordować też chłopców i kobiety (niebędące dziewicami), „Jedynie wszystkie dziewczęta, które jeszcze nie obcowały z mężczyzną, zostawicie dla siebie przy życiu" (Lb 31,18) – polecił. Nie, chyba jednak Mojżesz nie jest właściwym wzorcem moralnym dla naszych czasów. Jeśli jakiś współczesny pisarz religijny masakrze Madianitów też przypisuje symboliczne czy alegoryczne znaczenie, to jest to bardzo opaczna alegoria. Przecież, co przyznaje sama Biblia, nieszczęśni Madianici stali się we własnym kraju ofiarą ludobójstwa. Imię tego ludu przetrwało tylko w Piśmie i w jednym z nadal wykonywanych i popularnych od czasów wiktoriańskich religijnych hymnów (choć minęło już pięćdziesiąt lat, nadal pamiętam i słowa – zwłaszcza to wyrzynanie w imię krzyża – i ponurą melodię w tonacji molowej):
Christian, dost thou see them On the holy ground? How the troops of Midian Prowl and prowl around? Christian, up and smite them, Counting gain but loss; Smite them by the merit Of the holy cross.
Cóż za pech dla nieszczęsnego wymordowanego narodu – pozostać w pamięci niemal wyłącznie jako symbol uniwersalnego zła w dziewiętnastowiecznym hymnie religijnym.
Wyjątkowo skutecznym kusicielem musiał być rywalizujący z Jahwem Baal. W Księdze Liczb na przykład (znów w Rozdziale 25.), znajdujemy informację o tym, że wielu synów Izraela dało się skusić Moabitkom i zaczęli oddawać cześć Baalowi. Bóg zareagował z charakterystyczną dla siebie furią – „I rzekł Pan do Mojżesza: Zbierz wszystkich [winnych] przywódców ludu i powieś ich dla Pana wprost słońca, a wtedy odwróci się zapalczywość gniewu Pana od Izraela" (Lb 25,4). Trudno zaakceptować tak drakońską karę za grzech flirtowania z obcym bogiem, zwłaszcza że – przynajmniej zgodnie z dzisiejszymi standardami moralnymi i poczuciem sprawiedliwości –jest to przewinienie wręcz śmieszne w porównaniu choćby z wydaniem własnej córki bandzie rozwydrzonych gwałcicieli. A to tylko kolejny z licznych przykładów odejścia współczesnej (aż kusi, by powiedzieć „cywilizowanej") moralności od nakazów Pisma. Z drugiej jednak strony bardzo łatwo wszystkie te przykłady wyjaśnić w kategoriach teorii memów, bowiem takich właśnie kwalifikacji potrzebuje każde bóstwo, by przetrwać w puli memowej.
Tragifarsa maniakalnej zazdrości Jahwe o innych bogów przewija się przez dosłownie cały Stary Testament. To ona jest źródłem pierwszego z Dziesięciu Przykazań (tych z tablic, które Mojżesz połamał – Wj 20, Pwt 5), a silniej jeszcze przebija się przez (skądinąd nieco się różniące) „zapasowe" przykazania, którymi Bóg zastąpił później te ze zniszczonych oryginalnych tablic (Wj 34). Właśnie pisząc drugie tablice, Bóg jasno określił, co jest naprawdę dla niego ważne. Przyobiecał wówczas Mojżeszowi, że wygna z ich własnej ziemi każdego „Amorytę, Kananejczyka, Chetytę, Peryzzytę, Chiwwitę i Jebusytę" (Wj 34,11) (cóż, mieli pecha), ale w zamian sformułował dość jednoznaczne żądania:
Natomiast zburzcie ich ołtarze, skruszcie czczone przez nich stele i wyrąbcie aszery. Nie będziesz oddawał pokłonu bogu obcemu, bo Pan ma na imię Zazdrosny: jest Bogiem zazdrosnym. Nie będziesz zawierał przymierzy z mieszkańcami tego kraju, aby, gdy będą uprawiać nierząd z bogami obcymi i składać ofiary bogom swoim, nie zaprosili cię do spożywania z ich ofiary. A także nie możesz brać ich córek za żony dla swych synów, aby one, uprawiając nierząd z obcymi bogami, nie przywiodły twoich synów do nierządu z bogami obcymi. Nie uczynisz sobie bogów ulanych z metalu (Wj 34,13-17).
No, dobrze – przecież doskonale wiem, że czasy się zmieniły i żaden współczesny religijny przywódca nie myśli jak Mojżesz (no, może poza talibami i ich odpowiednikami wśród chrześcijańskich fundamentalistów). Nie tylko to wiem – właśnie to chcę przekazać. Chcę przekonać wszystkich dotąd nieprzekonanych, że nasza współczesna moralność, skądkolwiek by pochodziła, na pewno nie wywodzi się z Biblii. Apologeci religii twardo jednak utrzymują, że to właśnie wiara stanowi dla nich swego rodzaju wewnętrzny kompas, który pozwala odróżnić dobro od zła, ateiści zas takim kompasem nie dysponują, gdyż ten dar nie został im dany. Tymczasem nawet ich ulubiona sztuczka (teza, jakoby wybrane fragmenty Pisma należało traktować symbolicznie, nie zaś dosłownie) jest w tym wypadku nieskuteczna – na podstawie jakich kryteriów bowiem człowiek miałby decydować, co jest alegorią, a co nią nie jest?
Krwawa eskalacja etnicznych czystek rozpoczętych w czasach Mojżesza nastąpiła za Jozuego (księga Jozuego wyróżnia się zresztą w całym biblijnym tekście liczbą opisanych masakr i pełną ksenofobii satysfakcją, z jaką o nich opowiada). Jest taka urocza, stara, religijna pieśń: „Joshua fit the battle of Jericho, and the walls came a-tumbling down [...] There's none like good old Joshua, at the battle of Jericho" (Jozue wyruszył na bitwę o Jerycho i mury miasta runęły [...] Nie ma to jak stary dobry Jozue i bitwa o Jerycho). I rzeczywiście, stary dobry Jozue nie spoczął, póki jego on i jego ludzie nie „wyrżnęli do nogi ostrzem miecza wszystko, co było w mieście, mężczyzn i kobiety, młodych i starych, woły, owce i osły" (Joz 6,21; BW).
Tu znów teologowie zaprotestują – przecież to nigdy się nie zdarzyło! Oczywiście, w opowieści tej mowa również o tym, że mury Jerycha runęły od dźwięku trąb i okrzyków bojowych, więc coś takiego rzeczywiście nie mogło mieć miejsca. Tylko że nie o to nam chodzi! Problem w tym, że Biblia – prawdziwa czy nie – ma być dla nas źródłem moralności. Tymczasem starotestamentowe dzieje zniszczenia Jerycha przez Jozuego, a i zresztą cała historia zajęcia Ziemi Obiecanej przez plemiona Izraela, moralnie nie różni się niczym od napaści Hitlera na Polskę czy masakr dokonanych przez Saddama Husseina na Kurdach i szyitach. Biblię można traktować jako zajmujące i pełne swoistej poezji dzieło literackie, ale nie jest to raczej książka, jaką należy dawać własnemu dziecku, by nauczyło się z niej zasad moralnych (opowieść o Jozuem i Jerychu została zresztą ostatnio wykorzystana w pewnym bardzo ciekawym eksperymencie nad kształtowaniem się poczuć moralnych u dzieci. Nieco dalej opiszę szerzej to badanie).
Tak przy okazji, niech nikomu, kto jeszcze o tym nie wie, nie wydaje się, że boski bohater biblijnych opowieści żywi jakiekolwiek skrupuły czy wątpliwości wobec masakr i ludobójstwa towarzyszącego zajmowaniu Ziemi Obiecanej. Przeciwnie, jego rozkazy są absolutnie precyzyjne. Przede wszystkim Pan nakazał odmiennie traktować ludy zamieszkujące podbijane ziemie od tych, które żyły w sąsiedztwie. Te drugie mogły poddać się Izraelitom i tylko jeśli tego nie uczyniły, należało podbić je siłą, wyrżnąć wszystkich mężczyzn, a kobiety (i resztę inwentarza) przejąć na własność. To zalecenie można potraktować jako stosunkowo humanitarne, zwłaszcza wobec tego, co Pan nakazał uczynić z nieszczęśnikami, którzy mieli tego pecha, że zamieszkiwali samą Ziemię Obiecaną (Lebensraum, chciałoby się powiedzieć) – („Ale z miast narodów tych, które Pan, Bóg twój, podawa tobie w dziedzictwo, żadnej duszy żywić nie będziesz. Lecz do szczętu wytracisz je, Hetejczyka, Amorejczyka, Chananejczyka, i Ferezejczyka, Hewejczyka, i Jebuzejczyka, jakoć rozkazał Pan, Bóg twój"; 5 Moj 20,16-17; BG).
Czy ludzie, którzy Biblię uznają za ostateczną wyrocznię moralności, mają choć minimalne pojęcie, co tam naprawdę jest napisane? Oto na przykład niepełny wykaz czynów, za które karać należy śmiercią (Księga Kapłańska, rozdział 20): złorzeczenie rodzicom, cudzołóstwo, seks z macochą lub synową, homoseksualizm, poślubienie jednocześnie kobiety i jej córki, obcowanie płciowe ze zwierzęciem (tu do kary dodano bezmyślną krzywdę – zwierzę również należy uśmiercić). Oczywiście śmiercią należy też karać pracę w szabat, czyli dzień święty, ten nakaz ponawiany jest zresztą na okrągło przez cały Stary Testament. W Księdze Liczb na przykład opisana jest historia człowieka, którego synowie Izraela nakryli, jak zbierał na pustkowiu drwa na opał w dzień szabatu. Schwytali go natychmiast i spytali Pana, co mają z nim uczynić. Tym razem, jak się okazało, Pan nie był w dobrym nastroju i półśrodki wydały mu się niewystarczające, gdyż „rzekł do Mojżesza: Człowiek ten musi umrzeć – cała społeczność ma go poza obozem ukamienować. Wyprowadziło go więc całe zgromadzenie poza obóz i ukamienowało według rozkazu, jaki wydał Pan Mojżeszowi" (Lb 15,35-36). Czy ten zupełnie nieszkodliwy zbieracz drzewa nie miał dzieci i żony, które za nim rozpaczały? Czy nie trząsł się ze strachu, gdy tłum wywlókł go z wioski, i nie krzyczał z bólu, gdy dosięgną! go grad kamieni? Tym, co szokuje mnie w takich opowieściach, nie jest ich autentyzm. Prawdopodobnie nic takiego nigdy się nie wydarzyło. Naprawdę przerażające jest to, że do dziś ludzie układają swoje życie według zaleceń takiego potwora jak Jahwe, a co gorsza, cześć dla tego monstrum (nieważne, fikcyjnego czy realnego) próbują siłą wmuszać innym.
Polityczna władza, jaką w dzisiejszej Ameryce dysponują różni lokalni tragarze kamiennych tablic z wygrawerowanymi Dziesięcioma Przykazaniami, jest szczególnie godna potępienia, gdyż konstytucja tej wielkiej republiki stworzona została przez ludzi promujących świeckie ideały oświecenia i właśnie ta świeckość była dla nich szczególnie ważna. Gdybyśmy natomiast mieli poważnie traktować Dziesięć Przykazań, to za dwa najgorsze grzechy powinniśmy uznać czczenie niewłaściwych bogów i sporządzanie ich wizerunków. A jeśli tak, to zamiast potępiać niewyobrażalne barbarzyństwo talibów, którzy kazali wysadzić w powietrze wspaniałe pięćdziesięciometrowe posągi Buddy od wieków stojące w afgańskich górach, powinniśmy chwalić ich za pobożność. Przecież ten czyn, który światowa opinia publiczna uznała za akt skrajnego wandalizmu, bez wątpienia motywowany był autentycznym religijnym zapałem. Podobne motywacje przyświecały zapewne inicjatorom innych działań, o których na pierwszej stronie (nic dziwnego – historia zupełnie nieprawdopodobna) pod wielkim nagłówkiem Niszczenie Mekki poinformował londyński „Independent" 6 sierpnia 2005 roku:
Historyczna Mekka, kolebka islamu, ginie na naszych oczach na skutek bezprecedensowej czystki zainicjowanej przez religijnych fanatyków. Niemal wszystkie świadectwa bogatej i złożonej historii tego świętego miasta już nie istnieją [...] Miejsce narodzin proroka Mahometa rozjeżdżają dziś buldożery i za cichym przyzwoleniem saudyjskich przywódców religijnych, znanych ze swej ortodoksyjnej interpretacji islamu, niszczone są wszelkie ślady kulturowego dziedzictwa regionu [...] Powodem tej dewastacjijest fanatyzm wahabitów i ich lęk przed tym, by historyczne i religijne zabytki nie przyciągały wyznawców idolatrii i politeizmu, by nie służyły jako miejsce kultu innych bogów. Dodajmy, że przynajmniej formalnie idolatria karana jest w Arabii Saudyjskiej ścięciem *.
Nie wierzę, by jakikolwiek współczesny ateista kazał zrównać z ziemią Mekkę albo katedry w Chartres, w Yorku czy katedrę Notre Damę, zespół świątynny w Shwe Dagon czy w Kioto lub, oczywiście, posągi Buddy z Bamiyan. Steven Weinberg, amerykański fizyk i laureat Nagrody Nobla, powiedział kiedyś: „Religia stanowi obrazę dla ludzkiej godności. Gdyby jej nie było, mielibyśmy dobrych łudzi robiących dobre rzeczy i złych ludzi czyniących zło. Tylko religia może sprawić, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy". Blaise Pascal (ten od zakładu) ujął to samo inaczej: „Ludzie nigdy z takim przekonaniem i z taką radością nie angażują się w czynienie zła jak wówczas, gdy czynią to z pobudek religijnych".
Pisząc to wszystko, nie mam na celu przekonanie kogokolwiek, że nie powinniśmy czerpać świadomości moralnej z Pisma (choć tak uważam). Chcę raczej wykazać, że my wszyscy (i to „my" obejmuje również większość wierzących) w rzeczywistości nie opieramy naszej moralności na świętych księgach. Wszak gdyby tak było, to każdy z nas ściśle „dzień święty by święcił" i uważał za rzecz słuszną i sprawiedliwą, by każdego, kto postępuje inaczej, pozbawić życia; bez skrupułów ukamienowalibyśmy każdą pannę młodą, która nie potrafi dowieść, że zachowała dziewictwo, gdyby tylko jej mąż oznajmił, że żywi wobec niej jakieś podejrzenia. I na tym nie koniec... Ale stop! Może nie jestem w tym, co piszę, uczciwy. Przecież każdy dobry chrześcijanin, przeczytawszy powyższe akapity, natychmiast zaprotestuje – czyż nie wiemy wszyscy, że Stary Testament rzeczywiście nie jest miłą lekturą, ale Nowy to już coś zupełnie innego? Czyż Nowy Testament Jezusa Chrystusa nie odczynił całego zła i nie nauczył nas dobra? Czyż...?
CZY NOWY TESTAMENT JEST LEPSZY?
Oczywiście nie sposób zaprzeczyć, że z moralnego punktu widzenia Jezus stoi o niebo wyżej niż ten okrutny starotestamentowy potwór. Nie ulega też wątpliwości, że Chrystus, jeżeli istniał – lub ten, kto jest autorem Pisma, jeśli nie jest nim on – był jednym z największych etycznych myślicieli wszech czasów. W Kazaniu na Górze Jezus wyprzedził swoją epokę o całe wieki, a mówiąc, „nadstawcie drugi policzek", przewidział coś, co Gandhi i Martin Luter King uczynią dopiero dwa tysiące lat później. Sam zresztą – z absolutną powagą – napisałem kiedyś artykuł Atheists for Jesus [Ateiści za Jezusem] (sporą przyjemność sprawił mi też T-shirt z tym właśnie hasłem, który potem dostałem)94. Tyle że niekwestionowana moralna wyższość Chrystusa tylko wzmacnia siłę moich argumentów. Przecież on nie stworzył swojej etyki na podstawie świętych ksiąg, na których się wychował. Wręcz demonstracyjnie odszedł od nich, na przykład lekceważąc ostrzeżenia o nieprzestrzeganiu szabatu. To jego słowa „szabat jest dla człowieka, nie człowiek dla szabatu" dziś nabrały charakteru przysłowia, i to mądrego przysłowia.
Główną tezą tego rozdziału jest twierdzenie, że nie czerpiemy (lub nie powinniśmy) czerpać naszych przekonań moralnych z Pisma, a Jezus Chrystus właśnie powinien być przez nas uhonorowany jako modelowa egzemplifikacja tej tezy. Co prawda, wartości rodzinne w jego wydaniu nie są może tym, na czym chcielibyśmy się koncentrować. Wobec swojej matki na przykład Jezus bywał opryskliwy, a uczniów zachęcał, by porzucili rodziny i przyłączyli się do niego – „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem" (14,26). (Julia Sweeney w monodramie Letting Go of God95 tak skomentowała ów werset: „Czy to nie tak właśnie robią sekty? Każą ci odejść od rodziny, by łatwiej cię było przekabacić"96.). Pomijając jednak dość w tym przypadku podejrzaną sferę wartości rodzinnych, nauki moralne Jezusa są absolutnie godne podziwu (przynajmniej w porównaniu z etyczną tragedią, jaką prezentuje Stary Testament). Gorzej jednak z innymi naukami Nowego Testamentu, których nikt, kto chce kierować się w życiu dobrem, nie może popierać. Mam tu na myśli szczególnie samo sedno doktryny chrześcijańskiej, czyli konieczność „pokuty" za „grzech pierworodny". Ta podstawa nowotestamentowej teologii w kategoriach moralnych jest w zasadzie czymś równie ohydnym, jak historia Abrahama szykującego się do zgrilowania Izaaka. Podobieństwo to nie jest zresztą przypadkowe, co ukazał choćby Geza Vermes w The Changing Faces of Jesus [Zmieniające się twarze Jezusa]. Grzech pierworodny wywodzi się przecież wprost ze starotestamentowego mitu Adama i Ewy. Mogłoby się wydawać, że ich grzech – zjedzenie owocu z zakazanego drzewa – zasługuje co najwyżej na reprymendę. Lecz symboliczna moc owocu (dającego wiedzę o dobru i złu, co w praktyce w przypadku biblijnej pary obróciło się w świadomość własnej nagości) okazała się tak wielka, że ów drobny grzeszek * stał się matką i ojcem wszelkich grzechów. Za ten właśnie czyn Adam i Ewa i ich potomkowie wygnani zostali z raju, odebrano im prawo do życia wiecznego i skazano na pracę w pocie i znoju (on) i bóle porodowe (ona). Do staro testamentowej mściwości Nowy dodaje kolejną niesprawiedliwość i to z sadomasochistyczną zjadliwością prześcigającą niemal swego poprzednika. W sumie to zresztą znamienne, że religia ta zaadaptowała jako swój święty symbol narzędzie tortur (i egzekucji), a mnóstwo ludzi nosi toto na szyi. Lenny Bruce podczas jednego ze swych występów skomentował to krótko: „Gdyby Jezus został zabity dwadzieścia lat temu, dzieci w katolickich szkołach nosiłyby na szyi małe elektryczne krzesełka zamiast krzyżyków". Znacznie gorsza jest jednak stojąca za tym wszystkim teologia i teoria kary. Grzech Adama i Ewy ma być przekazywany w linii męskiej (w nasieniu, jak twierdził Augustyn). Spytajmy może jednak, jaka to etyka skazuje każde dziecko, nawet zanim jeszcze się narodzi, na dziedziczenie grzechu, który popełnili jego czyjej odlegli przodkowie. A tak przy okazji – to właśnie Augustyn, który skądinąd słusznie sam siebie uznawał za szczególny autorytet w kwestii grzechu, jest autorem określenia „grzech pierworodny"; wcześniej mówiło się o „grzechu przodków". Rozliczne orzeczenia i debaty Augustyna doskonale zresztą, moim przynajmniej zdaniem, ilustrują niezdrowe zainteresowanie wczesnochrześcijańskich teologów problematyką grzechu. Kto im zabraniał poświęcać stronice kolejnych rozpraw i słowa kolejnych kazań opiewaniu piękna gwiazd błyszczących na nieboskłonie, górskich zboczy pokrytych zielonymi lasami, morskich odmętów i słowiczych treli nad ranem? Te jednak pojawiają się jedynie z rzadka, bowiem chrześcijan fascynował najwyraźniej jedynie grzech, grzech, grzech i grzech... Cóż za obleśny pomysł, by czemuś takiemu poświęcić życie! Zgryźliwość Sama Harrisa w Letter to a Christian Nation wydaje się zupełnie zrozumiała: „Troszczycie się głównie o to, że Stwórca czuje się osobiście urażony czymś, co ludzie robią, kiedy zdejmą ubrania. Wasza pruderia dzień po dniu tylko pogłębią ludzkie nieszczęście".
Pora, by przejść do sadomasochizmu. Bóg wcielił się w człowieka, w Jezusa Chrystusa, po to, by tortury i egzekucja stały się odkupieniem odziedziczonego po Adamie grzechu. Od czasu, gdy Paweł wyłożył tę odrażającą koncepcję, Jezus czczony jest jako odkupiciel wszystkich grzechów – nie tylko tego, który niegdyś popełnił Adam, również przyszłych grzechów, niezależnie od tego, czy ludzie w przyszłości popełnią je, czy nie. Spójrzmy jednak na to od drugiej strony, co zresztą wielu ludzi już dostrzegło (choćby Robert Graves w epickiej powieści King Jesus) – czy biedny Judasz Iskariota nie został potraktowany przez historię nieco niesprawiedliwie, skoro jego „zdrada" była niezbędną częścią wielkiego kosmicznego planu? To samo powiedzieć można o domniemanych sprawcach dokonanego na Jezusie mordu. Jeśli Chrystus chciał być zdradzony i zabity, by móc odkupić nasze grzechy, czy ci, którzy poczuwają się do tego, że ich grzechy zostały rzeczywiście „odkupione", nie postępują nieuczciwie, przez stulecia zrzucając winę na Judasza i Żydów? Wspominałem już o licznych tzw. niekanonicznych ewangeliach. Nie tak dawno sporo szumu wzbudziła publikacja tekstu, który uznano za zaginioną ewangelię według Judasza97. Okoliczności jego odkrycia nadal pozostają niejasne, wiele jednak wskazuje, że odnaleziono go w Egipcie w latach 60. lub 70. XX wieku. Ten koptyjski rękopis składający się z sześćdziesięciu dwóch kart papirusu pochodzi z przełomu III i IV wieku (co stwierdzono metodą datowania za pomocą izotopu 14C) najprawdopodobniej powstał w oparciu o wcześniejsze teksty greckie. Pomińmy jednak kwestię, kim był autor. Ważne, że ewangelia przedstawia nowotestamentową historię z perspektywy Judasza, i jasno jest w niej powiedziane, że Iskariota zdradził Jezusa na jego wyraźną prośbę; wszystko, co się stało, stanowiło część planu, który miał doprowadzić do zbawienia ludzkości. Cała doktryna jest i tak odpychająca, ale czy wieczne pomawianie Judasza nie pogłębia jeszcze tego wrażenia *.
Stwierdziłem właśnie, że idea odkupienia – stanowiąca sedno doktryny chrześcijańskiej – jest znieprawiona, sadomasochistyczna i odpychająca. Odrzucić ją należy jednak z jeszcze jednego powodu: jest zupełnie absurdalna, choć za sprawą jej wszechobecności przestaliśmy to dostrzegać. Przecież gdyby Bóg chciał naprawdę odpuścić nasze grzechy, dlaczego nie mógł ich po prostu wybaczyć, oszczędzając sobie męczarni i egzekucji, dzięki czemu zaoszczędziłby również przyszłym pokoleniom Żydów pogromów i ciągłych oskarżeń o udział w „zabiciu Chrystusa" (chyba że ich grzech również przekazywany jest w spermie).
Paweł, co przekonująco wykazał judaista Geza Vermes, był przesiąknięty starą żydowską teologią, która uznaje między innymi, że bez krwi nie ma odpuszczenia grzechów98. Przyznał to zresztą wprost w Liście do Hebrajczyków (Hbr 9,22). W świetle współczesnej etyki trudno byłoby znaleźć jakikolwiek argument na rzecz tego typu karnej teorii sprawiedliwości, nie mówiąc już o koncepcji kozła ofiarnego (czyli poświęceniu niewinnego, który zapłacić ma za cudze przewiny). A poza tym – trudno nie zadać tego pytania – na kimże to Bóg chciał zrobić wrażenie? Chyba na sobie – przecież był w jednej osobie sędzią, sądem i ofiarą. Na domiar wszystkiego zaś Adam, który przecież był tymże „pierworodnym grzesznikiem", jakoś w tym wszystkim ginie. Fakt to dość niewygodny, który ostatecznie możemy wybaczyć Pawłowi, ale już sam wszechwiedzący Bóg (i Jezus oczywiście, jeśli ktoś wierzy, że jest Bogiem) musiał o tym pamiętać. Jak zatem w kontekście tego wszystkiego wygląda owa obietnica, którą składać ma nam ta jakże pokrętna i paskudna doktryna?
Oczywiście – tak, pamiętam! – opowieść o Adamie i Ewie to tylko alegoria. Alegoria, powiadasz? Czyli Jezus, by samemu się przekonać, skazał się na męki i śmierć na krzyżu, co uczynić zeń miało zastępczą ofiarę kary za symboliczny grzech popełniony przez nigdy nieistniejącego osobnika! Jak mówiłem, nie dość, że niesmaczne, to zupełnie absurdalne.
Zanim opuszczę Biblię, muszę zwrócić uwagę na jeden jeszcze wyjątkowo trudny do przełknięcia aspekt jej etycznych nauk. Chrześcijanie rzadko zdają sobie sprawę, że owa moralna troska o innych, zalecana tak w Starym, jak i w Nowym Testamencie przez słynne „miłuj bliźniego swego", pierwotnie odnosiła się wyłącznie do bardzo wąsko zdefiniowanej własnej grupy – „miłuj innego Żyda", znaczyło to ni mniej, ni więcej. Przekonująco wykazał to amerykański lekarz i antropolog ewolucyjny John Hartung, który w swej ważnej pracy poświęconej ewolucji wewnątrzgrupowej moralności w biblijnej historii zajął się przede wszystkim drugą stroną medalu, czyli przemianami zewnątrzgrupowej wrogości. Szczegóły poniżej.
MIŁUJ BLIŹNIEGO SWEGO
John Hartung podchodzi do przedmiotu swoich badan ze specyficznym humorem, co widać już we wstępie, gdzie komentuje pomysł Południowych baptystów *, którzy postanowili policzyć, ilu mieszkańców Alabamy trafi do piekła. Jak poinformowały „New York Times" i „Newsday", ostatecznie baptyści, zastosowawszy sobie tylko znane formuły, obliczyli, że los taki spotka 1,86 miliona Alabamczyków – szczegółowe rachunki nie zostały ujawnione, wiadomo jedynie, że przyjęto, iż metodyści mają większe szanse na zbawienie niż rzymscy katolicy, natomiast „praktycznie nikt, kto nie należy do żadnego z Kościołów, nie uniknie potępienia". Samozadowolenie ludzi zdolnych do takich wyliczeń (o wyraźnie nadprzyrodzonej genezie) znajduje dziś wyraz na licznych witrynach internetowych ze słowem „wniebowzięcie" (rapture) w nazwie, których autorzy czy autorki nie mają najmniejszych wątpliwości, że akurat oni sami na pewno znajdą się w gronie tych, którzy „znikną" w niebiosach, gdy nastanie „koniec czasów". Oto typowy przykład, zaczerpnięty z twórczości autora witryny Rapture Ready (choć może ten akurat osobnik jest jednym z wyjątkowo świętoszkowatych i obleśnych przedstawicieli tego gatunku): „Gdy wniebowzięcie już nastąpi, czego efektem będzie moja tu nieobecność, utrapieni święci wziąć będą musieli na siebie obowiązek utrzymania i finansowania tej strony" **.
Interpretacja Biblii, którą proponuje Hartung, wskazuje jednak, iż chrześcijanie w rzeczywistości nie bardzo mają powód do takiego egoistycznego samozachwytu. Jezus bowiem absolutnie jednoznacznie ograniczył (własną) grupę zbawionych wyłącznie do żydów, co było zresztą w pełni zgodne ze starotestamentową tradycją, jedyną, jaką Chrystus znał. Hartung bardzo precyzyjnie dowodzi, że pierwotnie przynajmniej „nie zabijaj" znaczyło coś zupełnie innego, niż nam się wydaje. Znaczyło to dokładnie „nie zabijaj innych żydów". Tak samo interpretować należy wszelkie inne przykazania regulujące nasz stosunek do „bliźnich" – na to szlachetne miano zasługiwali tylko żydzi *. Mojżesz Majmonides, dwunastowieczny rabin i lekarz, uważany za jednego z najwybitniejszych żydowskich filozofów, tak oto w jednym ze swych dzieł wyłożył prawdziwy sens przykazania „Nie zabijaj": „Gdy ktoś zabija Izraelitę, łamie święte przykazanie, gdyż Pismo jasno mówi «Nie będziesz zabijał». Jeśli ktoś umyślnie odebrał drugiemu życie w obecności świadków, ma zginąć od miecza. Nie muszę oczywiście dodawać, że kary tej nie poniesie, jeśli zabił poganina". Nie muszę dodawać!
Hartung cytuje też orzeczenia Sanhedrynu, czyli żydowskiego Sądu Najwyższego, któremu przewodził najwyższy kapłan. Ich wymowa jest bardzo podobna. Rozpatrując hipotetyczny przypadek człowieka, który zabił innego żyda przez pomyłkę, chciał bowiem pozbawić życia poganina (albo zwierzę), Sanhedryn oczyścił go z zarzutów. Przy okazji kapłani rozstrzygnęli też jeszcze trudniejszy moralny dylemat. Cóż uczynić, debatowali, z kimś, kto cisnął kamieniem w stronę grupy złożonej z dziewięciu pogan i jednego bogobojnego żyda i, cóż, pech, uśmiercił właśnie Izraelitę? Oto rozwiązanie: „Mąż ów nie ponosi odpowiedzialności za tę śmierć, a wynika to z faktu, iż większość potencjalnych ofiar stanowili poganie".
W swojej książce Hartung przywołuje wiele tych samych cytatów z Biblii, którymi posługiwałem się na powyższych stronach (o podboju Ziemi Obiecanej opisanym w Księgach Wyjścia, Liczb i Jozuego). Z tym, że użyłem ich w innym celu – by wykazać, że nawet ludzie wierzący nie myślą dziś kategoriami biblijnymi. Dla mnie stanowi to dowód, że nasza moralność (niezależnie od wiary lub jej braku) wywodzi się z innych źródeł, te zaś, niezależnie od tego, czym są, dostępne są wszystkim ludziom – i religijnym, i ateistom. Hartung przytacza jednak opis badania izraelskiego psychologa George'a Tamarina, które nieco mnie przeraziło. W eksperymencie Tamarina udział wzięło ponad tysiąc izraelskich uczniów w wieku od ośmiu do czternastu lat. Psycholog przedstawił wszystkim zaczerpnięty z księgi Jozuego opis bitwy o Jerycho:
Jozue zawołał do ludu: Wznieście okrzyk wojenny, albowiem Pan daje miasto w moc waszą! Miasto będzie obłożone klątwą dla Pana, ono samo i wszystko, co w nim jest. [...] Całe zaś srebro i złoto, sprzęty z brązu i z żelaza są poświęcone dla Pana i pójdą do skarbca Pańskiego. [... ] I na mocy klątwy przeznaczyli na zabicie ostrzem miecza wszystko, co było w mieście: mężczyzn i kobiety, młodzieńców i starców, woły, owce i osły [... ] Następnie miasto i wszystko, co w nim było, spalili, tylko srebro i złoto, jak i sprzęty z brązu i żelaza oddali do skarbca domu Pańskiego (Joz 6,16-25),
po czym zadał dzieciom proste pytanie: „Czy uważasz, że Jozue i Izraelici postąpili słusznie, czy nie?" i dał do wyboru trzy odpowiedzi: A (najzupełniej słusznie), B (częściowo słusznie), C (zupełnie niesłusznie). Rozkład odpowiedzi był dość szeroki – 66% dzieci w pełni zaaprobowało postępowanie Jozuego, 26% uznało je za naganne, stosunkowo niewiele zaś, bo tylko 8%, wybrało odpowiedź pośrednią. Oto trzy dość typowe wypowiedzi dzieciaków z grupy A, które poproszono o uzasadnienie dokonanego wyboru:
Moim zdaniem Jozue i synowie Izraela postąpili słusznie, a to dlatego, że Bóg obiecał im te ziemie i zgodził się, by je podbili. Gdyby nie działali w ten sposób i nikogo nie zabili, mogłoby to się skończyć asymilacją synów Izraela wśród gojów. Uważam, że Jozue miał absolutną rację. Przecież Pan kazał mu wymordować tych ludzi, by plemiona Izraela nie osiedliły się pośród nich i nie przejęły ich nagannych obyczajów.

Jozue zrobił dobrze, bo ludy zamieszkujące te ziemie wyznawały inne religie, a kiedy Jozue ich wymordował, religie te zniknęły z powierzchni Ziemi.
Jak widzimy, uzasadnienia ludobójstwa dokonanego przez Jozuego miary czysto religijny charakter. Co ciekawe, podobny sposób rozumowania wystąpił też w grupie C, czyli wśród dzieci, które nie zaakceptowały postępowania Jozuego. Jedna dziewczynka na przykład potępiła Jozuego za zdobycie Jerycha, uznając, że błędem było samo wejście do miasta:
[...] przecież Arabowie są nieczyści, a każdy, kto wchodzi na nieczystą ziemię, sam staje się nieczysty i będzie dzielił jej klątwę.
Dwoje innych dzieci skrytykowało Jozuego za to, że nakazał zniszczyć wszystkie zdobyte dobra, zamiast rozdzielić łup między Izraelitów: .
Wydaje mi się, że Jozue zrobił źle, bo powinien oszczędzić zwierzęta i rozdzielić je między swoich ludzi. Jozue nie zrobił dobrze. Nie należało niszczyć zdobyczy, gdyż to wszystko mogło należeć do Izraelitów.
A cóż ma do powiedzenia w tej sprawie mędrzec Majmonides, jakże często cytowany z powodu swej wielkiej wiedzy? Nie pozostawia nam on żadnych wątpliwości: „Było to boskie pozytywne przykazanie, by zniszczyć siedem plemion. Powiedziano bowiem: «lecz do szczętu wytracisz je (BG)». Gdyby tak nie uczyniono i ktoś oszczędziłby czyjeś życie, mogąc je odebrać, złamane zostałoby negatywne przykazanie, które wprost nakazywało «niczego nie zostawisz przy życiu»".
W odróżnieniu od Majmonidesa dzieci badane przez Tamarina były młode i niewinne. Ich barbarzyńskie poglądy były zapewne po prostu bezrefleksyjnie przejęte od rodziców lub środowiska, w którym wzrastały. Jak się domyślam, palestyńskie dzieci wychowywane w tym samym rozdartym przez wojnę kraju odpowiadałyby dokładnie tak samo, tyle że z przeciwnym znakiem. To dość ponury wniosek, ale w sumie oczywisty–religia ma olbrzymią moc (a zwłaszcza religia wykładana młodym umysłom) wprowadzania podziałów między ludźmi i umacniania historycznych sporów i dziedzicznych wendet. Trudno też powstrzymać się w tym momencie od przypomnienia, że spośród trzech (reprezentatywnych!) cytowanych wypowiedzi z grupy popierających masakrę dwoje dzieci argumentowało, przywołując niebezpieczeństwo asymilacji, trzecie zaś uznało za najważniejszą możliwość wyrugowania innych religii za pomocą wymordowania jej wyznawców.
W drugiej części eksperymentu Tamarin wprowadził grupę kontrolną. 168 izraelskim uczniom przedstawił ten sam tekst z księgi Jozuego, tyle że jego zastąpił „generałem Li", a Izrael podmienił na „cesarstwo chińskie przed trzema tysiącami lat". Tak przeformułowane badanie przyniosło dokładnie przeciwne rezultaty – postępowanie generała Li zaaprobowało tylko 7% badanych dzieci, a 75% uznało je za naganne. Czyli wystarczyło usunąć czynnik lojalności wobec judaizmu, by zdecydowana większość dzieciaków zaczęła posługiwać się ocenami moralnymi, które aprobuje większość współczesnych ludzi.
To, co zrobił Jozue, było po prostu barbarzyńskim ludobójstwem. Tylko z religijnego punktu widzenia można uznać, że jest inaczej. Ta odmienna perspektywa pojawia się już we wczesnych etapach życia i to właśnie za sprawą religii dzieci potrafią bądź potępiać masakry, bądź pochwalać je.
W dalszej części swojego artykułu Hartung zajmuje się Nowym Testamentem. Tu pozwolę sobie już tylko na krótkie podsumowanie jego głównych tez. Otóż Hartung stwierdza, że Jezus był zwolennikiem tej samej wewnątrzgrupowej moralności (i wrogości wobec obcych), które zdominowały Stary Testament. Chrystus był bardzo lojalnym Żydem, to dopiero Paweł wpadł na to, by żydowskiego Boga zaoferować poganom. Nawet ja nie ośmieliłbym się sformułować tego tak mocno jak Hartung: „Jezus przewróciłby się w grobie, gdyby wiedział, że Paweł zaniósł jego nauki między świnie".
Najlepszą zabawę Hartung miał z Apokalipsą, w sumie najdziwniejszą z biblijnych ksiąg. Jej autorstwo przypisuje się świętemu Janowi (autor Ken's Guide to the Bibie trafnie zauważył, że jeśli listy Jan pisał po trawce, to przy Apokalipsie musiał być chyba na LSD"). Hartung zwrócił uwagę przede wszystkim na dwa wersety Apokalipsy, w których liczba tych, co zostaną „opieczętowani" (co niektóre chrześcijańskie sekty, na przykład Świadkowie Jehowy, uznają za synonim „zbawionych"), ograniczona jest do stu czterdziestu czterech tysięcy. Jan wprost mówi, że muszą to być wyłącznie żydzi – po dwanaście tysięcy z każdego z dwunastu plemion Izraela. Ken Smith poszedł nawet dalej i zauważył, że sto czterdzieści cztery tysiące owych szczęśliwców to „ci, którzy z kobietami się nie splamili", co raczej dość jednoznacznie wskazuje, że żaden z nich sam nie może być kobietą100. No cóż, czegoś takiego można było oczekiwać.
U Hartunga można znaleźć bardzo wiele nie mniej interesujących i zabawnych spostrzeżeń. Aby zachęcić do lektury, przytoczę jeszcze jeden cytat:
Biblia to instrukcja tworzenia wewnątrzgrupowej moralności, bardzo szczegółowa instrukcja z dokładnymi zaleceniami obejmującymi ludobójstwo, niewolnictwo i panowanie nad światem. Lecz Biblia nie jest zła ani z tego względu, ani nawet z powodu oczywistej gloryfikacji mordów, okrucieństwa i gwałtów. W wielu starożytnych dziełach mamy dokładnie to samo – w Iliadzie, w skandynawskich sagach, w syryjskich mitach i w inskrypcjach Majów. Tylko że nikt nam nie sprzedaje Iliady jako podręcznika moralności i tu właśnie tkwi problem. Biblia jest sprzedawana– i kupowana–jako księga, która ma mówić ludziom, jak żyć. I przynajmniej jak dotąd jest to największy bestseller wszech czasów.
A żeby nikt nie myślał, że wyłączanie obcych to właściwość jedynie tradycyjnego judaizmu, nieobecna w innych religiach, proponuję taki oto zadufany fragmencik z religijnego hymnu Isaaca Wattsa (1674-1748):
Lord, I ascribe it to Thy Grace, And not to chance, as others do, That I was bom of Christian Race And not a Heathen or a Jew *.
Zadziwia mnie w powyższej strofie nawet nie sama ekskluzywność chrześcijaństwa, ale zaprezentowana tu logika. Przecież mnóstwo innych ludzi urodziło się w innych religiach niż chrześcijaństwo, na jakiej zasadzie zatem Bóg decyduje, komu ma przypaść ten zaszczyt. Dlaczego obdarzył nim akurat Wattsa i tych, którzy mieli śpiewać ów hymn? A nim jeszcze Isaac Watts został poczęty, jakiej natury osobnicy byli tak honorowani? To oczywiście bardzo głęboki problem, ale pewnie nie za głęboki dla teologicznie ukierunkowanych umysłów. W każdym razie poezja Wattsa jakoś dziwnie przypomina słowa modlitwy, którą trzykrotnie w ciągu każdego dnia recytują ortodoksyjni i konserwatywni (ale już nie reformowani) żydzi: „Dzięki Ci, Panie, żeś nie uczynił mnie poganinem. Dzięki Ci, Panie, żeś nie uczynił mnie kobietą. Dzięki Ci, Panie, żeś nie uczynił mnie niewolnikiem".
Religia dzieli – to nie ulega żadnej wątpliwości i to zarazem jeden z najpoważniejszych zarzutów wobec wszelkich systemów religijnych. Oczywiście często (i słusznie) mówi się, że wojny czy spory między różnymi religijnymi grupami rzadko wiążą się z konkretnymi teologicznymi rozbieżnościami. Kiedy ulsterski protestancki bojówkarz morduje jakiegoś katolika, nie mruczy do siebie pod nosem, „a masz, ty ohydny transsubstancjalisto, Mariochwalco, wąchający kadzidła bękarcie". Bardziej prawdopodobne, że chce w ten sposób pomścić śmierć innego protestanta, który zginął z rąk innego katolika, zapewne w jakiejś ciągnącej się od pokoleń wendecie. Religia pełni funkcję etykietki w sytuacjach międzygrupowej wrogości i konfliktów, nie jest w tym sensie ani gorsza, ani lepsza niż inne funkcjonujące w takich warunkach etykiety, jak kolor skóry, język czy ulubiony klub piłkarski, ale często bywa wykorzystywana wówczas, gdy innych brak.
Oczywiście wiem, że konflikt w Irlandii Północnej ma podłoże polityczne. Wiem, że tu naprawdę dochodziło do gospodarczego i politycznego ucisku jednej grupy przez drugą i że sytuacja ta ciągnęła się przez stulecia. Naprawdę działo się tu dużo krzywd i niesprawiedliwości i miało to niewiele wspólnego z religią. Chciałem tylko wszystkim uświadomić coś, czego, choć to ważne, często się nie dostrzega – bez religii nie byłoby etykietek, które decydowały o tym, kogo poddaje się uciskowi, a na kim trzeba się mścić. I prawdziwym problemem Irlandii Północnej jest to, że kolejne generacje dziedziczą te etykietki. Katolicy, których rodzice, dziadkowie i pradziadkowie chodzili do katolickich szkół, posyłają swoje dzieci do katolickich szkół. Protestanci, których rodzice, dziadkowie i pradziadkowie chodzili do protestanckich szkół, posyłają dzieci do protestanckich szkół. Jedni i drudzy mają ten sam kolor skóry, mówią tym samym językiem, cieszą ich te same rzeczy, ale równie dobrze mogliby należeć do odrębnych gatunków, tak głęboko podzieliła ich historia. Bez religii zaś i opartej o religię segregacji szkół ten podział by nie istniał. Walczące plemiona zaczęłyby się mieszać za sprawą małżeństw i w ciągu kilku pokoleń nie istniałoby już rozróżnienie. Od Kosowa do Palestyny, od Iraku po Sudan, od Ulsteru po subkontynent indyjski – przyjrzyjmy się dowolnemu regionowi rozdartemu przez przemoc i konflikty rywalizujących ze sobą grup. Nie gwarantuję oczywiście, że wszędzie, gdzie tak się dzieje, religia jest główną etykietką w międzygrupowych sporach, ale dużo wskazuje, że tak, niestety, jest.
Gdy Indie odzyskały niepodległość, ponad milion ludzi zostało zabitych podczas zamieszek na tle religijnym i walk między hinduistami i muzułmanami (a piętnaście milionów ludzi musiało opuścić swoje domy). Elementy stroju czy wyglądu świadczące o przynależności religijnej były wówczas wystarczającym powodem, by kogoś zabić. Poza wyznaniem tak naprawdę nic tych ludzi nie dzieliło. Przez lata zmieniło się niewiele. Salman Rushdie tak był poruszony niedawną falą międzyreligijnych masakr, jaka wstrząsnęła Indiami, że artykułowi, w którym o tym pisał, nadał tytuł Religion, as ever, is the poison in India's blood [Religia–jak zawsze – zatruwa krew Indii]101. Oto ostatnie zdania jego tekstu:
Czyż zatem jest cokolwiek godnego szacunku w tym wszystkim, w różnych zbrodniach popełnianych każdego dnia na całym świecie z budzącym grozę imieniem Boga na ustach? Jakże sprawnie i z jak tragicznymi skutkami religia wznosi nowe totemy i jakże chętnie dla nich zabijamy! A kiedy już to robimy wystarczająco często, znieczula nas to tak bardzo, że następnym razem jest nam tylko łatwiej. Problem Indii jest problemem całego świata, a to, co dzieje się w Indiach, dzieje się w imię Boga. To Bóg jest problemem.
Nie uważam oczywiście, by przemożna ludzka skłonność do wewnątrzgrupowej lojalności i skierowanej na zewnątrz wrogości zanikła, gdyby nie było religii (zachowanie kibiców rywalizujących drużyn to przykład mniejszego kalibru, choć nawet i w tym przypadku podziały przebiegają czasem wzdłuż religijnych granic, jak w przypadku Celticu Glasgow i Glasgow Rangers). Takim kryterium podziału może być też język (casus Belgii) czy podziały plemienne, bardzo silne zwłaszcza w Afryce. Religia jednak nasila te podziały i pogłębia szkody, jakie powodują, i to na co najmniej trzy sposoby: • Etykietowanie dzieci –już od najmłodszego wieku mówi się na przykład o „katolickich dzieciach" lub „protestanckich dzieciach". Tymczasem to zdecydowanie za wcześnie, by dziecko mogło mieć jakikolwiek pomysł, co myśli o religii (do kwestii religijnego molestowania dzieci wrócę szerzej w Rozdziale 9.).
• Segregacja w szkołach – system edukacyjny (znów często od bardzo wczesnego wieku) zorganizowany jest tak, że dzieci stykają się wyłącznie z członkami własnej wspólnoty religijnej i są odseparowane od dzieci, których rodziny wyznają inne religie. Nie byłoby wielką przesadą stwierdzenie, że gdyby w Irlandii Północnej zakazano szkół wyznaniowych, problemy znikłyby w ciągu kilku generacji.
• Zakaz (a raczej tabu) „małżeństw mieszanych" – to bardzo wzmacnia dziedziczone przez kolejne pokolenie spory i rodowe wendety. Tam, gdzie zwiększa się liczba małżeństw między członkami skłóconych grup, przebieg konfliktu łagodnieje.
Glenarm w Północnej Irlandii to siedziba earlów Antrim. Tylko raz, przynajmniej za pamięci żyjących, zdarzyło się coś niewyobrażalnego – earl poślubił katoliczkę! Natychmiast we wszystkich domach w wiosce opuszczono okiennice na znak żałoby. Obawa przed „złym małżeństwem" jest też bardzo powszechna wśród religijnych żydów. Nie przypadkiem izraelskie dzieci z badania Tamarina tragiczne konsekwencje „asymilacji" wymieniały jako podstawowy argument w obronie tego, co Jozue uczynił w Jerycho. A kiedy już dochodzi do ślubu przedstawicieli różnych wyznań, obie strony pełne są złych przeczuć co do losów „mieszanego małżeństwa", a później nierzadko kończy się to wszystko kłótniami, jak ma być wychowywane dziecko. Kiedy sam byłem dzieckiem i zapalałem świeczki w Kościele anglikańskim, ktoś mi powiedział – a ja wpadłem w osłupienie, pamiętam jak dziś – że regułą jest, iż jeśli jedno z małżonków należy do Kościoła rzymskokatolickiego, a drugie do anglikańskiego, to dziecko zawsze wychowywane jest na katolika. Doskonale rozumiałem, dlaczego księża obu wyznań mogli na to naciskać, ale nie mogłem (i nadal nie potrafię) pojąć tej asymetrii. Dlaczego anglikańscy kapłani nie wywalczyli w tej kwestii sprawiedliwego traktowania? Może byli po prostu mniej bezwzględni? Może mój stary szkolny kapelan czy „Our Padre" Betjeemana byli zbyt uprzejmymi ludźmi...
Socjologowie od dość dawna badają religijną homogamię (zawieranie związków w obrębie jednej grupy wyznaniowej) i heterogamię (związki międzywyznaniowe). Niedawno Norval D. Glenn z University of Texas w Austin zebrał takie badania prowadzone od roku 1978 i łącznie przeanalizował ich wyniki102. Analiza wykazała istnienie statystycznie istotnej tendencji do zawierania homogamicznych małżeństw wśród chrześcijan (protestanci żenią się z protestantkami, a katolicy z katoliczkami; i nie chodzi o efekt „chłopaka z sąsiedztwa"), ale jeszcze silniejsza okazała się ta zależność u żydów. W jednym z badań na 6021 analizowanych kwestionariuszy w 140 przypadkach respondenci określili się jako żydzi i


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Młodzik
Bajarz



Dołączył: 27 Wrz 2011
Posty: 858
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Radom/Warszawa

PostWysłany: Czw 1:44, 19 Sty 2012    Temat postu:

Cytat:
Wujek Lota, Abraham, był „ojcem-założycielem" wszystkich trzech „wielkich" monoteistycznych religii. Ten niekwestionowany status patriarchy czyni zeń osobę ustępującą jedynie samemu Bogu, przynajmniej jeśli rozważamy potencjalne autorytety warte naśladowania. Czy jednak współczesny moralista rzeczywiście odnalazłby w Abrahamie taki wzorzec? W dość wczesnym okresie swego długiego życia przyszły patriarcha udał się wraz z żoną Sarą do Egiptu, by uciec przed klęską głodu. Na miejscu już zorientował się, że uroda Sary może ściągnąć na niego, jej męża, poważne niebezpieczeństwo, postanowił więc przedstawić ją jako swoją siostrę. W tej sytuacji Sara szybko trafiła do haremu faraona, Abraham zaś został faworytem władcy i opływał w luksusy. Bogu jednak to się nie spodobało i zesłał na faraona i jego domowników plagi (ciekawe, nawiasem mówiąc, czemu na faraona, a nie na Abrahama). Całkiem zrozumiałe, że faraon najpierw zażądał wówczas wyjaśnienia, dlaczegóż to Abraham nie przyznał się, że Sara jest jego żoną, a później postanowił oboje wyrzucić z Egiptu (Rdz 12,18-19).

Khem, bzdura. Autor zapewne chciał "uatrakcyjnić" swój tekst. Faraon nawet nie zdążył przelecieć żony Abrahama - Bóg natychmiast mu powiedział o co chodzi, więc obrażony władca wygonił Abrahama (cóż się dziwić).

Poza tym tyle tendencyjnych stwierdzeń, że nie chce mi się wymieniać. Chyba że zostanę wywołany, ale w takim razie nie publicznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szlaczek
Wieczny kot



Dołączył: 17 Cze 2010
Posty: 1188
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Płock / Warszawa / Księżyc

PostWysłany: Czw 7:49, 19 Sty 2012    Temat postu:

@Renal, idź na ich nabożeństwa. Wierz mi, warto. Niektórzy wierzą w większe bzdury niż Ty (przyznajmy szczerze, większość religii katolickiej to crap, dla mnie liczy się tylko etyka zawarta w tejże). Ale warto doświadczyć ich wiary. Na mszy niedzielnej nie doświadczysz tak szczej i bezwarunkowej wiary.
Jak bylem na nabożeństwie w Wolnym Kościele Protestanckim, to byłem szczerze zdziwiony. 2 godziny, żadnej nudy i na zakończenie wszyscy zostali zaproszeni na wspólną herbatę i dyskusję religijną (niestety nie miałem nań czasu...).
A co do Jehowców, odwracają biblię do góry dnem, ale wierzą w nią w stopniu aż absurdalnym. Poza tym, skąd masz wiedzieć, czy KRK też nie wycina niewygodnych fragmentów? Razz
Najwięcej o biblii możesz się dowiedzieć na teologii albo kulturoznawstwie. Polecam to drugie, bardziej bezstronne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Młodzik
Bajarz



Dołączył: 27 Wrz 2011
Posty: 858
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Radom/Warszawa

PostWysłany: Czw 12:20, 19 Sty 2012    Temat postu:

Ja tak tylko dla formalności - jeśli się wierzy w cokolwiek, nijak nie można nazwać innej wiary crapem, bo ktoś bardzo łatwo może udowodnić, że twoja jest crapem jeszcze większym Razz.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renal
Gość






PostWysłany: Czw 13:50, 19 Sty 2012    Temat postu:

ehh... Do tematu tego tematu wracając. Książki. Jam się pytam kto uważa postacie Ziemiańskiego za psychologicznie nieraealne? Ręka do góry.

Ostatnio zmieniony przez Renal dnia Czw 13:52, 19 Sty 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Nemesis
Herszt



Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 6496
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Czw 14:46, 19 Sty 2012    Temat postu:

Renal, chyba nie prędko doczekasz się lasu rąk.
Młodzik, owszem, tak było, spółkowali. Nie wiesz, bo nie czytałeś ;]
Szlaczku, owszem świadkowie Jehowy wybierają to, co dla nich wygodne, ale przynajmniej starają się nie być hipokrytami. Tymczasem to co składa się na pismo święte też jest antologią WYBRANYCH, najwygodniejszych, najbardziej spójnych luźno opartych na legendzie czy tam prawdzie (who cares) opowiadaniach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Młodzik
Bajarz



Dołączył: 27 Wrz 2011
Posty: 858
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Radom/Warszawa

PostWysłany: Czw 15:01, 19 Sty 2012    Temat postu:

Nem, nie mów ty mi co ja czytałem, a czego nie Razz.
Miałem się kłócić, ale sprawdziłem. Do błędu się przyznaję, autor miał rację. Abraham wywinął jeszcze raz ten sam numer, a po nim Izaak. To pewnie w którejś z tamtych historii gospodarz nawet się nie zdążył do żony gościa dobrać, bo Bóg go ostrzegł. I mnie się historyjki pomerdały xP.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renal
Gość






PostWysłany: Czw 17:04, 19 Sty 2012    Temat postu:

Mówisz, że się doczekam... No, bo Ziemiański wszystkie swoje postacie psychologicznie opiera na istniejących ludziach i się śmieje, że niech ci krytycy pujdą do tych ludzi i im powiedzą, że mają nieralną psychologię.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Rozmowy bardów Strona Główna -> Poważnie o literaturze Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12 ... 15, 16, 17  Następny
Strona 11 z 17

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin