Forum Rozmowy bardów Strona Główna Rozmowy bardów
Pogaduchy trzeźwych lub mniej trzeźwych bardów
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Relacje z bardowisk
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Rozmowy bardów Strona Główna -> Przedsięwzięcia Gildiowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy podoba ci się ten pomysł?
tak
100%
 100%  [ 8 ]
nie
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 8

Autor Wiadomość
Yarren




Dołączył: 25 Wrz 2011
Posty: 389
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Ząbki

PostWysłany: Nie 22:18, 01 Kwi 2012    Temat postu:

Relacja z Biwaku w Żarnowie

Chciałbym napisać o biwaku harcerskim w którym brała udział Gildia Bardów (kiedyś tam) Była to inicjatywa Nem i drużyny "Impessa" do której należy, jak również ja Dante i Iv. Tematem biwaku były "wampiry i wilkołaki". Niestety nieliczni bardowie przyjęli zaproszenia, a szkoda, bo jak zaraz przeczytacie, było fajnie i warto było wzionąć udział w tym wydarzeniu. Na początku chciałbym napisać o tym, co się działo przed biwakiem i trochę o samych przygotowaniach. Nasza Nem została programową biwaku, powołali ją do zorganizowania zajęć, gier, zabaw i innych atrakcji. Jednak co się okazało w praktyce była odpowiedzialna za wszystko, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Tydzień przed biwakiem Nem była wyjęta z normalnego rytmu życia, tonęła w papierach, pozwoleniach i programach. Wkurwiona była na wszystkich i wszystko. Myślę, że zrobiłem co w mojej mocy żeby ją choć trochę odciążyć np. przy załatwianiu pozwolenia na organizacje biwaku w szkole, gdzie mogłem służyć jako "transporter" swoim starym już "bardobusem". Nem ubrana w harcerski mundur dostała kolejne +10 do zajebistości i było by czymś niemożliwym, żeby z tym wyglądem mogła tego nie załatwić. Z pogardliwymi uśmiechami i zdobytymi pozwoleniem wróciliśmy do domu znajdującego się po za czasem i przestrzenią (wiadomo o jaki dom chodzi), po drodze spotkaliśmy Pirata który wracał z próbnych matur, trochę z mniejszym uśmiechem...
To tyle z tego co istotniejsze z przygotowań co pamiętam...

Nastał dzień biwaku, Yarren przyjechał do Opoczna i odebrałem go z dworca i pojechaliśmy z pełnej kurwy do domu Nem. Yarren zrobił wrażenie swoim wyglądem na rodzicach Karoliny, szczególnie wielkim irokezem, było czuć jego delikatne skrępowanie, ale wszyscy wiemy jakim skromnym i nieśmiałym chłopakiem jest dziwny kolega Fillerra. Nie wiem czemu, ale miał problemy z siadaniem... a może znudziła mu się ta czynność, bo miał okazje wcześniej sporo wysiedzieć w autobusie[Yarren: Powiedzmy, że nie lubię siedzieć w miejscu]. Programowa sprawdzała przy pomocy wcześniej napisanej listy, czy wszystko zabrała i skrupulatnie wszystko z niej odhaczała, a ja w tym czasie przypomniałem sobie, że nie zabrałem z domu mojej koszulki gildiowej... Nie chcielibyście być w mojej skórze, dobrze że nie byliście światkami tego piekła które przeżyłem... Mój mąż Eliasz na pewno w tej chwili by mnie pocieszył... ale jeszcze go nie znałem. Jakie miałem wyjście… ? Miałem 20 min na przejechanie w te i z powrotem ponad 20 km i przeszukanie swojego domu.[Yarren: Kiedy Dante pojechał nie działo się nic ciekawego – Nem się panicznie przygotowywała do wyjścia, ja siedziałem przy jej latpopie i gadałem z Iv, przeganiałem duchy Piratów ze strychu Nem i takie tam] Nie udało mi się jednak jej odnaleść, bo jak się później okazało kilka dni wcześniej zostawiłem ją w domu kolegi, gdy ostro pakowaliśmy bicepsy (bez podtekstów). Jak wróciłem czekało mnie piekło nr II, bo przyjechałem z pustymi rękoma, ale tym razem Nem miała bardzo słodziusie wilkołacze uszka i drapieżny, mocny makijaż. Sprawiło to, że zamiast słuchać zjebów zachwycałem się jej nowym, jakże urzekającym obliczem. Próbowałem podnieść swoją szczękę z podłogi i powstrzymać ślinotok i wziąć się w garść, bo godzina zero niebawem miała wybić. Wsiedliśmy wszyscy do szalonego forda i pojechaliśmy do szkoły w Żarnowie. Bardowie już tam byli. Z klasy wyszedł Ravi, Hei i Morthan. Pierwszą dwójkę poznałem już na pierwszym bardowisku, co do Tomasza, to widywałem i widuję go częściej niż własną matkę, babkę, ojca, dziadka, czy sąsiadkę... (masz jakiś teleporter z Torunia? xD) Na końcu wyszedł Morthan. Myślałem że to dziewczyna, miał długie ciemno-brązowe włosy i wysoką, dość zgrabną sylwetkę jak na chłopaka[Yarren: Ja takich podejrzeń nie miałem, widać w moich okolicach są ładniejsze dziewczyny niż w okolicach Dantego... Za to wręcz nie mogłem uwierzy, że Moth jest najmłodszy, był najwyższy ze wszystkich zgromadzonych]. Moja nadzieja umarła po kilku sekundach, gdy podszedł i przedstawiliśmy się nawzajem. W szkole mieliśmy do dyspozycji parter i pierwsze piętro, na tym ostatnim przydzielili nam dwie klasy. Pierwsza była dla uczestników, a druga dla kadry. Później kadrówka przekształciła się w "norę Pirata", ktoś zrobił oczojebny napis wyrysowany białą kredą na drzwiach. Chyba dlatego, że rzadko stamtąd wychodził i przesiedział tam prawie cały biwak... Wcześniej chodził z notesikiem w ręku i spisywał osoby które chodziły w glanach. Czarny gumowy spód butów zostawiał paskudne ślady na szkolnym gumoleum, a osoby z tego "death note`a" musiały ostatniego dnia to czyścić. Cały czas dzielnie towarzyszył mu chłopak który miał ksywkę "Snikers". Chyba bardzo się lubią... nie ukrywam, byłem o niego zazdrosny, w końcu to mój niedoszły szwagier.

Rozpakowaliśmy sprzęt i pozostałe rzeczy z samochodu i ustawialiśmy wszystko w klasach. Na początku wynieśliśmy wszystkie stoły i ustawiliśmy je wzdłuż ściany, wyglądało to jak prowizoryczna stołówka z jednym kuchennym urządzeniem, a był to czajnik elektryczny. Rozgrywały się o niego epickie i krwawe wojny, by dostać trochę wrzątku. W klasie zrobiło się trochę przestrzeni i bardowie zrobili satanistyczny krześlany krąg i zwróceniu ku sobie twarzami prowadzili swe rozmowy. Nagle Qurcik, którego miałem okazje poznać. Przyjechał do nas aż z Tarnowskich Gór, zrobił na mnie ogromne wrażenie swoim harcerskim mundurkiem. Tak wysoko podciągniętych szortów nigdy nie widziałem, na pewno nie chciałbym być w tym czasie jego przyrodzeniem. [Yarren: Chyba wszystkie mundurki harcerskie mają taki krój...] Był dla mnie na tym biwaku najsympatyczniejszym i najzabawniejszym gościem na świecie. Jest powodem m.in dla którego zamierzam wysłać moje dzieci do harcerstwa, Qurt to czysty przykład na to co dobrego z ZHP może wyrosnąć. Gość ma wrodzoną charyzmę, genialnie prowadził gry i zabawy. Nierozerwalny krąg prowadził dalej swe dyskusje i rozmowy. Uświadomił sobie, że jeszcze nie ma nas wszystkich, nie było jeszcze Iv. Miała jakieś problemy z dotarciem na czas przez swojego tatuśka, bo coś tam... ale najważniejsze że w końcu dotarła i mogła do nas dołączyć. Nasza drużyna wyróżniała się na tle innych, byliśmy najstarsi, najczarniejsi i najmroczniejsi[Yarren: Z pewnymi wyjątkami. Ja tam się nie noszę na mroczno Razz]. Delikatnie się alienowaliśmy, ale było to normalne, gdy bardowie przebywali z dziećmi, których przedział wiekowy sięgał 10-15 lat. Nadszedł czas, gdy Nem mogła dać upust swoim nerwom spowodowanymi przygotowaniami i czerpać satysfakcje z przemienienia się w programową wilkołaka. Przebrała się w czerwoną, krótką spódniczkę w kratę, czarną koszulkę, chyba "behemoth", wielkie i oszałamiające glany, które chyba każdy już widział i do tego te wilkołacze uszka... Dobroduszna swoim władczym tonem i rękoma podpartymi o biodra, dała nam możliwość zjedzenia posiłku żebyśmy nie padli na ryje, zapowiadała się "ostra zabawa". Z opłaconej składki mieliśmy sporo chleba z biedronki, który dosyć szybko znikał, lecz większość preferowała zupki chińskie, szczególnie Skillet z Morthanem. Można powiedzieć, że miłość do jedzenia bardzo szybko pozwoliła się narodzić ich przyjaźni. Dosyć długo rozmawiali nocą o grach i o sposobach napchania żołądka. Tematy te wzmagały ich apetyt i potrafili jeść o 3-4 w nocy. Wcale nie przeszkadzało to ciszy nocnej, bo wcale jej nie było. Liczne alarmy i zajęcia nie pozwalały na sen, ale o tym później... Nadszedł czas na uroczyste otwarcie w harcerskim stylu. Wszystkie drużyny zeszły na parter, ustawiły się w szeregach twarzami zwróconymi w stronę kadry. Było trochę gadaniny i wyklepanych na pamięć przepisowych dla harcerzy formułek na te okazje. Omówione tam zostały z grubsza plany na cały biwak, zasady zachowania się i bezpieczeństwa. Biwak został otwarty, a osoby które pierwszy raz miały styczność z takimi imprezami, jak ja np. uczyły sygnałów gwizdkowych. Niestety często swoją nowo nabytą wiedzę wykorzystywaliśmy w praktyce, bo kadra bardzo lubiła bawić się tym gwizdkiem... za dnia to było nawet fajne i zabawne, ale w nocy miałem ochotę udusić dmuchającego, lub wsadzić mu ten gwizdek bardzo głęboko w cztery litery. W większości alarmy ogłaszała Nem... xD Dzieciakom z innych drużyn strasznie spodobał się alarm "syberyjski", gdzie szybko musieli ubrać na siebie wszystko co mieli ze sobą i ten drugi którego nie pamiętam nazwy, ale polegał na tym ze rozbierało się do waleta i stawało w szeregu przed przedstawicielem kadry[Yarren: Chyba karaibski]. Wyglądało to troszeczkę pedofilsko...

W końcu przeszliśmy do tematycznej część biwaku. Każda z drużyn chodziła po rozstawionych punkach i zdobywała wiedze na temat wilkołaków i wampirów. Gildiowa drużyna z pieśnią na ustach i z Qurtem z gitarą na czele, wykonywaliśmy zadania na punktach. Przychodziło nam z łatwością, gdyż bardowie jak się okazywało w praktyce mieli w tej tematyce obszerną wiedze[Yarren: Zdziwiłbym się, gdyby nie mieli...]. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie dziewczyna na punkcie, która bardzo postarała się o charakteryzacje i na prawdę wyglądała jak wampir. Wypudrowana do białości twarz, wyczesane w burzę włosy i krwisto czerwone strugi krwi wokół ust. Nem zamiast wyglądać bardziej przerażająco jako wilkołak, była jeszcze bardziej słodka niż zwykle. Podczas wykonywania zadań niektórzy z nas dołączali do wilkołaków, albo wampirów. Stawało się tak przez ugryzienie w szyje przez jednego z przedstawicieli rasy. Wilkołaki oznaczali swoją przynależność przez wyrysowanie na swojej dłoni pentagramu. Pod koniec każdy miał już swoją rasę i mogliśmy przejść do kolejnej części zabawy. Każda z drużyn dostała zadanie by napisać piosenkę, lub wiersze o wilkołakach i wampirach oraz ułożyć natankowe kazanie. Po kolacji przyszedł czas na prezentacje. Zeszliśmy wszyscy na miejsce, gdzie odbywał się wcześniej apel inauguracyjny i po kolei prezentowaliśmy swoje twory. Gildia nie miała konkurencji, reszta wypadała przy nas blado. Morthan ubrany cały na czarno w płaszczu Raviego z dorobioną pod szyją koloratką i krzyżem wcześniej zrobionym z folii aluminiowej, który był bronią na wampiry, wygłaszał kazanie w stylu natanka. Jego przejęcie i gra aktorska powalały na kolana, ciągle wyciągnięta dłoń i drący niski ton głosu. Była to w większości improwizacja, ale wyszło genialnie. Pszyszedł czas na wiersze i piosenki. Jako jedyna drużyna mieliśmy instrumenty i my zaprezentowaliśmy naszą muzyczną kompozycję. Piosenkę o "dzieciach mroku" którą napisał Qurt, a raczej pozmieniał tekst do jakiegoś nieznanego mi wcześniej utworu. Zabrałem ze sobą biwak gitarę elektryczną i urozmaiciłem nasze wykonanie z gitary akustycznej na trochę agresywniejsze brzmienie i improwizowaną solówkę. Do dziś dnia nie mogę zapomieć tego epickiego refrenu "I dla tego lubię dzieci mroku..." Może podobał się tylko mi... ? Po przedstawieniach okazało się, że pewien gość o ksywie Łocha, który miał kamerę i dał ją komuś żeby nagrywał, nie włączył nagrywania wiec nic z tego nie zostało uwiecznione. Po przedstawieniach Qurt zainicjował grę w której przez chwilę poczułem się jak w przedszkolu. Staliśmy w kręgu, Qurcik stał w środku i pokazywał różne znane postacie i gesty najbardziej charakterystyczne dla nich, a my jak małpki powtarzaliśmy za nim. Były to trochę dziwne i krępujące wygłupy dla dorosłego... ale przez chwilę poczułem się beztrosko. Klaskaliśmy, kręciliśmy tyłkami, biegaliśmy w kółko. [Yarren: Typowe harcerskie pląsy, znane chyba w całej Poslce]Po tych wygibasach mogliśmy trochę odpocząć i nacieszyć się sobą. To część biwaku która wyglądała jak bardowisko. Ktoś grał w munchkina, szachy i warcaby. Druga po prostu rozmawiała i wylegiwała się na karimatach. Nem nie zabrała ze sobą karimaty... ale Qurcik okazał się bardzo wygodny i doskonale sprawdził się jako wodne łóżko dla Karoliny, i jeszcze było trochę miejsca...Wodne łóżko zamieniło czarodziejskim sposobem w kucyka, a później było jeszcze dziwniej... gorsząc przy tym młode pokolenia harcerzy z którymi dzieliliśmy klasę. Było dosyć późno i pokładliśmy się spać, zgasiliśmy światło, ale bardowie nie mogli zasnąć. Ravi, Iv, ja I Hei leżeliśmy obok siebie. Qurcik uwalił się na nas i przytulaliśmy się nawzajem. Spanie koło Heia było trochę traumatyczne, bo do dziś dnia nie jestem pewien jego orientacji. Tulenie się do Qurta było bardzo niewinne, tak jak do nieuświadomionego dziecka. Później Iv zaproponowała, że zrobi mi tajski masaż. Zgodziłem się oczywiście, bo strasznie bolały mnie plecy. Wiedziała co robi... kilka razy mimowolnie, co można było odebrać w dwuznaczny sposób, wyszeptywałem długie pełne zadowolenia "Taaakk... !!!" Hei też chciał zaznać tej przyjemności i Iv przeskoczyła na niego. Zastanawiam się co te dzieciaki o nas myślały pochowane w tych swoich małych śpiworkach. Biedne, nie mogły zobaczyć przez zgaszone co się dzieje. Po najwyżej 3-4 godzinach snu wstaliśmy i mieliśmy czas na zjedzenie śniadania. Część z nas poszła do pobliskiego sklepu. Morthan kupił truskawkową kaszkę dla dzieci. Później było trochę alarmów, zbiórek i tego typu... Muszę Was przeprosić, ale ciężko mi to wszystko poukładać chronologicznie, minęło sporo czasu po jakim piszę tą relacje. Nie jestem pewien czy to było pierwszego czy drugiego dnia, ale graliśmy dwa albo trzy razy w mafię. Programowa postarała się o klimat i zebraliśmy się w najciemniejszym miejscu w szkole rozświetlając krąg z ławek małymi świeczkami. Usiedliśmy wszyscy i rozpoczeliśmy grę. Każdy dostał kartę wcześniej małą karteczkę z literką. Na zmianę Qurt prowadził grę z Nem. Świat mafii oczywiście odzwierciedlał tematykę biwaku. W mieście zamieszkałym przez ludzi grasowały wilkołaki i wampiry, ukrywały się wśród ludzi i każdego ranka wampiry jak i wilkołaki zabijali po jednej osobie. Każdy na początku przestawiał swoją postać. Najbardziej rozbawiły mnie gość który zajmował się kastracją wiewiórek, a drugi był alfonsem w burdelu. Nie wiedzieć czemu niektórzy posądzili ze Iv pracuje dla tego drugiego, bo jej postać pracowała jako kelnerka w karczmie. Iv posłała mu złowrogie spojrzenie i ciągle chciała go wyeliminować. W którejś z rozgrywek w której Nem brała udział jako nauczycielka. Zauważyliśmy, że bardowie dziwnym zbiegiem okoliczności umierała jedno po drugim. Jak się okazało Nem to wyeliminowała wszystkich, w tym mnie. Było to genialne zagranie. Nikt nie spodziewał się że będzie tak bezduszna by uśmiercać bliskie jej osoby. Można powiedzieć, że po trupach przyjaciół wraz z Iv zwyciężyły. Jednak jej zadowolenie ze zwycięstwa szybko przeminęły. Okazało się, że klucze od szkoły zniknęły, a ostatnio widzieliśmy je podczas gry, gdy Pirat przekazał je Nem. Na zbiórce ogłoszono ten fakt i wszyscy zostali zmobilizowani do poszukiwań. Wszyscy chodzili po korytarzach i przeszukiwali każdy kąt i zakamarek. Po ponad godzinie strachu i burzy mózgów Qurt przyszedł z odnalezionymi kluczami oznajmiając, że znalazł je przed wejściem. Sam osobiście przeszukałem ten rejon i ciężko mi było w to uwierzyć. Jak się później dowiedziałem Qurt skłamał, nie chciał się przyznać że miał je cały czas gdzieś przy sobie. Zdarza się najlepszym, i chyba nikt za to nie żywi do niego urazy. Najbardziej ucierpiała na tym programowa, bo to cały czas na niej spoczywała wina i pretensje całej kadry. Na szczęście sprawa kluczy się rozwiązała i ze spokojnym duchem mogliśmy dalej podążać za programem biwaku. Nadszedł czas na terenowego larpa. Podzieliliśmy się na wilkołaków i wampiry, jeszcze w szkole wytłumaczono nam w skrócie co będziemy robić. Wyszliśmy wszyscy[Yarren: Hei nie poszedł, bo się coś mu zaszkodziło i rzygał w kiblu] na pobliskie pola i las rozdzielając się rasami. Ja, Morthan, Iv i Skillet byliśmy wilkołakami i trzymaliśmy się razem i pilnowaliśmy swojego terenu. Gra polegała na tym, że jako wilkołaki musieliśmy bronić swojego terytorium przed wampirami, które chciały zabrać nam tereny łowne. Bez niezbędnego artefaktu wampiry nie mogły pokonać wilkołaków, a wilkołaki wampirów. By zdobyć potrzebne przedmioty, musieliśmy znaleść punkt w którym za odgadnięcie zagadki mogliśmy je zdobyć. By dotrzeć do tego rozwiązania minęło sporo czasu. I tak się właśnie stało. Dwaj harcerze należący do wilkołaków znaleźli ten punkt i zakończyli grę. [Yarren: Wampiry w ogóle nie ogarniały co się dzieje i gdzie właściwie iść, ale zarzażliśmy na koniec cały czosnek. Aż mnie zdziwiło jak te dzieci chętnie wcinają czosnek. Oczywiście nie mogłem być gorszy...] Wróciliśmy do szkoły w której rozgrywała się jeszcze bardziej interesująca rozgrywka. Podczas gry w warcaby Nem założyła się z Heiem, że jeżeli przegra nie będzie chodził na lekcje religii do końca życia, a jak wygra to będzie miał ją na dwie godziny jako niewolnika. Niestety musiała z jakiegoś powodu przerwać grę. Partię kończyły za nią kilka osób na zmianę. Okazało się że Hei wygrał i nadal może spokojnie chodzić na religie. Niezwłocznie poszedł ubiegać się o swoją nagrodę. Przyczepił do obroży Nem łańcuszek od poików i ciągał ją przed wszystkimi uczestnikami biwaku jak pieska, albo małego wilczka z uszkami. Ciągle łazili, gadali, łazili, gadali... Nic ciekawego, a zapowiadało się dosyć ciekawie... bo nie codziennie ma się niewolnika. Ci co mogli pokładli się spać.

W niedzielę rano na apelu dostali swoje rewiry do sprzątania, musieliśmy się uwinąć ze wszystkim do 12.00. Poszło dosyć sprawnie, oddaliśmy klucze dyrektorce i przyszedł czas na pożegnania i przytulanie. Dopiero wtedy się dowiedziałem, że Gildia Bardów wygrała cały biwak w ilości zdobytych punktów. Nie było to dla nas wielkim zaskoczeniem, nieskromnie powiem że byliśmy zajebiści i tyle. Część zabrała się do szalonego forda, część wracała do domu z Żarnowa autobusem. Padnięci ze zmęczenia, brudni i śmierdzący rozjechaliśmy się do swoich domów. [Yarren: Ale wcześniej zdążyliśmy jeszcze częścią zahaczyć o dom Nem, gdzie się prawie pogryźliście o to jaki film oglądać, ale skończyło się na filmie dokumentalnym o metalu, który pozostali bardowie poza mną leżeli pod jednym kocem. Ja tradycyjnie już stałem obok.] Bogatsi o nowe wrażenia i życiowe doświadczenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemesis
Herszt



Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 6496
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Śro 12:15, 11 Kwi 2012    Temat postu:

Insomnia Grudzień 2011
Relacja z Biwaku w Żarnowie by Dante z dopiskami Yarrena, Nemesis,

Chciałbym napisać o biwaku harcerskim w którym brała udział Gildia Bardów (kiedyś tam[Nem: W grudniu roku 2011.]). Była to inicjatywa Nem i drużyny "Impessa" do której ona należy, jak również ja Dante i Iv. Tematem biwaku były "wampiry i wilkołaki". Niestety nieliczni bardowie przyjęli zaproszenia, a szkoda, bo jak zaraz przeczytacie, było fajnie i warto było wziąć udział w tym wydarzeniu. Na początku chciałbym napisać o tym, co się działo przed biwakiem i trochę o samych przygotowaniach. Nasza Nem została programową biwaku, powołali ją do zorganizowania zajęć, gier, zabaw i innych atrakcji. Jednak co się okazało w praktyce była odpowiedzialna za wszystko, przynajmniej z mojego punktu widzenia. [Nem: Nom, programowa, oboźna, kwatermistrz, komendant ;c.] Tydzień przed biwakiem Nem była wyjęta z normalnego rytmu życia, tonęła w papierach, pozwoleniach i programach. Wkurwiona była na wszystkich i wszystko. Myślę, że zrobiłem co w mojej mocy żeby ją choć trochę odciążyć np. przy załatwianiu pozwolenia na organizacje biwaku w szkole, gdzie mogłem służyć jako "transporter" swoim starym już "bardobusem". Nem ubrana w harcerski mundur dostała kolejne +10 do zajebistości i było by czymś niemożliwym, żeby z tym wyglądem mogła tego nie załatwić. [Nem: Właściwie to Paweł L to załatwił. Na kobiety on działa lepiej.] Z pogardliwymi uśmiechami i zdobytymi pozwoleniem wróciliśmy do domu znajdującego się po za czasem i przestrzenią (wiadomo o jaki dom chodzi), po drodze spotkaliśmy Pirata który wracał z próbnych matur, trochę z mniejszym uśmiechem...
To tyle z tego co istotniejsze z przygotowań co pamiętam...

Nastał dzień biwaku, Yarren przyjechał do Opoczna i odebrałem go z dworca i pojechaliśmy z pełnej kurwy do domu Nem. Yarren zrobił wrażenie swoim wyglądem na rodzicach Karoliny, szczególnie wielkim irokezem, było czuć jego delikatne skrępowanie, ale wszyscy wiemy jakim skromnym i nieśmiałym chłopakiem jest dziwny kolega Fillerra. Nie wiem czemu, ale miał problemy z siadaniem... a może znudziła mu się ta czynność, bo miał okazje wcześniej sporo wysiedzieć w autobusie [Yarren: Powiedzmy, że nie lubię siedzieć w miejscu]. Programowa sprawdzała przy pomocy wcześniej napisanej listy, czy wszystko zabrała i skrupulatnie wszystko z niej odhaczała, a ja w tym czasie przypomniałem sobie, że nie zabrałem z domu mojej koszulki gildiowej... Nie chcielibyście być w mojej skórze, dobrze że nie byliście światkami tego piekła które przeżyłem... [Nem: No bo jak można być takim osłem i zapomnieć o czymś, o czym przypominam codziennie od tygodnia.] Mój mąż Eliasz na pewno w tej chwili by mnie pocieszył... ale jeszcze go nie znałem. Jakie miałem wyjście… ? Miałem 20 min na przejechanie w te i z powrotem ponad 20 km i przeszukanie swojego domu.[Yarren: Kiedy Dante pojechał nie działo się nic ciekawego – Nem się panicznie przygotowywała do wyjścia, ja siedziałem przy jej latpopie i gadałem z Iv, przeganiałem duchy Piratów ze strychu Nem i takie tam.] Nie udało mi się jednak jej odnaleść, bo jak się później okazało kilka dni wcześniej zostawiłem ją w domu kolegi, gdy ostro pakowaliśmy bicepsy (bez podtekstów). Jak wróciłem czekało mnie piekło nr II, bo przyjechałem z pustymi rękoma, ale tym razem Nem miała bardzo słodziusie wilkołacze uszka i drapieżny, mocny makijaż [Nem: Po prostu czerwony cień na powiekach =,=]. Sprawiło to, że zamiast słuchać zjebów zachwycałem się jej nowym, jakże urzekającym obliczem. Próbowałem podnieść swoją szczękę z podłogi i powstrzymać ślinotok i wziąć się w garść, bo godzina zero niebawem miała wybić. Wsiedliśmy wszyscy do szalonego forda [Nem: To już nie Białego Kła xD?] i pojechaliśmy do szkoły w Żarnowie. Bardowie już tam byli. Z klasy wyszedł Ravi, Hei i Morthan. Pierwszą dwójkę poznałem już na pierwszym bardowisku, co do Tomasza, to widywałem i widuję go częściej niż własną matkę, babkę, ojca, dziadka, czy sąsiadkę... (masz jakiś teleporter z Torunia? xD[Nem: Lata na skrzydłach uwielbienia ;p]) Na końcu wyszedł Morthan. Myślałem że to dziewczyna, miał długie ciemno-brązowe włosy i wysoką, dość zgrabną sylwetkę jak na chłopaka [Yarren: Ja takich podejrzeń nie miałem, widać w moich okolicach są ładniejsze dziewczyny niż w okolicach Dantego... Za to wręcz nie mogłem uwierzyć, że Morth jest najmłodszy, był najwyższy ze wszystkich zgromadzonych]. Moja nadzieja umarła po kilku sekundach, gdy podszedł i przedstawiliśmy się nawzajem. W szkole mieliśmy do dyspozycji parter i pierwsze piętro, na tym ostatnim przydzielili nam dwie klasy. Pierwsza była dla uczestników, a druga dla kadry. Później kadrówka przekształciła się w "norę Pirata", ktoś zrobił oczojebny napis wyrysowany białą kredą na drzwiach. Chyba dlatego, że rzadko stamtąd wychodził i przesiedział tam prawie cały biwak... Wcześniej chodził z notesikiem w ręku i spisywał osoby które chodziły w glanach. Czarny gumowy spód butów zostawiał paskudne ślady na szkolnym gumoleum, a osoby z tego "death note`a" musiały ostatniego dnia to czyścić. Cały czas dzielnie towarzyszył mu chłopak który miał ksywkę "Snickers". Chyba bardzo się lubią... nie ukrywam, byłem o niego zazdrosny, w końcu to mój niedoszły szwagier. [Nem: ]

Rozpakowaliśmy sprzęt i pozostałe rzeczy z samochodu i ustawialiśmy wszystko w klasach. Na początku wynieśliśmy wszystkie stoły i ustawiliśmy je wzdłuż ściany, wyglądało to jak prowizoryczna stołówka z jednym kuchennym urządzeniem, a był to czajnik elektryczny. Rozgrywały się o niego epickie i krwawe wojny, by dostać trochę wrzątku. W klasie zrobiło się trochę przestrzeni i bardowie zrobili satanistyczny krześlany krąg i zwróceniu ku sobie twarzami prowadzili swe rozmowy. Nagle Qurcik, którego miałem okazje poznać. Przyjechał do nas aż z Tarnowskich Gór, zrobił na mnie ogromne wrażenie swoim harcerskim mundurkiem. Tak wysoko podciągniętych szortów nigdy nie widziałem, na pewno nie chciałbym być w tym czasie jego przyrodzeniem. [Yarren: Chyba wszystkie mundurki harcerskie mają taki krój...] Był dla mnie na tym biwaku najsympatyczniejszym i najzabawniejszym gościem na świecie. Jest powodem m.in dla którego zamierzam wysłać moje dzieci do harcerstwa, Qurt to czysty przykład na to co dobrego z ZHP może wyrosnąć. Gość ma wrodzoną charyzmę, genialnie prowadził gry i zabawy. [Nem: Mój syn i ukochany, moja duma <3] Nierozerwalny krąg prowadził dalej swe dyskusje i rozmowy. Uświadomił sobie, że jeszcze nie ma nas wszystkich, nie było jeszcze Iv. Miała jakieś problemy z dotarciem na czas przez swojego tatuśka, bo coś tam... ale najważniejsze że w końcu dotarła i mogła do nas dołączyć. Nasza drużyna wyróżniała się na tle innych, byliśmy najstarsi, najczarniejsi i najmroczniejsi[Yarren: Z pewnymi wyjątkami. Ja tam się nie noszę na mroczno [Nem: Ty jesteś mroczny nawet nie ubrany na czarno.]]. Delikatnie się alienowaliśmy, ale było to normalne, gdy bardowie przebywali z dziećmi, których przedział wiekowy sięgał 10-15 lat. Nadszedł czas, gdy Nem mogła dać upust swoim nerwom spowodowanymi przygotowaniami i czerpać satysfakcje z przemienienia się w programową [Nem: oboźną] wilkołaka. Przebrała się w czerwoną, krótką spódniczkę w kratę, czarną koszulkę, chyba "behemoth", wielkie i oszałamiające glany, które chyba każdy już widział i do tego te wilkołacze uszka... Dobroduszna swoim władczym tonem i rękoma podpartymi o biodra, dała nam możliwość zjedzenia posiłku żebyśmy nie padli na ryje, zapowiadała się "ostra zabawa". Z opłaconej składki mieliśmy sporo chleba z biedronki, który dosyć szybko znikał, lecz większość preferowała zupki chińskie, szczególnie Skillet z Morthanem. Można powiedzieć, że miłość do jedzenia bardzo szybko pozwoliła się narodzić ich przyjaźni. Dosyć długo rozmawiali nocą o grach i o sposobach napchania żołądka. Tematy te wzmagały ich apetyt i potrafili jeść o 3-4 w nocy. Wcale nie przeszkadzało to ciszy nocnej, bo wcale jej nie było. Liczne alarmy i zajęcia nie pozwalały na sen, ale o tym później... Nadszedł czas na uroczyste otwarcie w harcerskim stylu. Wszystkie drużyny zeszły na parter, ustawiły się w szeregach twarzami zwróconymi w stronę kadry. Było trochę gadaniny i wyklepanych na pamięć przepisowych dla harcerzy formułek na te okazje. [Nem: Czy ty mówisz w ten sposób o harcerskim apelu? ] Omówione tam zostały z grubsza plany na cały biwak, zasady zachowania się i bezpieczeństwa. Biwak został otwarty, a osoby które pierwszy raz miały styczność z takimi imprezami, jak ja np. uczyły sygnałów gwizdkowych. Niestety często swoją nowo nabytą wiedzę wykorzystywaliśmy w praktyce, bo kadra bardzo lubiła bawić się tym gwizdkiem... [Nem: to nie była zabawa] za dnia to było nawet fajne i zabawne, ale w nocy miałem ochotę udusić dmuchającego, lub wsadzić mu ten gwizdek bardzo głęboko w cztery litery. W większości alarmy ogłaszała Nem... xD Dzieciakom z innych drużyn strasznie spodobał się alarm "syberyjski", gdzie szybko musieli ubrać na siebie wszystko co mieli ze sobą i ten drugi którego nie pamiętam nazwy [Nem: karaibski ], ale polegał na tym ze rozbierało się do waleta i stawało w szeregu przed przedstawicielem kadry [Yarren: Chyba karaibski]. Wyglądało to troszeczkę pedofilsko...

W końcu przeszliśmy do tematycznej część biwaku. Każda z drużyn chodziła po rozstawionych punkach i zdobywała wiedze na temat wilkołaków i wampirów. Gildiowa drużyna z pieśnią na ustach i z Qurtem z gitarą na czele, wykonywaliśmy zadania na punktach. Przychodziło nam z łatwością, gdyż bardowie jak się okazywało w praktyce mieli w tej tematyce obszerną wiedze[Yarren: Zdziwiłbym się, gdyby nie mieli...]. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie dziewczyna na punkcie, która bardzo postarała się o charakteryzacje i naprawdę wyglądała jak wampir. Wypudrowana do białości twarz, wyczesane w burzę włosy i krwisto czerwone strugi krwi wokół ust. Nem zamiast wyglądać bardziej przerażająco jako wilkołak, była jeszcze bardziej słodka niż zwykle. [Nem: chuj ci w oko.] Podczas wykonywania zadań niektórzy z nas dołączali do wilkołaków, albo wampirów. Stawało się tak przez ugryzienie w szyje przez jednego z przedstawicieli rasy. Wilkołaki oznaczali swoją przynależność przez wyrysowanie na swojej dłoni pentagramu. Pod koniec każdy miał już swoją rasę i mogliśmy przejść do kolejnej części zabawy. Każda z drużyn dostała zadanie by napisać piosenkę, lub wiersze o wilkołakach i wampirach oraz ułożyć natankowe kazanie. Po kolacji przyszedł czas na prezentacje. Zeszliśmy wszyscy na miejsce, gdzie odbywał się wcześniej apel inauguracyjny i po kolei prezentowaliśmy swoje twory. Gildia nie miała konkurencji, reszta wypadała przy nas blado. Morthan ubrany cały na czarno w płaszczu Raviego z dorobioną pod szyją koloratką i krzyżem wcześniej zrobionym z folii aluminiowej, który był bronią na wampiry, wygłaszał kazanie w stylu natanka. Jego przejęcie i gra aktorska powalały na kolana, ciągle wyciągnięta dłoń i drący niski ton głosu. Była to w większości improwizacja, ale wyszło genialnie. Pszyszedł czas na wiersze i piosenki. Jako jedyna drużyna mieliśmy instrumenty i my zaprezentowaliśmy naszą muzyczną kompozycję. Piosenkę o "dzieciach mroku" którą napisał Qurt, a raczej pozmieniał tekst do jakiegoś nieznanego mi wcześniej utworu. Zabrałem ze sobą biwak gitarę elektryczną i urozmaiciłem nasze wykonanie z gitary akustycznej na trochę agresywniejsze brzmienie i improwizowaną solówkę. Do dziś dnia nie mogę zapomieć tego epickiego refrenu "I dla tego lubię dzieci mroku..." Może podobał się tylko mi...? [Nem: Nie tylko. ] Po przedstawieniach okazało się, że pewien gość o ksywie Łocha [Nem: komendant biwaku i drużynowy Impessy Wink], który miał kamerę i dał ją komuś żeby nagrywał, nie włączył nagrywania wiec nic z tego nie zostało uwiecznione. Po przedstawieniach Qurt zainicjował grę w której przez chwilę poczułem się jak w przedszkolu. Staliśmy w kręgu, Qurcik stał w środku i pokazywał różne znane postacie i gesty najbardziej charakterystyczne dla nich, a my jak małpki powtarzaliśmy za nim. Były to trochę dziwne i krępujące wygłupy dla dorosłego... ale przez chwilę poczułem się beztrosko. Klaskaliśmy, kręciliśmy tyłkami, biegaliśmy w kółko. [Yarren: Typowe harcerskie pląsy, znane chyba w całej Poslce]. [Nem: Taq <3 ] Po tych wygibasach mogliśmy trochę odpocząć i nacieszyć się sobą. To część biwaku która wyglądała jak bardowisko. Ktoś grał w munchkina, szachy i warcaby. Druga po prostu rozmawiała i wylegiwała się na karimatach. Nem nie zabrała ze sobą karimaty... ale Qurcik okazał się bardzo wygodny i doskonale sprawdził się jako wodne łóżko dla Karoliny, i jeszcze było trochę miejsca...Wodne łóżko zamieniło czarodziejskim sposobem w kucyka, a później było jeszcze dziwniej... [Nem: w tron? ;p] gorsząc przy tym młode pokolenia harcerzy z którymi dzieliliśmy klasę. Było dosyć późno i pokładliśmy się spać, zgasiliśmy światło, ale bardowie nie mogli zasnąć. Ravi, Iv, ja I Hei leżeliśmy obok siebie. Qurcik uwalił się na nas i przytulaliśmy się nawzajem. Spanie koło Heia było trochę traumatyczne, bo do dziś dnia nie jestem pewien jego orientacji. Tulenie się do Qurta było bardzo niewinne, tak jak do nieuświadomionego dziecka. Później Iv zaproponowała, że zrobi mi tajski masaż. Zgodziłem się oczywiście, bo strasznie bolały mnie plecy. Wiedziała co robi... kilka razy mimowolnie, co można było odebrać w dwuznaczny sposób, wyszeptywałem długie pełne zadowolenia "Taaakk... !!!" Hei też chciał zaznać tej przyjemności i Iv przeskoczyła na niego. Zastanawiam się co te dzieciaki o nas myślały pochowane w tych swoich małych śpiworkach. Biedne, nie mogły zobaczyć przez zgaszone światło co się dzieje. Po najwyżej 3-4 godzinach snu wstaliśmy i mieliśmy czas na zjedzenie śniadania. Część z nas poszła do pobliskiego sklepu. Morthan kupił truskawkową kaszkę dla dzieci. Później było trochę alarmów, zbiórek i tego typu... Muszę Was przeprosić, ale ciężko mi to wszystko poukładać chronologicznie, minęło sporo czasu po jakim piszę tą relacje. Nie jestem pewien czy to było pierwszego czy drugiego dnia, ale graliśmy dwa albo trzy razy w mafię. Programowa postarała się o klimat i zebraliśmy się w najciemniejszym miejscu w szkole rozświetlając krąg z ławek małymi świeczkami. Usiedliśmy wszyscy i rozpoczeliśmy grę. Każdy dostał kartę wcześniej małą karteczkę z literką. Na zmianę Qurt prowadził grę z Nem. Świat mafii oczywiście odzwierciedlał tematykę biwaku. W mieście zamieszkałym przez ludzi grasowały wilkołaki i wampiry, ukrywały się wśród ludzi i każdego ranka wampiry jak i wilkołaki zabijali po jednej osobie. Każdy na początku przestawiał swoją postać. Najbardziej rozbawiły mnie gość który zajmował się kastracją wiewiórek, a drugi był alfonsem w burdelu. Nie wiedzieć czemu niektórzy posądzili ze Iv pracuje dla tego drugiego, bo jej postać pracowała jako kelnerka w karczmie. Iv posłała mu złowrogie spojrzenie i ciągle chciała go wyeliminować. W którejś z rozgrywek w której Nem brała udział jako nauczycielka. Zauważyliśmy, że bardowie dziwnym zbiegiem okoliczności umierają jedno po drugim. Jak się okazało to Nem wyeliminowała wszystkich, w tym mnie. Było to genialne zagranie. Nikt nie spodziewał się że będzie tak bezduszna by uśmiercać bliskie jej osoby. Można powiedzieć, że po trupach przyjaciół wraz z Iv zwyciężyły. Jednak jej zadowolenie ze zwycięstwa szybko przeminęło. Okazało się, że klucze od szkoły zniknęły, a ostatnio widzieliśmy je podczas gry, gdy Pirat przekazał je Nem. Na zbiórce ogłoszono ten fakt i wszyscy zostali zmobilizowani do poszukiwań. Wszyscy chodzili po korytarzach i przeszukiwali każdy kąt i zakamarek. Po ponad godzinie strachu i burzy mózgów Qurt przyszedł z odnalezionymi kluczami oznajmiając, że znalazł je przed wejściem. Sam osobiście przeszukałem ten rejon i ciężko mi było w to uwierzyć. Jak się później dowiedziałem Qurt skłamał, nie chciał się przyznać że miał je cały czas gdzieś przy sobie. Zdarza się najlepszym, i chyba nikt za to nie żywi do niego urazy. Najbardziej ucierpiała na tym programowa [Nem: oboźna =,=], bo to cały czas na niej spoczywała wina i pretensje całej kadry. Na szczęście sprawa kluczy się rozwiązała i ze spokojnym duchem mogliśmy dalej podążać za programem biwaku. Nadszedł czas na terenowego larpa. Podzieliliśmy się na wilkołaków i wampiry, jeszcze w szkole wytłumaczono nam w skrócie co będziemy robić. Wyszliśmy wszyscy [Yarren: Hei nie poszedł, bo się coś mu zaszkodziło i rzygał w kiblu [Nem: Pewnie miał nadzieję, że o tym nie wspomnisz ;p]] na pobliskie pola i las rozdzielając się rasami. Ja, Morthan, Iv i Skillet byliśmy wilkołakami i trzymaliśmy się razem i pilnowaliśmy swojego terenu. Gra polegała na tym, że jako wilkołaki musieliśmy bronić swojego terytorium przed wampirami, które chciały zabrać nam tereny łowne. Bez niezbędnego artefaktu wampiry nie mogły pokonać wilkołaków, a wilkołaki wampirów. By zdobyć potrzebne przedmioty, musieliśmy znaleźć punkt w którym za odgadnięcie zagadki mogliśmy je zdobyć. By dotrzeć do tego rozwiązania minęło sporo czasu. I tak się właśnie stało. Dwaj harcerze należący do wilkołaków znaleźli ten punkt i zakończyli grę. [Yarren: Wampiry w ogóle nie ogarniały co się dzieje i gdzie właściwie iść, ale zeżarliśmy na koniec cały czosnek. Aż mnie zdziwiło jak te dzieci chętnie wcinają czosnek. Oczywiście nie mogłem być gorszy...] Wróciliśmy do szkoły w której rozgrywała się jeszcze bardziej interesująca rozgrywka. Podczas gry w warcaby Nem założyła się z Heiem, że jeżeli przegra nie będzie chodził na lekcje religii do końca życia, a jak wygra to będzie miał ją na dwie godziny jako niewolnika. Niestety musiała z jakiegoś powodu przerwać grę. Partię kończyło za nią kilka osób na zmianę. Okazało się że Hei wygrał i nadal może spokojnie chodzić na religie. Niezwłocznie poszedł ubiegać się o swoją nagrodę. Przyczepił do obroży Nem łańcuszek od poików i ciągał ją przed wszystkimi uczestnikami biwaku jak pieska, albo małego wilczka z uszkami. Ciągle łazili, gadali, łazili, gadali... Nic ciekawego, a zapowiadało się dosyć ciekawie... bo nie codziennie ma się niewolnika. Ci co mogli pokładli się spać.

W niedzielę rano na apelu dostali swoje rewiry do sprzątania, musieliśmy się uwinąć ze wszystkim do 12.00. Poszło dosyć sprawnie, oddaliśmy klucze dyrektorce i przyszedł czas na pożegnania i przytulanie. Dopiero wtedy się dowiedziałem, że Gildia Bardów wygrała cały biwak w ilości zdobytych punktów. Nie było to dla nas wielkim zaskoczeniem, nieskromnie powiem że byliśmy zajebiści i tyle. Część zabrała się do szalonego forda, część wracała do domu z Żarnowa autobusem. Padnięci ze zmęczenia, brudni i śmierdzący rozjechaliśmy się do swoich domów. [Yarren: Ale wcześniej zdążyliśmy jeszcze częścią zahaczyć o dom Nem, gdzie się prawie pogryźliście o to jaki film oglądać, ale skończyło się na filmie dokumentalnym o metalu, który pozostali bardowie poza mną leżeli pod jednym kocem. Ja tradycyjnie już stałem obok.] Bogatsi o nowe wrażenia i życiowe doświadczenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemesis
Herszt



Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 6496
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Pon 11:57, 28 Maj 2012    Temat postu:

Wiosenne Harce Hufca 2012
Relacja z biwaku w Miedznej by Nem

Po powrocie, wreszcie jako tako czysta, najedzona i wyspana postanowiłam podzielić się z wami tym wspomnieniem, jeszcze nie pokrytym sepią, które w moich oczach na zawsze pozostałoby błękitno-żółto-zielone jak to typowe lato w Miedznej. Jeszcze z ciepłem w sercu i cichym śmiechem dławionym w piersiach zabieram się więc za pisanie.
Ta impreza jak żadna inna budziła kontrowersje zarówno wśród bardów jak i harcerzy, bo bano się mieszania środowisk. Osobiście bałam się najbardziej braku tolerancji wśród harcerzy i z drugiej strony braku dyscypliny ze strony bardów. Nie powiem żebyśmy tego uniknęli.
W czwartek, już wczesnym popołudniem, nawiedzili mój dom Frag i Eliasz. Obaj z osobna są hałaśliwi, śmieszni i męczący, kiedy są razem to, jak się okazuje, jeszcze się kumuluje. Żeby się nie wiercili i nie drażnili rodziców polożyłam ich na łóżku i napaćkałam im na twarz masą papierową i klejem ze skrobii ziemniaczanej. Maski miały szansę powstać, jeśliby się nie śmiali, nie gadali, nie wrzeszczeli i nie ruszali. Oczywiście było to niewykonalne. Na szczęście Eliasz miał maskę na oko więc u niego wyszła i wyglądał w niej całkiem słodko i mrocznie ;p. Pracowaliśmy ciężko. Ja szyłam pelerynę dla Elisia, Iwona robiła papier a chłopaki trochę się opierdalały, a trochę pomagały. Dostaliśmy zjeby od Sławka i w końcu pojawiliśmy się na stanicy. Oczywiście na resztę nie sposób było się doczekać. Dawwy zadzwonił i kłamliwie powiedział, że spóźnili się na autobus i będą dopiero o dwudziestej(<3), Kurcik miał nas nawiedzić następnego dnia.
Rozkwaterowaliśmy się, a dostaliśmy cały pokoik w pawilonie i byliśmy bardzo zadowoleni. Zajęliśmy się skrupulatnym robieniem burdelu, ja i Ivona kończyłyśmy noże do rzucania i inne bajery tego typu. Wreszcie dojechali Phellem i Daww. Pod wiatą zaczął się grill integracyjny z piwem, który był rozpaczliwą próbą zintegrowania środowisk. Snickers, Sławek Kuleta i Paweł naprawdę się starali i w ogóle byli w tym wszystkim uroczy. Bardowie nie starali się aż tak bardzo, ale Eliasz i Frag jak zawsze byli głośni, hałaśliwi, wulgarni (tu zwłaszcza Frag) i zboczeni (tu złaszcza Eliasz). Nie pamiętam za dobrze co się działo później aż do momentu w którym położyliśmy się spać. Do naszego bardowego pomieszczenia wtargnął wtedy Sławek Kuleta, on jest naprawdę pozytywny, nie sądzicie? Pamiętam, że było bardzo śmiesznie aż do momentu, w którym wszyscy zasnęliśmy. (Albo prawie wszyscy, Ivona macała się z Phellemem.)
Następnego dnia gdy się wreszcie podnieśliśmy z łóżek i zjedliśmy śniadanie, zrobiliśmy jakieś niewielkie prace w stylu mycia garów, ja i Iv pojechałyśmy do mnie do domu i prałyśmy płaszcz, który Phellem przywiózł dla Pawła. Po jednym praniu część plam nie zeszła i musiałyśmy ustawić na gotowanie i wykorzystać mnóstwo odplamiacza. Phell, wziąłeś ze sobą do domu ten swój płaszcz? Nie znalazłam go na stanicy. Dotąd nie wiem co robili chłopcy w tym czasie, zapewne to co zwykle, czyli część spała a część się opieprzała. Około pierwszej wróciłyśmy na stanicę z Patrykiem i zrobiło się nagle mnóstwo roboty, bo trzeba było jeszcze pomalować maski i hełm Patryka (swoją drogą wspaniałe dzieło). Pomogła mi w tym Ivona i Phellem i bardzo dobrze, bo później okazało się nagle, że jest już bardzo późno i trzeba rysować wzorki nimfy na ciele Ivony, malować upiorną maskę na twarzy Noemi i charakteryzować inne postaci. W końcu wyszliśmy na zewnątrz i sialiśmy popłoch w naszych wspaniałych strojach. Żałuję, że prawie nic nie zostało uwiecznione na zdjęciach, chętnie bym się z wami podzieliła tym widokiem. Co pamiętam z tego wieczoru to miny dzieciaków i ganianie za Kurtem, którego cały czas ciągnęło do Weroniki. Położyłam się spać pierwsza, bo byłam bardzo zmęczona więc o nocy musi wam opowiedzieć ktoś inny. Obudziłam się między Kurcikiem i chrapiącym Fragiem =).
W sobotę jak zawsze wstaliśmy za późno za co zostaliśmy wszyscy skrupulatnie zrugani niejednokrotnie. Niestety na imprezie panoszył się już ten dziad, Śliwka i Docent. Ci ludzie właściwie z dupy się tam wzięli. Żeby pomagali w organizacji nie słyszałam, a bezczelnie rządzili się w taki dziecinny i nietypowy dla harcerzy sposób. Sławka Millera to chyba też drażniło. W dodatku Śliwka rzucał seksistowskie, zboczone, niesmaczne i wulgarne żarty, które chyba tylko jemu wydawały się śmieszne.
Zostaliśmy wysłani na punkty z opóźnieniem, każde z nas rozstawiło się i pełniło swoje role. To był wbrew pozorom bardzo przyjemny element, chociaż nie widziałam się z żadnym z bardów. Dzieciakom podobał się mój punkt i chętnie do mnie wracały. Skarżyły się za to na Eliasza Nekromantę i Dawwa Łucznika. Fraga prawie nikt nie mógł znaleźć bo cały czas szlajał się gdzieś po lesie i nie pilnował swoich obowiązków ;/. Nie odpoczęłam ani przez chwilę, bo w momentach, w których nikt nie podejmował się zadań odwiedzali mnie chłopcy z Sępów lub moja najdroższa drużyna. Swoją drogą, to zabawne, że Impessa zaprzyjaźniła się z Gildią Bardów nawet bez mojego udziału czy przedstawiania ich sobie wzajemnie, jakoś tak zupełnie naturalnie się dobrali i świetnie dogadywali. Impessie zostało nawet zaproponowane członkostwo w Gildii. Po obiedzie mieliśmy się okazję przekonać jak to wyglądał finał, leżeliśmy na karimatach trochę śpiewając a trochę patrząc na wygłupy Fraga i jego występy. Napisał świetny wierszyk po rosyjsku i obiecał opowiadanie, ciekawe jak szybko uda mu się spełnić obietnicę? Tego wieczora snuliśmy się z Impessą do momentu, w którym wyszłam z pawilonu skuszona dźwiękami piosenki "Palto" i zostałam zaczepiona przez jakichś chłopców a Phellem, Frag i Daww wyciągnęli mnie stamtąd twierdząc, że mają ze mną do pogadania. Przedstawili mi swój pomysł rewolucji w Gildii a ja im uświadomiłam jego idiotyczność. W międzyczasie reszta zdążyła się na nas obrazić za alienowanie i ktoś tam jest chyba skłócony do teraz, nie wiem. Wiem, że się obudziłam bez Fraga obok mnie i to było dziwne. Tego wieczoru siedzieliśmy później najpierw z Dawwem, Fragiem i Phellemem, później z Dawwem i Eliaszem przed pawilonem i rozmawialiśmy na najróżniejsze tematy. Chyba to był jedyny poważny, typowo bardowy moment, gdzie wybuchów śmiechu nie musiały przerywać sprośne żarty i wulgaryzmy. Chłopcy mieli jednak rację w tym, że Gildia faktycznie się uprozaicznia i uwstecznia. To znaczy, że z szesnastoletnich dojrzałych i interesujących ludzi robi się z nas wataha brudnych mentalnie dwunastolatków. Gdy zostaliśmy sami wyciągnęłam Dawwa na śpiewanki, gdzie mogliśmy się cieszyć grą i śpiewem Ziuta, a później ja już ledwo przytomna zawlokłam się do pokoju i położyłam spać. Nie wiem co robiła w tym czasie reszta, z ciekawością usłyszę.
Rano jeszcze przed apelem musieliśmy się pożegnać ze wszystkimi. W trakcie apelu Śliwka miał czelność powiedzieć coś w stylu "Gry fabularne są zazwyczaj czymś trudnym do wczucia się i Gildia Bardów była zachwycona harcerzami i ich zaangażowaniem i cudowną atmosferą jaką stworzyliśmy, dlatego prosili mnie bym w ich imieniu podziękował wam wszystkim". Dorwałam go później i zrugałam ale stwierdził, że nie wiedział, że mamy jakąś hierarchię i, że Frag upoważnił go do powiedzenia czegoś takiego. Fraguś, chyba mamy do pogadania.
Po tym jak posprzątaliśmy i odjechał Kurcik, zostaliśmy sami i siedzieliśmy między pawilonami. Wasyl powiedział mi, że odda mi drużynę i jest za tym, żebym w przyszłym roku zrobiła dni japońskie w miejscu gry fabularnej, więc jestem szczęśliwa. Po tym jakie bardowie zrobili wrażenie (brak dyplomacji i dyscypliny) sądziłam, że jej nie dostanę ;p Sławek Miller też był całkiem zadowolony ze współpracy, skarżył się tylko na Eliasza i Fraga za brak profesjonalizmu, skrupulatności, skuteczności, podejścia do dzieci, solidności oraz za wulgarność i hałaśliwość. No cóż ;p
Dopiero wtedy miałam chwilę na spędzenie czasu z Pawłem i Harrym i na pozachwycanie się stanicą w Miedznej i na opowiedzenie kolejnym osobom kawału o Tokio (nie sądzicie teraz, że jest zajebiście śmieszny?), mam nadzieję, że na którymś kolejnym bardowisku zobaczę wreszcie Aryę, brakuje mi tego. I może Gaba. Ale to już raczej nie jest nawet nadzieja.
I zaczyna się lato więc nie mogę się doczekać aż zobaczę was ponownie. Mam nadzieję, że w równie ładnym miejscu, i że wspomnienia z tego spotkania też będą zielono-żółto-błękitne jak chęć do życia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Frag




Dołączył: 08 Paź 2011
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Pon 14:38, 28 Maj 2012    Temat postu:

Wiosenne Harce Hufca 2012
Relacja z biwaku w Miedznej by Nem [z dopiskami Fraga]

Po powrocie, wreszcie jako tako czysta, najedzona i wyspana postanowiłam podzielić się z wami tym wspomnieniem, jeszcze nie pokrytym sepią [Frag: bo nie patrzyłaś przez moje czerwone lenonki Very Happy], które w moich oczach na zawsze pozostałoby błękitno-żółto-zielone jak to typowe lato w Miedznej. Jeszcze z ciepłem w sercu i cichym śmiechem dławionym w piersiach zabieram się więc za pisanie.
Ta impreza jak żadna inna budziła kontrowersje zarówno wśród bardów jak i harcerzy, bo bano się mieszania środowisk[Frag: Powiedziała Hersztka Bardów i Drużynowa]. Osobiście bałam się najbardziej braku tolerancji wśród harcerzy i z drugiej strony braku dyscypliny ze strony bardów. Nie powiem żebyśmy tego uniknęli [Frag: Oj tam oj tam, z niektórymi się dogadywaliśmy Very Happy].
W czwartek, już wczesnym popołudniem, nawiedzili mój dom Frag i Eliasz. Obaj z osobna są hałaśliwi, śmieszni i męczący, kiedy są razem to, jak się okazuje, jeszcze się kumuluje[Frag: NI CHUJA NIE JESTEM GŁOŚNY, ANI KURWA WULGARNY!]. Żeby się nie wiercili i nie drażnili rodziców polożyłam ich na łóżku i napaćkałam im na twarz masą papierową i klejem ze skrobii ziemniaczanej. Maski miały szansę powstać, jeśliby się nie śmiali, nie gadali, nie wrzeszczeli i nie ruszali. Oczywiście było to niewykonalne. Na szczęście Eliasz miał maskę na oko więc u niego wyszła i wyglądał w niej całkiem słodko i mrocznie ;p[Frag: A fragowa wyglądała jak papier w glutach... Oh, wait!]. Pracowaliśmy ciężko. Ja szyłam pelerynę dla Elisia, Iwona robiła papier a chłopaki trochę się opierdalały, a trochę pomagały. Dostaliśmy zjeby od Sławka i w końcu pojawiliśmy się na stanicy[Frag: Dzięki bogu, że miałem działający telefon, inaczej zostalibyśmy zjedzeni...]. Oczywiście na resztę nie sposób było się doczekać. Dawwy zadzwonił i kłamliwie powiedział, że spóźnili się na autobus i będą dopiero o dwudziestej(<3), Kurcik miał nas nawiedzić następnego dnia.
Rozkwaterowaliśmy się, a dostaliśmy cały pokoik w pawilonie i byliśmy bardzo zadowoleni. Zajęliśmy się skrupulatnym robieniem burdelu[Frag: Artystycznego nieporządku], ja i Ivona kończyłyśmy noże do rzucania i inne bajery tego typu. Wreszcie dojechali Phellem i Daww. Pod wiatą zaczął się grill integracyjny z piwem[Frag approved], który był rozpaczliwą próbą zintegrowania środowisk. Snickers, Sławek Kuleta i Paweł naprawdę się starali i w ogóle byli w tym wszystkim uroczy. Bardowie nie starali się aż tak bardzo, ale Eliasz i Frag jak zawsze byli głośni, hałaśliwi, wulgarni (tu zwłaszcza Frag)[Frag:... kurwa, znowu, że jestem wulgarny...] i zboczeni (tu złaszcza Eliasz). Nie pamiętam za dobrze co się działo później aż do momentu w którym położyliśmy się spać. Do naszego bardowego pomieszczenia wtargnął wtedy Sławek Kuleta, on jest naprawdę pozytywny, nie sądzicie?[Frag: Sądzimy ^ ^] Pamiętam, że było bardzo śmiesznie aż do momentu, w którym wszyscy zasnęliśmy. (Albo prawie wszyscy, Ivona macała się z Phellemem[Frag: As always.].)
Następnego dnia gdy się wreszcie podnieśliśmy z łóżek i zjedliśmy śniadanie, zrobiliśmy jakieś niewielkie prace w stylu mycia garów, ja i Iv pojechałyśmy do mnie do domu i prałyśmy płaszcz, który Phellem przywiózł dla Pawła[Frag:Zmęczyłem się strasznie tym myciem i sprzątaniem Very Happy]. Po jednym praniu część plam nie zeszła i musiałyśmy ustawić na gotowanie i wykorzystać mnóstwo odplamiacza. Phell, wziąłeś ze sobą do domu ten swój płaszcz? Nie znalazłam go na stanicy. Dotąd nie wiem co robili chłopcy w tym czasie, zapewne to co zwykle, czyli część spała a część się opieprzała[Frag: Tak oryginalnie Very Happy]. Około pierwszej wróciłyśmy na stanicę z Patrykiem i zrobiło się nagle mnóstwo roboty, bo trzeba było jeszcze pomalować maski i hełm Patryka (swoją drogą wspaniałe dzieło). Pomogła mi w tym Ivona i Phellem i bardzo dobrze, bo później okazało się nagle, że jest już bardzo późno i trzeba rysować wzorki nimfy na ciele Ivony, malować upiorną maskę na twarzy Noemi i charakteryzować inne postaci. W końcu wyszliśmy na zewnątrz i sialiśmy popłoch w naszych wspaniałych strojach[Frag: "Ej, co to jest? Kto to jest? Zuzia, ja siem bojem T.T" i inne urocze teksty miniharcerek]. Żałuję, że prawie nic nie zostało uwiecznione na zdjęciach, chętnie bym się z wami podzieliła tym widokiem. Co pamiętam z tego wieczoru to miny dzieciaków i ganianie za Kurtem, którego cały czas ciągnęło do Weroniki. Położyłam się spać pierwsza, bo byłam bardzo zmęczona więc o nocy musi wam opowiedzieć ktoś inny. Obudziłam się między Kurcikiem i chrapiącym Fragiem =)[Frag: To nie chrapanie, to przesuwające się płyty tektoniczne...].
W sobotę jak zawsze wstaliśmy za późno[Frag: Że łod? Cztery godzinki snu to nie aż tak dużo...] za co zostaliśmy wszyscy skrupulatnie zrugani niejednokrotnie. Niestety na imprezie panoszył się już ten dziad, Śliwka i Docent. Ci ludzie właściwie z dupy się tam wzięli. Żeby pomagali w organizacji nie słyszałam, a bezczelnie rządzili się w taki dziecinny i nietypowy dla harcerzy sposób. Sławka Millera to chyba też drażniło. W dodatku Śliwka rzucał seksistowskie, zboczone, niesmaczne i wulgarne żarty, które chyba tylko jemu wydawały się śmieszne.
Zostaliśmy wysłani na punkty z opóźnieniem, każde z nas rozstawiło się i pełniło swoje role. To był wbrew pozorom bardzo przyjemny element, chociaż nie widziałam się z żadnym z bardów. Dzieciakom podobał się mój punkt i chętnie do mnie wracały. Skarżyły się za to na Eliasza Nekromantę i Dawwa Łucznika. Fraga prawie nikt nie mógł znaleźć bo cały czas szlajał się gdzieś po lesie i nie pilnował swoich obowiązków [Frag: Do dwunastej stałem na swoim punkcie D: Potem zacząłem kursować, jak to było przewidziane] ;/. Nie odpoczęłam ani przez chwilę, bo w momentach, w których nikt nie podejmował się zadań odwiedzali mnie chłopcy z Sępów lub moja najdroższa drużyna[Frag: Patologicznie cudownie <3]. Swoją drogą, to zabawne, że Impessa zaprzyjaźniła się z Gildią Bardów nawet bez mojego udziału czy przedstawiania ich sobie wzajemnie, jakoś tak zupełnie naturalnie się dobrali i świetnie dogadywali. Impessie zostało nawet zaproponowane członkostwo w Gildii[Frag: I mają dołączyć. BTW, jestem zaocznym człownkiem Impessy Very Happy]. Po obiedzie mieliśmy się okazję przekonać jak to wyglądał finał, leżeliśmy na karimatach trochę śpiewając a trochę patrząc na wygłupy Fraga i jego występy[Frag: KAZALIŚCIE MI T.T]. Napisał świetny wierszyk po rosyjsku i obiecał opowiadanie, ciekawe jak szybko uda mu się spełnić obietnicę[Frag: szybko.]? Tego wieczora snuliśmy się z Impessą do momentu, w którym wyszłam z pawilonu skuszona dźwiękami piosenki "Palto" i zostałam zaczepiona przez jakichś chłopców a Phellem, Frag i Daww wyciągnęli mnie stamtąd twierdząc, że mają ze mną do pogadania. Przedstawili mi swój pomysł rewolucji w Gildii a ja im uświadomiłam jego idiotyczność[Frag: "Niech żyje rewo..." Nem-"Pojebało was" Frag- "Rzeczywiście o3o"]. W międzyczasie reszta zdążyła się na nas obrazić za alienowanie i ktoś tam jest chyba skłócony do teraz, nie wiem. Wiem, że się obudziłam bez Fraga obok mnie i to było dziwne[Frag: Bo frag spał w korytarzu, przykryty materacem]. Tego wieczoru siedzieliśmy później najpierw z Dawwem, Fragiem i Phellemem, później z Dawwem i Eliaszem przed pawilonem i rozmawialiśmy na najróżniejsze tematy. Chyba to był jedyny poważny, typowo bardowy moment, gdzie wybuchów śmiechu nie musiały przerywać sprośne żarty i wulgaryzmy. Chłopcy mieli jednak rację w tym, że Gildia faktycznie się uprozaicznia i uwstecznia. To znaczy, że z szesnastoletnich dojrzałych i interesujących ludzi robi się z nas wataha brudnych mentalnie dwunastolatków. Gdy zostaliśmy sami wyciągnęłam Dawwa na śpiewanki, gdzie mogliśmy się cieszyć grą i śpiewem Ziuta, a później ja już ledwo przytomna zawlokłam się do pokoju i położyłam spać. Nie wiem co robiła w tym czasie reszta, z ciekawością usłyszę.[Frag: Siedziałem, paliłem, stałem, paliłem, chodziłem, paliłem, płakałem, paliłem, paliłem, paliłem, płakałem, paliłem, paliłem, spałem. Tak w skrócie ^ ^]
Rano jeszcze przed apelem musieliśmy się pożegnać ze wszystkimi. W trakcie apelu Śliwka miał czelność powiedzieć coś w stylu "Gry fabularne są zazwyczaj czymś trudnym do wczucia się i Gildia Bardów była zachwycona harcerzami i ich zaangażowaniem i cudowną atmosferą jaką stworzyliśmy, dlatego prosili mnie bym w ich imieniu podziękował wam wszystkim". Dorwałam go później i zrugałam ale stwierdził, że nie wiedział, że mamy jakąś hierarchię i, że Frag upoważnił go do powiedzenia czegoś takiego. Fraguś, chyba mamy do pogadania[Frag: To wyskoczył jak koń rafał z lasu... Powiedziałem mu, żeby podziękował ode mnie, bo mi się podobało, a on stwierdził, że mówię o wszystkich.].
Po tym jak posprzątaliśmy i odjechał Kurcik, zostaliśmy sami i siedzieliśmy między pawilonami. Wasyl powiedział mi, że odda mi drużynę i jest za tym, żebym w przyszłym roku zrobiła dni japońskie w miejscu gry fabularnej, więc jestem szczęśliwa. Po tym jakie bardowie zrobili wrażenie (brak dyplomacji i dyscypliny) sądziłam, że jej nie dostanę ;p Sławek Miller też był całkiem zadowolony ze współpracy, skarżył się tylko na Eliasza i Fraga za brak profesjonalizmu, skrupulatności, skuteczności, podejścia do dzieci[Frag: Dobre dzieci muszą kraść i kłamać, pamiętajcie. I ważne, żeby mieć do nich podejście...], solidności oraz za wulgarność i hałaśliwość. No cóż ;p
Dopiero wtedy miałam chwilę na spędzenie czasu z Pawłem i Harrym i na pozachwycanie się stanicą w Miedznej i na opowiedzenie kolejnym osobom kawału o Tokio (nie sądzicie teraz, że jest zajebiście śmieszny?[Frag: Hahaha, umarłem |D"]), mam nadzieję, że na którymś kolejnym bardowisku zobaczę wreszcie Aryę, brakuje mi tego. I może Gaba. Ale to już raczej nie jest nawet nadzieja.
I zaczyna się lato więc nie mogę się doczekać aż zobaczę was ponownie. Mam nadzieję, że w równie ładnym miejscu, i że wspomnienia z tego spotkania też będą zielono-żółto-błękitne jak chęć do życia. [Frag: Ja chcę jeszcze raaaaz! <3]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Iv




Dołączył: 29 Mar 2010
Posty: 620
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/666
Skąd: z daleka...

PostWysłany: Pon 22:36, 28 Maj 2012    Temat postu:

Wiosenne Harce Hufca 2012
Relacja z biwaku w Miedznej by Nem [z dopiskami Fraga i Iv]

Po powrocie, wreszcie jako tako czysta, najedzona i wyspana postanowiłam podzielić się z wami tym wspomnieniem, jeszcze nie pokrytym sepią [Frag: bo nie patrzyłaś przez moje czerwone lenonki Very Happy], które w moich oczach na zawsze pozostałoby błękitno-żółto-zielone jak to typowe lato w Miedznej. Jeszcze z ciepłem w sercu i cichym śmiechem dławionym w piersiach zabieram się więc za pisanie.
Ta impreza jak żadna inna budziła kontrowersje zarówno wśród bardów jak i harcerzy, bo bano się mieszania środowisk[Frag: Powiedziała Hersztka Bardów i Drużynowa]. Osobiście bałam się najbardziej braku tolerancji wśród harcerzy i z drugiej strony braku dyscypliny ze strony bardów. Nie powiem żebyśmy tego uniknęli [Frag: Oj tam oj tam, z niektórymi się dogadywaliśmy Very Happy].
W czwartek, już wczesnym popołudniem, nawiedzili mój dom Frag i Eliasz. Obaj z osobna są hałaśliwi, śmieszni i męczący, kiedy są razem to, jak się okazuje, jeszcze się kumuluje[Frag: NI CHUJA NIE JESTEM GŁOŚNY, ANI KURWA WULGARNY!]. Żeby się nie wiercili i nie drażnili rodziców polożyłam ich na łóżku i napaćkałam im na twarz masą papierową i klejem ze skrobii ziemniaczanej. Maski miały szansę powstać, jeśliby się nie śmiali, nie gadali, nie wrzeszczeli i nie ruszali. Oczywiście było to niewykonalne. Na szczęście Eliasz miał maskę na oko więc u niego wyszła i wyglądał w niej całkiem słodko i mrocznie ;p[Frag: A fragowa wyglądała jak papier w glutach... Oh, wait!]. Pracowaliśmy ciężko. Ja szyłam pelerynę dla Elisia, Iwona robiła papier a chłopaki trochę się opierdalały, a trochę pomagały. Dostaliśmy zjeby od Sławka i w końcu pojawiliśmy się na stanicy[Frag: Dzięki bogu, że miałem działający telefon, inaczej zostalibyśmy zjedzeni...]. Oczywiście na resztę nie sposób było się doczekać. Dawwy zadzwonił i kłamliwie powiedział, że spóźnili się na autobus i będą dopiero o dwudziestej(<3), Kurcik miał nas nawiedzić następnego dnia.
Rozkwaterowaliśmy się, a dostaliśmy cały pokoik w pawilonie i byliśmy bardzo zadowoleni. Zajęliśmy się skrupulatnym robieniem burdelu[Frag: Artystycznego nieporządku], ja i Ivona kończyłyśmy noże do rzucania i inne bajery tego typu. Wreszcie dojechali Phellem i Daww. Pod wiatą zaczął się grill integracyjny z piwem[Frag approved], który był rozpaczliwą próbą zintegrowania środowisk. Snickers, Sławek Kuleta i Paweł naprawdę się starali i w ogóle byli w tym wszystkim uroczy. Bardowie nie starali się aż tak bardzo, ale Eliasz i Frag jak zawsze byli głośni, hałaśliwi, wulgarni (tu zwłaszcza Frag)[Frag:... kurwa, znowu, że jestem wulgarny...] i zboczeni (tu złaszcza Eliasz). Nie pamiętam za dobrze co się działo później aż do momentu w którym położyliśmy się spać. Do naszego bardowego pomieszczenia wtargnął wtedy Sławek Kuleta, on jest naprawdę pozytywny, nie sądzicie?[Frag: Sądzimy ^ ^] Pamiętam, że było bardzo śmiesznie aż do momentu, w którym wszyscy zasnęliśmy. (Albo prawie wszyscy, Ivona macała się z Phellemem[Frag: As always.].) [Iv: Nem chyba coś Ci mówiłam o tym...] Następnego dnia gdy się wreszcie podnieśliśmy z łóżek i zjedliśmy śniadanie, zrobiliśmy jakieś niewielkie prace w stylu mycia garów, ja i Iv pojechałyśmy do mnie do domu i prałyśmy płaszcz, który Phellem przywiózł dla Pawła[Frag:Zmęczyłem się strasznie tym myciem i sprzątaniem Very Happy]. Po jednym praniu część plam nie zeszła i musiałyśmy ustawić na gotowanie i wykorzystać mnóstwo odplamiacza. Phell, wziąłeś ze sobą do domu ten swój płaszcz? Nie znalazłam go na stanicy. Dotąd nie wiem co robili chłopcy w tym czasie, zapewne to co zwykle, czyli część spała a część się opieprzała[Frag: Tak oryginalnie Very Happy]. Około pierwszej wróciłyśmy na stanicę z Patrykiem i zrobiło się nagle mnóstwo roboty, bo trzeba było jeszcze pomalować maski i hełm Patryka (swoją drogą wspaniałe dzieło). Pomogła mi w tym Ivona i Phellem i bardzo dobrze, bo później okazało się nagle, że jest już bardzo późno i trzeba rysować wzorki nimfy na ciele Ivony, malować upiorną maskę na twarzy Noemi i charakteryzować inne postaci. W końcu wyszliśmy na zewnątrz i sialiśmy popłoch w naszych wspaniałych strojach[Frag: "Ej, co to jest? Kto to jest? Zuzia, ja siem bojem T.T" i inne urocze teksty miniharcerek]. Żałuję, że prawie nic nie zostało uwiecznione na zdjęciach, chętnie bym się z wami podzieliła tym widokiem. Co pamiętam z tego wieczoru to miny dzieciaków i ganianie za Kurtem, którego cały czas ciągnęło do Weroniki. Położyłam się spać pierwsza, bo byłam bardzo zmęczona więc o nocy musi wam opowiedzieć ktoś inny. Obudziłam się między Kurcikiem i chrapiącym Fragiem =)[Frag: To nie chrapanie, to przesuwające się płyty tektoniczne...] [Iv: Ogólnie kolejność spania była taka: Dawwy, ja, Kurt, Nem, Frag, Phellem, Eliasz, Pirat i Noemi...] W sobotę jak zawsze wstaliśmy za późno[Frag: Że łod? Cztery godzinki snu to nie aż tak dużo...] za co zostaliśmy wszyscy skrupulatnie zrugani niejednokrotnie. Niestety na imprezie panoszył się już ten dziad, Śliwka i Docent. Ci ludzie właściwie z dupy się tam wzięli. Żeby pomagali w organizacji nie słyszałam, a bezczelnie rządzili się w taki dziecinny i nietypowy dla harcerzy sposób. Sławka Millera to chyba też drażniło. W dodatku Śliwka rzucał seksistowskie, zboczone, niesmaczne i wulgarne żarty, które chyba tylko jemu wydawały się śmieszne.
Zostaliśmy wysłani na punkty z opóźnieniem, każde z nas rozstawiło się i pełniło swoje role. To był wbrew pozorom bardzo przyjemny element, chociaż nie widziałam się z żadnym z bardów. Dzieciakom podobał się mój punkt i chętnie do mnie wracały. Skarżyły się za to na Eliasza Nekromantę i Dawwa Łucznika. Fraga prawie nikt nie mógł znaleźć bo cały czas szlajał się gdzieś po lesie i nie pilnował swoich obowiązków [Frag: Do dwunastej stałem na swoim punkcie D: Potem zacząłem kursować, jak to było przewidziane] ;/. Nie odpoczęłam ani przez chwilę, bo w momentach, w których nikt nie podejmował się zadań odwiedzali mnie chłopcy z Sępów lub moja najdroższa drużyna[Frag: Patologicznie cudownie <3]. Swoją drogą, to zabawne, że Impessa zaprzyjaźniła się z Gildią Bardów nawet bez mojego udziału czy przedstawiania ich sobie wzajemnie, jakoś tak zupełnie naturalnie się dobrali i świetnie dogadywali. Impessie zostało nawet zaproponowane członkostwo w Gildii[Frag: I mają dołączyć. BTW, jestem zaocznym człownkiem Impessy Very Happy]. Po obiedzie mieliśmy się okazję przekonać jak to wyglądał finał, leżeliśmy na karimatach trochę śpiewając a trochę patrząc na wygłupy Fraga i jego występy[Frag: KAZALIŚCIE MI T.T]. Napisał świetny wierszyk po rosyjsku i obiecał opowiadanie, ciekawe jak szybko uda mu się spełnić obietnicę[Frag: szybko.]? Tego wieczora snuliśmy się z Impessą do momentu, w którym wyszłam z pawilonu skuszona dźwiękami piosenki "Palto" i zostałam zaczepiona przez jakichś chłopców a Phellem, Frag i Daww wyciągnęli mnie stamtąd twierdząc, że mają ze mną do pogadania. Przedstawili mi swój pomysł rewolucji w Gildii a ja im uświadomiłam jego idiotyczność[Frag: "Niech żyje rewo..." Nem-"Pojebało was" Frag- "Rzeczywiście o3o"]. W międzyczasie reszta zdążyła się na nas obrazić za alienowanie i ktoś tam jest chyba skłócony do teraz, nie wiem. Wiem, że się obudziłam bez Fraga obok mnie i to było dziwne[Frag: Bo frag spał w korytarzu, przykryty materacem]. Tego wieczoru siedzieliśmy później najpierw z Dawwem, Fragiem i Phellemem, później z Dawwem i Eliaszem przed pawilonem i rozmawialiśmy na najróżniejsze tematy. Chyba to był jedyny poważny, typowo bardowy moment, gdzie wybuchów śmiechu nie musiały przerywać sprośne żarty i wulgaryzmy. Chłopcy mieli jednak rację w tym, że Gildia faktycznie się uprozaicznia i uwstecznia. To znaczy, że z szesnastoletnich dojrzałych i interesujących ludzi robi się z nas wataha brudnych mentalnie dwunastolatków. Gdy zostaliśmy sami wyciągnęłam Dawwa na śpiewanki, gdzie mogliśmy się cieszyć grą i śpiewem Ziuta, a później ja już ledwo przytomna zawlokłam się do pokoju i położyłam spać. Nie wiem co robiła w tym czasie reszta, z ciekawością usłyszę.[Frag: Siedziałem, paliłem, stałem, paliłem, chodziłem, paliłem, płakałem, paliłem, paliłem, paliłem, płakałem, paliłem, paliłem, spałem. Tak w skrócie ^ ^]
Rano jeszcze przed apelem musieliśmy się pożegnać ze wszystkimi. W trakcie apelu Śliwka miał czelność powiedzieć coś w stylu "Gry fabularne są zazwyczaj czymś trudnym do wczucia się i Gildia Bardów była zachwycona harcerzami i ich zaangażowaniem i cudowną atmosferą jaką stworzyliśmy, dlatego prosili mnie bym w ich imieniu podziękował wam wszystkim". Dorwałam go później i zrugałam ale stwierdził, że nie wiedział, że mamy jakąś hierarchię i, że Frag upoważnił go do powiedzenia czegoś takiego. Fraguś, chyba mamy do pogadania[Frag: To wyskoczył jak koń rafał z lasu... Powiedziałem mu, żeby podziękował ode mnie, bo mi się podobało, a on stwierdził, że mówię o wszystkich.]. [Iv: A nawet nie usłyszeliśmy na apelu od nich słowa dziękuje co było niegrzeczne] Po tym jak posprzątaliśmy i odjechał Kurcik, zostaliśmy sami i siedzieliśmy między pawilonami. Wasyl powiedział mi, że odda mi drużynę i jest za tym, żebym w przyszłym roku zrobiła dni japońskie w miejscu gry fabularnej, więc jestem szczęśliwa. Po tym jakie bardowie zrobili wrażenie (brak dyplomacji i dyscypliny) sądziłam, że jej nie dostanę ;p Sławek Miller też był całkiem zadowolony ze współpracy, skarżył się tylko na Eliasza i Fraga za brak profesjonalizmu, skrupulatności, skuteczności, podejścia do dzieci[Frag: Dobre dzieci muszą kraść i kłamać, pamiętajcie. I ważne, żeby mieć do nich podejście...], solidności oraz za wulgarność i hałaśliwość. No cóż ;p
Dopiero wtedy miałam chwilę na spędzenie czasu z Pawłem i Harrym i na pozachwycanie się stanicą w Miedznej i na opowiedzenie kolejnym osobom kawału o Tokio (nie sądzicie teraz, że jest zajebiście śmieszny?[Frag: Hahaha, umarłem |D"]), mam nadzieję, że na którymś kolejnym bardowisku zobaczę wreszcie Aryę, brakuje mi tego. I może Gaba. Ale to już raczej nie jest nawet nadzieja.
I zaczyna się lato więc nie mogę się doczekać aż zobaczę was ponownie. Mam nadzieję, że w równie ładnym miejscu, i że wspomnienia z tego spotkania też będą zielono-żółto-błękitne jak chęć do życia. [Frag: Ja chcę jeszcze raaaaz! <3]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Yarren




Dołączył: 25 Wrz 2011
Posty: 389
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Ząbki

PostWysłany: Wto 14:59, 05 Cze 2012    Temat postu:

Ursynalia 2012 by Dziwny Kolega Fillerr’a
Rok od poznania przeze mnie Nem, co było także swego rodzaju prologiem mojej przygody z Gildią. Jej więc dedykuje tą relację.
Piątek, pierwszy dzień festiwalu spędziłem do 18 w pracy, w domu ok 19.30, koncert już trwał, a ja nie miałem wejścia xD . Koło 21.15 zadzwonił Fillerr i powiedział, że jedziemy z Andriejem za pół godziny. Byłem u niego przed 22, wyszliśmy na spacer z psem Sławka i straciliśmy Andrzeja, który poszedł do domu po bluzę i już nie wyszedł zatrzymany przez matkę. Szybki bieg na przystanek i oto jedziemy autobusem o 23.01!
Jadąc mijaliśmy niezbyt zadowolonych ludzi wracających z koncertu Slayera, a także różnie niezadowolonych dresów, którzy chyba jednak nie wracali ze Slayera. Tak więc zdążyłem dostać w mordę zanim dotarłem na koncert... Na miejscu byliśmy w połowie Limp Biskitz, postaliśmy chwilę pod ogrodzeniem, potem czary mary i mamy wejściówki. Stwierdziliśmy, że nie chce nam się tam włazić na bisy, a potem wypychać z całym tłumem, więc poszliśmy pod dobrze znane Nem(a później także tegorocznej całej ekipie) Da Grasso, gdzie poczekaliśmy na Bardów.
I oto w końcu! Powitania, przedstawianie co świeższym członkom Fillerr’a. Chcieliśmy wam drodzy Bardowie wcisnąć kit, że byliśmy w pogo, ale widząc w jakim jesteście stanie porzuciliśmy ten pomysł...
Marszem do zajebanego ludźmi metra i genialny pomysł Szlaczka, aby się cofnąć jedną stację, bo byśmy się nie wcisnęli. W międzyczasie się dowiedziałem, że Szlaczek zmienił miejsce zamieszkania. Się skubany nie pochwalił ludziom mieszkającym najbliżej!
Dalej normalnie, jazda metrem w ścisku, Nem przysypiająca na kolanach Filla. Dojechaliśmy bez większych przygód(może oprócz przygody Hei’a ze słupkiem) do już nie 15, a 28-metrowego mieszkania Szlaczka, poznaliśmy współlokatorkę gospodarza, postaliśmy chwilę z Fillem w przedpokoju, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do siebie. Metro nie działało, więc się tłukliśmy nocnymi, w domciu koło 5 nad ranem.
[Tu wam zostawiam miejsce na pierwszą noc u Szlaczka Razz]
Drugiego dnia umówiłem się z koleżanką na 17 na patelni, aby spokojnie zdążyć na Huntera na 18.20 i razem z nią jechać. Także zgarnąłem Sławka i Andrieja i jedziemy. Dzięki uprzejmości SKM byliśmy w centrum 17.30... Dojechaliśmy jakoś koło 17.50, i pojawił się problem, bo Andre nie ma wejścia i mój kolega, który załatwił mi i Sławkowi już nie ma wejściówek. Szybkie zbieranie po złotówce od każdego, a tu 120zł do uzbierania... Andre się gdzieś zgubił, a chcieliśmy iść na piwo przed, więc wysłałem mu SMS’a, że idziemy na piwo. Wyszło mu to na lepiej, bo znalazł jakiegoś kolesia, który mu sprzedał wejście za 60zł Smile
Weszliśmy na koncert na początek Huntera, już po Argesie, kontakt z Wami, sprint do bungee, szybkie przywitanie ze wszystkimi, poznaliśmy Kyoko, obciążyliśmy was naszymi plecakami i dzida w pogo xD
Po Hunterze wróciliśmy do was, aby zobaczyć, że przeszliście w kolejce... 5m. Postaliśmy, aż do In Flames, które miało zajebisty poślizg, wrócił wkurwiony Pirat który, nie skoczył, bo ktoś o „wyższym priorytecie” wcisną się przed niego. Za to skoczył Eliasz i Hei, którego obserwowaliśmy, Nem z niedowierzaniem i rozpaczą, że przegrała z nim zakład Razz Koncert In Flames polegał na na zmianę trzymaniu Nem, albo Kyoko na ramionach, a chodzeniu w pogo. Pod koniec Nem poszła na falę, Kyo nie mogłem znaleźć, więc utonąłem w nieskończonych ścianach śmierci i młynkach ^ ^
Potem znowu się spotkałem z koleżanką spoza Gildii, jedno piwko z nią pogadać itp. I tak połowę Illusion utopiłem w tym piwie. Potem znowu pogo(mówiłem już, że lubię pogo? xD) Potem następny koncert, to szukanie Bardów, szukanie Szlaczka z moimi bluzami, który gdzieś polazł, okazało, się, że Dante dojechał, chociaż nie miał biletu... Powrót do Bardów i na gwiazdę wieczoru – Nightwisha! ^ ^
Ten koncert minął mi okazjonalnie nie w pogo, tylko z Kyoko na ramionach(nie cały czas niestety, bo byłem zmęczy już troszku), żeby mogła coś widzieć. Koncert był dobry. Bardzo dobry. Jedyna wadą była jak dla mnie tylko Anette, która strasznie kiepsko brzmiała w starszych piosenkach. Dalej znowu powrót metrem, tym razem z podwózką przez Dantego. Nie pamiętam, czy dojechaliśmy do Szlaczka, ale wracaliśmy z Eliaszem, który miał nocować u mnie. Znowu 4.30 w domu, ze spacerkiem parę kilometrów... W domu od razu w kime.
Obaj z Eliaszem nastawiliśmy sobie budziki na 8. Jakimś cudem żaden z dwóch telefonów nie obudził, ani mnie, ani Eliasza, ani mojej siostry, która spała nad nim. Nie słyszał ich nikt w całym domu O.o Ale były, przynajmniej mój, bo wyłączałem drzemkę, jak już wstaliśmy...
Skutkiem tego obudziliśmy się o 10.30. Eliś miał być o tej godzinie u Szlaczka, ale jak zadzwonił do niego to się okazało, że jeszcze śpią xD
Także zaczął się dzień 3, niedziela. Zjedliśmy śniadanko by moja mamusia , Eliasz pogadał z moją siostrą o studiach...
Pojechaliśmy, odwiozłem go do metra, a sam pojechałem tam gdzie miałem jechać, a byłem i tak spóźniony. [Tu wam zostawiam miejsce na ten dzień]
Wróciłem do domu, ogarnąłem się i pojechaliśmy ze Sławkiem jak najszybciej, aby zdarzyć na Jelonka dzięki uprzejmości ZTM i SKM w sojuszu wpadliśmy na koncert Jelonka jakoś w połowie, nawet nie szukając Bardów, z plecakami w pogo. To było dobre pogo. Nie. To było zajebiste pogo ^ ^
Potem namierzyliśmy Nem z Hei’em i poszliśmy z nią na piwo, tam, gdzie byli już wszyscy, a nawet więcej. Tak więc poszliśmy do baru 24h, gdzie nie było piwa. Tam prawie że stanąłem jak wryty widząc Fraga(którego, ani ja ani Fill nie poznaliśmy ^^’) i Istvana. Poszliśmy do pobliskiego sklepiku, kupić piwo. Wypiliśmy i już, już się zbieramy do wyjścia na Billy Talenta i nagle dostaliśmy od ludzi obok wejściówkę. Tak po prostu, bo oni już nie potrzebowali ^ ^ Istvan, który nie miał jak wejść, już miał jak wejść ^ ^ Frag koniecznie nie chciał iść, bo chciał zdarzyć do domciu, zanim babcia mu zamknie drzwi. Nie pozwoliliśmy mu na to ze Sławkiem i zaprowadziliśmy pod kampus. Jednak udało mu się później zniknąć. Stał obok i nagle nie stał. I się do nikogo nie odezwał. Cóż robić, poszliśmy w pogo xD
Ponownie pogo z plecakami, trzeba przyznać Billemu, ze dobre, ale do Jelonkowego daleko Razz
Potem ekipa z Miedznej miała wrócić samochodem z Dantem, także pożegnania ostateczne z Nem, Dantem i w sumie już nie pamiętam, kto tam jechał, a kto nie. Metrem wracaliśmy w każdym razie z Hei’em, Istvanem, Fillem i Eliaszem.
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI, Z SZABLAMI
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI TAŃCZYMY
w wykonaniu całego wagonu metra, to jednak było coś czego nie zapomnę dłuuuuuuugi czas xD
Dojeżdżamy do Szlaczka odwieźć Hei’a, a potem odeskortować na pociąg do centralnego, a tam się okazuje, że reszta ekipy(w tym Dante) też tam jest, bo się pokłócili w samochodzie Dantego <3
nie wiem, jaka w tym logika, ale najwyraźniej jakaś na pewno xD
Jednak ekipa z Miedznej się zebrała dość szybko, a nam(Hei, Eliś, Fill, ja, Basia[współlokatorka Szlaczka]) gospodarz zaproponował obejrzenie filmu. Stanęło na jednym z moich ulubionych, czyli Equlibrium, na którym jednak przysypiałem, bo byłe strasznie zmęczony...
Eliasz został u Szlaczka, a my z Hei’em pojechaliśmy na Centralny, szybkie pożegnanie, bo ostatni nocny odjeżdża za 5min, potem przesiadka do pierwszego dziennego i o godzinie 5 rano, w poniedziałek – koniec Ursynaliów 2012, nietypowego bardowiska. Idę spać...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemesis
Herszt



Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 6496
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Wto 16:18, 05 Cze 2012    Temat postu:

Ursynalia 2012 by Dziwny Kolega Fillerr’a z dopiskami Nem

Rok od poznania przeze mnie Nem, co było także swego rodzaju prologiem mojej przygody z Gildią. Jej więc dedykuje tą relację.
Piątek, pierwszy dzień festiwalu spędziłem do 18 w pracy, w domu ok 19.30, koncert już trwał, a ja nie miałem wejścia xD. Koło 21:15 zadzwonił Fillerr i powiedział, że jedziemy z Andriejem za pół godziny. Byłem u niego przed 22:..., wyszliśmy na spacer z psem Sławka i straciliśmy Andrzeja, który poszedł do domu po bluzę i już nie wyszedł zatrzymany przez matkę. Szybki bieg na przystanek i oto jedziemy autobusem o 23:01!
[Nem: Podczas gdy już piątek był pełen wrażeń! Razem z bratem postanowiliśmy być w Warszawie jak najwcześniej, w zasadzie sama nie wiem dlaczego. O godzinie 10:12 byliśmy już na dworcu centralnym i zwiedzaliśmy a Hei nas szukał. Swoją drogą to było zabawne, bo mój brat pokazał jakiegoś kolesia w rurkach, trampkach, obcisłej kurtce i fryzurze a la Biber i spytał "To nie Hei?" a ja poczułam lód w żyłach bo przez sekundę pewna byłam, że to on. Ale za chwilę uspokoiłam brata: "Hei pewnie wygląda dużo gorzej". W końcu spotkaliśmy się po godzinie szukania pod Kinoteką, zupełnie jak za pierwszym razem. Później dołączył do nas także Szlaczek, gdzieś w okolicach dzielnicy Gry o Tron w empiku. Zmierzyliśmy więc do jego mieszkania, gdzie dołączył do nas Eliasz. Zjedliśmy pizzę i ruszyliśmy na Ursynów. Metro jak zawsze było klimatyczne, to miejsce ma coś takiego fajnego w sobie. Na Ursynowie zaś jak zawsze, a może nawet więcej niż poprzednio, morze czarnych, metalowych, satanistycznych ludzi drących się SLAYER KURWA!!! Kolejka jak zawsze stała się prologiem do fascynującej przygody Ursynaliów. Pierwsze koncerty opuściliśmy bez żalu, dołączył do nas za to nasz wspaniały kumpel Słodziu, który oczarował Szlaczka. Ja się za to zmyłam żeby pospacerować ze Spa, dlatego kolejne wydarzenia musi wam opowiedzieć kto inny.]
Jadąc mijaliśmy niezbyt zadowolonych ludzi wracających z koncertu Slayera, a także różnie niezadowolonych dresów, którzy chyba jednak nie wracali ze Slayera. Tak więc zdążyłem dostać w mordę zanim dotarłem na koncert... Na miejscu byliśmy w połowie Limp Biskitz, postaliśmy chwilę pod ogrodzeniem, potem czary mary i mamy wejściówki. Stwierdziliśmy, że nie chce nam się tam włazić na bisy, a potem wypychać z całym tłumem, więc poszliśmy pod dobrze znane Nem (a później także tegorocznej całej ekipie) Da Grasso, gdzie poczekaliśmy na Bardów.
I oto w końcu! Powitania, przedstawianie co świeższym członkom Fillerr’a. Chcieliśmy wam drodzy Bardowie wcisnąć kit, że byliśmy w pogo, ale widząc w jakim jesteście stanie porzuciliśmy ten pomysł...
Marszem do zajebanego ludźmi metra i genialny pomysł Szlaczka, aby się cofnąć jedną stację, bo byśmy się nie wcisnęli. W międzyczasie się dowiedziałem, że Szlaczek zmienił miejsce zamieszkania. Się skubany nie pochwalił ludziom mieszkającym najbliżej!
Dalej normalnie, jazda metrem w ścisku, Nem przysypiająca na kolanach Filla. Dojechaliśmy bez większych przygód (może oprócz przygody Hei’a ze słupkiem) do już nie 15, a 28-metrowego mieszkania Szlaczka, poznaliśmy współlokatorkę gospodarza, postaliśmy chwilę z Fillem w przedpokoju, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do siebie. Metro nie działało, więc się tłukliśmy nocnymi, w domciu koło 5 nad ranem. [Nem: Wróciłam na Limp Bizkit, ale i ten koncert okazał się na tyle nudny, że wyszliśmy ze Szlaczkiem na spacer. W metrze dołączyła do nas reszta i pół śpiąc i pół lewitując (metro pełne było ludzi) dostaliśmy się do mieszkania Szlaczka, z której nic nie pamiętam bo byłam zbyt zmęczona.]
[Nem: Następnego dnia wstaliśmy dość późno, nie czując się zbyt dobrze. Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na Ursynów. Pamiętam, że rano jeszcze gadaliśmy, oni grali w munchkina i tego typu bajery. Młodzik jest taki fajny <3.]
Drugiego dnia umówiłem się z koleżanką na 17 na patelni, aby spokojnie zdążyć na Huntera na 18:20 i razem z nią jechać. Także zgarnąłem Sławka i Andrieja i jedziemy. Dzięki uprzejmości SKM byliśmy w centrum 17:30... Dojechaliśmy jakoś koło 17:50, i pojawił się problem, bo Andre nie ma wejścia i mój kolega, który załatwił mi i Sławkowi już nie ma wejściówek. Szybkie zbieranie po złotówce od każdego, a tu 120 zł do uzbierania... Andre się gdzieś zgubił, a chcieliśmy iść na piwo przed, więc wysłałem mu SMS’a, że idziemy na piwo. Wyszło mu to na lepiej, bo znalazł jakiegoś kolesia, który mu sprzedał wejście za 60zł.
Weszliśmy na koncert na początek Huntera, już po Argesie, kontakt z Wami, sprint do bungee, szybkie przywitanie ze wszystkimi, poznaliśmy Kyoko, obciążyliśmy was naszymi plecakami i dzida w pogo xD
Po Hunterze wróciliśmy do was, aby zobaczyć, że przeszliście w kolejce... 5m. Postaliśmy, aż do In Flames, które miało zajebisty poślizg, wrócił wkurwiony Pirat który, nie skoczył, bo ktoś o „wyższym priorytecie” wcisnął się przed niego. Za to skoczył Eliasz i Hei, którego obserwowaliśmy, Nem z niedowierzaniem i rozpaczą, że przegrała z nim zakład. Koncert In Flames polegał na na zmianę trzymaniu Nem, albo Kyoko na ramionach, a chodzeniu w pogo. Pod koniec Nem poszła na falę, Kyo nie mogłem znaleźć, więc utonąłem w nieskończonych ścianach śmierci i młynkach ^ ^. [Nem: Chłopcy wymyślili sobie skoki na Bungee więc straciliśmy mnóstwo koncertów, w tym Huntera. Na In Flames stwierdziłam, że już nie ma bata i poszliśmy tam i faktycznie chłopcy trzymali nas na plecach i faktycznie wrzucili mnie na falę. Wbrew pozorom nie było tak źle, nie tonęłam ani przez chwilę, obchodzili się ze mną bardzo dobrze, a po drodze nawet uścisnął mi rękę Hei, którego jakimś cudem napotkałam w tym tłumie. Ale koncert nas zawiódł. Wokal był ściszony albo Anders nie miał siły śpiewać. Słabo to wypadło, musieliśmy zgadywać co to za piosenki. Cienizna. A In Flames był naszym celem na tych Ursynaliach.]
Potem znowu się spotkałem z koleżanką spoza Gildii, jedno piwko z nią pogadać itp. I tak połowę Illusion utopiłem w tym piwie. Potem znowu pogo(mówiłem już, że lubię pogo? xD) Potem następny koncert, to szukanie Bardów, szukanie Szlaczka z moimi bluzami, który gdzieś polazł, okazało, się, że Dante dojechał, chociaż nie miał biletu... Powrót do Bardów i na gwiazdę wieczoru – Nightwisha! ^ ^
Ten koncert minął mi okazjonalnie nie w pogo, tylko z Kyoko na ramionach(nie cały czas niestety, bo byłem zmęczy już troszku), żeby mogła coś widzieć. Koncert był dobry. Bardzo dobry. Jedyna wadą była jak dla mnie tylko Anette, która strasznie kiepsko brzmiała w starszych piosenkach. Dalej znowu powrót metrem, tym razem z podwózką przez Dantego. Nie pamiętam, czy dojechaliśmy do Szlaczka, ale wracaliśmy z Eliaszem, który miał nocować u mnie. Znowu 4.30 w domu, ze spacerkiem parę kilometrów... W domu od razu w kime. [Nem: Jak mogłeś nie opisać tego koncertu? Nightwish to było dla mnie najlepsze przeżycie na tych Ursynaliach. Nie nastawiałam się na nich, dlatego, że zawsze twierdziłam, że to zespół dla bab, gotów i pedałów. Ale rety... jak oni rozpieszczają swoich fanów... Wykonanie było perfekcyjne i profesjonalne. Jak na razie widziałam tylko jeden równie dobrze wykonany koncert, zeszłoroczny KoRn. Poza tym dzięki Heiowi, który cały koncert trzymał mnie na ramionach mogłam się cieszyć niewiarygodnymi efektami wizualnymi. Każda piosenka miała swój kolor i reflektory były niewolnikami podporządkowanymi w pełni muzyce. Dodatkowo wybuchy ognia, dymu, firewerków czy wreszcie ostatecznie wypuszczenie tony confetti, które jak białe pióra pokryły większość terenu kampusu sprawiły, że nie zapomnę tego występu zapewne do końca życia. To było po prostu piękne, cudowne. Że nie wspomnę już o klimatycznych obrazach na scenie czy tych rewelacyjnych organach. Gdybym mogła powtórzyć jakieś zdarzenie z ursynaliów, to właśnie to.]
Obaj z Eliaszem nastawiliśmy sobie budziki na 8:00. Jakimś cudem żaden z dwóch telefonów nie obudził, ani mnie, ani Eliasza, ani mojej siostry, która spała nad nim. Nie słyszał ich nikt w całym domu O.o Ale były, przynajmniej mój, bo wyłączałem drzemkę, jak już wstaliśmy... Skutkiem tego obudziliśmy się o 10.30. Eliś miał być o tej godzinie u Szlaczka, ale jak zadzwonił do niego to się okazało, że jeszcze śpią. xD Także zaczął się dzień 3, niedziela. Zjedliśmy śniadanko by moja mamusia , Eliasz pogadał z moją siostrą o studiach... Pojechaliśmy, odwiozłem go do metra, a sam pojechałem tam gdzie miałem jechać, a byłem i tak spóźniony. [Nem: A my dzięki wam spóźniliśmy się na spotkanie z Fragiem i jego koleżanka strasznie się na nas zezłościła. Dostaliśmy się na Ursynalia ze średnim stanem zdrowia i w średnich humorach, na szczęście wypicie piwa i wypalenie kilku papierosów było, jak się okazało, najlepszym przygotowaniem do Jelonka.]
Wróciłem do domu, ogarnąłem się i pojechaliśmy ze Sławkiem jak najszybciej, aby zdarzyć na Jelonka dzięki uprzejmości ZTM i SKM w sojuszu wpadliśmy na koncert Jelonka jakoś w połowie, nawet nie szukając Bardów, z plecakami w pogo. To było dobre pogo. Nie. To było zajebiste pogo ^ ^
[Nem: To był jeden z moich najlepszych koncertów. Nie przemując się niczym wbiliśmy w tłum i wkrótce znaleźliśmy się niemal pod samymi barierkami. Widziałam ściankę i Jelonka z bliska, czułam na skórze jego magiczną charyzmę i drżałam od jego niskiego głosu. Ten numer ze skrzydłami z rac był genialny! Jak i cały Jelonek. Hei przypłacił to krwotokiem z nosa. Ale warto było, co? Nie wspomnieliście jak nas straż miejsca złapała a ja nie wiem, kiedy.]
Potem namierzyliśmy Nem z Hei’em i poszliśmy z nią na piwo, tam, gdzie byli już wszyscy, a nawet więcej. Tak więc poszliśmy do baru 24h, gdzie nie było piwa. Tam prawie że stanąłem jak wryty widząc Fraga (którego, ani ja ani Fill nie poznaliśmy ^^’) i Istvana. Poszliśmy do pobliskiego sklepiku, kupić piwo. Wypiliśmy i już, już się zbieramy do wyjścia na Billy Talenta i nagle dostaliśmy od ludzi obok wejściówkę. Tak po prostu, bo oni już nie potrzebowali ^ ^ Istvan, który nie miał jak wejść, już miał jak wejść ^ ^ Frag koniecznie nie chciał iść, bo chciał zdarzyć do domciu, zanim babcia mu zamknie drzwi. Nie pozwoliliśmy mu na to ze Sławkiem i zaprowadziliśmy pod kampus. Jednak udało mu się później zniknąć. Stał obok i nagle nie stał. I się do nikogo nie odezwał. Cóż robić, poszliśmy w pogo xD
Ponownie pogo z plecakami, trzeba przyznać Billemu, że dobre, ale do Jelonkowego daleko. [Nem: W tym koncercie wszystko było fajne prócz ich wyglądu. Wyglądali jak rodzina Heia! Który z jego emo tatusiów był emo mamusią? ;p Bardzo podobał mi się ich występ i ich muzyka. Fantastycznie pozytywni ludzie. Mimo, że wyglądają jak emo. Powinieneś brać z nich przykład, Heiu.]
Potem ekipa z Miedznej miała wrócić samochodem z Dantem, także pożegnania ostateczne z Nem, Dantem i w sumie już nie pamiętam, kto tam jechał, a kto nie. [Nem: Nie będę się wypowiadać na temat tego powrotu. Dzięki Grzesiowi i jego chłopakowi totalna żenada.] Metrem wracaliśmy w każdym razie z Hei’em, Istvanem, Fillem i Eliaszem.
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI, Z SZABLAMI
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI TAŃCZYMY
w wykonaniu całego wagonu metra, to jednak było coś czego nie zapomnę dłuuuuuuugi czas xD [Nem: kurwa, a mnie tam nie było ;c]
Dojeżdżamy do Szlaczka odwieźć Hei’a, a potem odeskortować na pociąg do centralnego, a tam się okazuje, że reszta ekipy (w tym Dante) też tam jest, bo się pokłócili w samochodzie Dantego <3
nie wiem, jaka w tym logika, ale najwyraźniej jakaś na pewno xD
Jednak ekipa z Miedznej się zebrała dość szybko, a nam (Hei, Eliś, Fill, ja, Basia[współlokatorka Szlaczka]) gospodarz zaproponował obejrzenie filmu. Stanęło na jednym z moich ulubionych, czyli Equlibrium [Nem: Skąd znacie mój kochany film?], na którym jednak przysypiałem, bo byłe strasznie zmęczony...
Eliasz został u Szlaczka, a my z Hei’em pojechaliśmy na Centralny, szybkie pożegnanie, bo ostatni nocny odjeżdża za 5min, potem przesiadka do pierwszego dziennego i o godzinie 5 rano, w poniedziałek – koniec Ursynaliów 2012, nietypowego bardowiska. Idę spać...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kij




Dołączył: 22 Wrz 2011
Posty: 357
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Wto 17:12, 05 Cze 2012    Temat postu:

Ursynalia 2012 by Dziwny Kolega Fillerr’a z dopiskami Nem i Heia

Rok od poznania przeze mnie Nem, co było także swego rodzaju prologiem mojej przygody z Gildią. Jej więc dedykuje tą relację.
Piątek, pierwszy dzień festiwalu spędziłem do 18 w pracy, w domu ok 19.30, koncert już trwał, a ja nie miałem wejścia xD. Koło 21:15 zadzwonił Fillerr i powiedział, że jedziemy z Andriejem za pół godziny. Byłem u niego przed 22:..., wyszliśmy na spacer z psem Sławka i straciliśmy Andrzeja, który poszedł do domu po bluzę i już nie wyszedł zatrzymany przez matkę. Szybki bieg na przystanek i oto jedziemy autobusem o 23:01!
[Nem: Podczas gdy już piątek był pełen wrażeń! Razem z bratem postanowiliśmy być w Warszawie jak najwcześniej, w zasadzie sama nie wiem dlaczego. O godzinie 10:12 byliśmy już na dworcu centralnym i zwiedzaliśmy a Hei nas szukał. [Hei: Tak jak ostatnio więcej się nachodziłem niż było trzeba. To nie było zabawne ->] Swoją drogą to było zabawne, bo mój brat pokazał jakiegoś kolesia w rurkach, trampkach, obcisłej kurtce i fryzurze a la Biber i spytał "To nie Hei?" a ja poczułam lód w żyłach bo przez sekundę pewna byłam, że to on. Ale za chwilę uspokoiłam brata: "Hei pewnie wygląda dużo gorzej". W końcu spotkaliśmy się po godzinie szukania pod Kinoteką, zupełnie jak za pierwszym razem. Później dołączył do nas także Szlaczek, gdzieś w okolicach dzielnicy Gry o Tron w empiku. Zmierzyliśmy więc do jego mieszkania, gdzie dołączył do nas Eliasz. Zjedliśmy pizzę i ruszyliśmy na Ursynów. Metro jak zawsze było klimatyczne, to miejsce ma coś takiego fajnego w sobie. Na Ursynowie zaś jak zawsze, a może nawet więcej niż poprzednio, morze czarnych, metalowych, satanistycznych ludzi drących się SLAYER KURWA!!! [Hei: Przy mnie przestali krzyczeć „Slayer Kurwa!!!”, a zaczęli „EMOOOO! Smutek i ból.] Kolejka jak zawsze stała się prologiem do fascynującej przygody Ursynaliów. Pierwsze koncerty opuściliśmy bez żalu, dołączył do nas za to nasz wspaniały kumpel Słodziu, który oczarował Szlaczka. [Hei: Było dużo, dużo picia. Jak to ze Słodziem, ale jakimś dziwnym trafem zapłaciłem tylko za jedno piwo. ] Ja się za to zmyłam żeby pospacerować ze Spa, dlatego kolejne wydarzenia musi wam opowiedzieć kto inny.] [Hei: Slayer niczym nie zaskoczył, było przyjemne pogo z metalami, którzy wymachiwali łokciami lub stali i popychali innych z satysfakcją na buźkach. Pożegnanie z Nem było takie nagłe i smutne.]
Jadąc mijaliśmy niezbyt zadowolonych ludzi wracających z koncertu Slayera, a także różnie niezadowolonych dresów, którzy chyba jednak nie wracali ze Slayera. Tak więc zdążyłem dostać w mordę zanim dotarłem na koncert... Na miejscu byliśmy w połowie Limp Biskitz, postaliśmy chwilę pod ogrodzeniem, potem czary mary i mamy wejściówki. Stwierdziliśmy, że nie chce nam się tam włazić na bisy, a potem wypychać z całym tłumem, więc poszliśmy pod dobrze znane Nem (a później także tegorocznej całej ekipie) Da Grasso, gdzie poczekaliśmy na Bardów.
I oto w końcu! Powitania, przedstawianie co świeższym członkom Fillerr’a. Chcieliśmy wam drodzy Bardowie wcisnąć kit, że byliśmy w pogo, ale widząc w jakim jesteście stanie porzuciliśmy ten pomysł...
Marszem do zajebanego ludźmi metra i genialny pomysł Szlaczka, aby się cofnąć jedną stację, bo byśmy się nie wcisnęli. W międzyczasie się dowiedziałem, że Szlaczek zmienił miejsce zamieszkania. Się skubany nie pochwalił ludziom mieszkającym najbliżej!
Dalej normalnie, jazda metrem w ścisku, Nem przysypiająca na kolanach Filla. Dojechaliśmy bez większych przygód (może oprócz przygody Hei’a ze słupkiem) do już nie 15, a 28-metrowego mieszkania Szlaczka, poznaliśmy współlokatorkę gospodarza, postaliśmy chwilę z Fillem w przedpokoju, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do siebie. Metro nie działało, więc się tłukliśmy nocnymi, w domciu koło 5 nad ranem. [Nem: Wróciłam na Limp Bizkit, ale i ten koncert okazał się na tyle nudny, że wyszliśmy ze Szlaczkiem na spacer. W metrze dołączyła do nas reszta i pół śpiąc i pół lewitując (metro pełne było ludzi) dostaliśmy się do mieszkania Szlaczka, z której nic nie pamiętam bo byłam zbyt zmęczona.] [Hei: Limp Bizkit było dość słabe. Wyszedłem na „My Way”, ale nie żałuję, bo w było tam pełno łysych maniaków, którzy skrupulatnie niszczyli atmosferę. Na żadnym innym koncercie nikt nie zasłabł.]
[Nem: Następnego dnia wstaliśmy dość późno, nie czując się zbyt dobrze. Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na Ursynów. Pamiętam, że rano jeszcze gadaliśmy, oni grali w munchkina i tego typu bajery. Młodzik jest taki fajny <3.]
Drugiego dnia umówiłem się z koleżanką na 17 na patelni, aby spokojnie zdążyć na Huntera na 18:20 i razem z nią jechać. Także zgarnąłem Sławka i Andrieja i jedziemy. Dzięki uprzejmości SKM byliśmy w centrum 17:30... Dojechaliśmy jakoś koło 17:50, i pojawił się problem, bo Andre nie ma wejścia i mój kolega, który załatwił mi i Sławkowi już nie ma wejściówek. Szybkie zbieranie po złotówce od każdego, a tu 120 zł do uzbierania... Andre się gdzieś zgubił, a chcieliśmy iść na piwo przed, więc wysłałem mu SMS’a, że idziemy na piwo. Wyszło mu to na lepiej, bo znalazł jakiegoś kolesia, który mu sprzedał wejście za 60zł.
Weszliśmy na koncert na początek Huntera, już po Argesie, kontakt z Wami, sprint do bungee, szybkie przywitanie ze wszystkimi, poznaliśmy Kyoko, obciążyliśmy was naszymi plecakami i dzida w pogo xD
Po Hunterze wróciliśmy do was, aby zobaczyć, że przeszliście w kolejce... 5m. Postaliśmy, aż do In Flames, które miało zajebisty poślizg, wrócił wkurwiony Pirat który, nie skoczył, bo ktoś o „wyższym priorytecie” wcisnął się przed niego. Za to skoczył Eliasz i Hei, którego obserwowaliśmy, Nem z niedowierzaniem i rozpaczą, że przegrała z nim zakład. Koncert In Flames polegał na na zmianę trzymaniu Nem, albo Kyoko na ramionach, a chodzeniu w pogo. Pod koniec Nem poszła na falę, Kyo nie mogłem znaleźć, więc utonąłem w nieskończonych ścianach śmierci i młynkach ^ ^. [Nem: Chłopcy wymyślili sobie skoki na Bungee więc straciliśmy mnóstwo koncertów, w tym Huntera. Na In Flames stwierdziłam, że już nie ma bata i poszliśmy tam i faktycznie chłopcy trzymali nas na plecach i faktycznie wrzucili mnie na falę. Wbrew pozorom nie było tak źle, nie tonęłam ani przez chwilę, obchodzili się ze mną bardzo dobrze, a po drodze nawet uścisnął mi rękę Hei, którego jakimś cudem napotkałam w tym tłumie. Ale koncert nas zawiódł. Wokal był ściszony albo Anders nie miał siły śpiewać. Słabo to wypadło, musieliśmy zgadywać co to za piosenki. Cienizna. A In Flames był naszym celem na tych Ursynaliach.] [Hei: Zgadzam się z przedmówcą co do koncertu… Wygrałem zakład!]
Potem znowu się spotkałem z koleżanką spoza Gildii, jedno piwko z nią pogadać itp. I tak połowę Illusion utopiłem w tym piwie. Potem znowu pogo(mówiłem już, że lubię pogo? xD) Potem następny koncert, to szukanie Bardów, szukanie Szlaczka z moimi bluzami, który gdzieś polazł, okazało, się, że Dante dojechał, chociaż nie miał biletu... Powrót do Bardów i na gwiazdę wieczoru – Nightwisha! ^ ^
Ten koncert minął mi okazjonalnie nie w pogo, tylko z Kyoko na ramionach(nie cały czas niestety, bo byłem zmęczy już troszku), żeby mogła coś widzieć. Koncert był dobry. Bardzo dobry. Jedyna wadą była jak dla mnie tylko Anette, która strasznie kiepsko brzmiała w starszych piosenkach. Dalej znowu powrót metrem, tym razem z podwózką przez Dantego. Nie pamiętam, czy dojechaliśmy do Szlaczka, ale wracaliśmy z Eliaszem, który miał nocować u mnie. Znowu 4.30 w domu, ze spacerkiem parę kilometrów... W domu od razu w kime. [Nem: Jak mogłeś nie opisać tego koncertu? Nightwish to było dla mnie najlepsze przeżycie na tych Ursynaliach. Nie nastawiałam się na nich, dlatego, że zawsze twierdziłam, że to zespół dla bab, gotów i pedałów. Ale rety... jak oni rozpieszczają swoich fanów... Wykonanie było perfekcyjne i profesjonalne. Jak na razie widziałam tylko jeden równie dobrze wykonany koncert, zeszłoroczny KoRn. Poza tym dzięki Heiowi, który cały koncert trzymał mnie na ramionach mogłam się cieszyć niewiarygodnymi efektami wizualnymi. Każda piosenka miała swój kolor i reflektory były niewolnikami podporządkowanymi w pełni muzyce. Dodatkowo wybuchy ognia, dymu, firewerków czy wreszcie ostatecznie wypuszczenie tony confetti, które jak białe pióra pokryły większość terenu kampusu sprawiły, że nie zapomnę tego występu zapewne do końca życia. To było po prostu piękne, cudowne. Że nie wspomnę już o klimatycznych obrazach na scenie czy tych rewelacyjnych organach. Gdybym mogła powtórzyć jakieś zdarzenie z ursynaliów, to właśnie to.]
Obaj z Eliaszem nastawiliśmy sobie budziki na 8:00. Jakimś cudem żaden z dwóch telefonów nie obudził, ani mnie, ani Eliasza, ani mojej siostry, która spała nad nim. Nie słyszał ich nikt w całym domu O.o Ale były, przynajmniej mój, bo wyłączałem drzemkę, jak już wstaliśmy... Skutkiem tego obudziliśmy się o 10.30. Eliś miał być o tej godzinie u Szlaczka, ale jak zadzwonił do niego to się okazało, że jeszcze śpią. xD [Hei: Ja spałem tylko do 10:00 Wink] Także zaczął się dzień 3, niedziela. Zjedliśmy śniadanko by moja mamusia , Eliasz pogadał z moją siostrą o studiach... Pojechaliśmy, odwiozłem go do metra, a sam pojechałem tam gdzie miałem jechać, a byłem i tak spóźniony. [Nem: A my dzięki wam spóźniliśmy się na spotkanie z Fragiem i jego koleżanka strasznie się na nas zezłościła. Dostaliśmy się na Ursynalia ze średnim stanem zdrowia i w średnich humorach, na szczęście wypicie piwa i wypalenie kilku papierosów było, jak się okazało, najlepszym przygotowaniem do Jelonka.]
Wróciłem do domu, ogarnąłem się i pojechaliśmy ze Sławkiem jak najszybciej, aby zdarzyć na Jelonka dzięki uprzejmości ZTM i SKM w sojuszu wpadliśmy na koncert Jelonka jakoś w połowie, nawet nie szukając Bardów, z plecakami w pogo. To było dobre pogo. Nie. To było zajebiste pogo ^ ^
[Nem: To był jeden z moich najlepszych koncertów. Nie przemując się niczym wbiliśmy w tłum i wkrótce znaleźliśmy się niemal pod samymi barierkami. Widziałam ściankę i Jelonka z bliska, czułam na skórze jego magiczną charyzmę i drżałam od jego niskiego głosu. Ten numer ze skrzydłami z rac był genialny! Jak i cały Jelonek. Hei przypłacił to krwotokiem z nosa. Ale warto było, co? [Hei: Patent z barwami wojennym byłi bardzo fajny, ale nie mam najmniejszego zamiaru gościć czyjś but na twarzy] Nie wspomnieliście jak nas straż miejsca złapała a ja nie wiem, kiedy.]
Potem namierzyliśmy Nem z Hei’em i poszliśmy z nią na piwo, tam, gdzie byli już wszyscy, a nawet więcej. Tak więc poszliśmy do baru 24h, gdzie nie było piwa. Tam prawie że stanąłem jak wryty widząc Fraga (którego, ani ja ani Fill nie poznaliśmy ^^’) i Istvana. Poszliśmy do pobliskiego sklepiku, kupić piwo. Wypiliśmy i już, już się zbieramy do wyjścia na Billy Talenta i nagle dostaliśmy od ludzi obok wejściówkę. Tak po prostu, bo oni już nie potrzebowali ^ ^ Istvan, który nie miał jak wejść, już miał jak wejść ^ ^ Frag koniecznie nie chciał iść, bo chciał zdarzyć do domciu, zanim babcia mu zamknie drzwi. Nie pozwoliliśmy mu na to ze Sławkiem i zaprowadziliśmy pod kampus. Jednak udało mu się później zniknąć. Stał obok i nagle nie stał. I się do nikogo nie odezwał. Cóż robić, poszliśmy w pogo xD
Ponownie pogo z plecakami, trzeba przyznać Billemu, że dobre, ale do Jelonkowego daleko. [Nem: W tym koncercie wszystko było fajne prócz ich wyglądu. Wyglądali jak rodzina Heia! Który z jego emo tatusiów był emo mamusią? ;p Bardzo podobał mi się ich występ i ich muzyka. Fantastycznie pozytywni ludzie. Mimo, że wyglądają jak emo. Powinieneś brać z nich przykład, Heiu.] [Hei: Dali świetny koncert, ale kipiało pedalstwem. Pierwsza połowa koncertu szukanie Nem, a druga trzymanie jej na plecach <3 NIE, NIE JESTEM EMO! Nadal dziwi mnie fakt, iż fryz gitarzysty przetrwał, może to peruka?.]
Potem ekipa z Miedznej miała wrócić samochodem z Dantem, także pożegnania ostateczne z Nem, Dantem i w sumie już nie pamiętam, kto tam jechał, a kto nie. [Nem: Nie będę się wypowiadać na temat tego powrotu. Dzięki Grzesiowi i jego chłopakowi totalna żenada. [Hei: Miło było was jeszcze raz zobaczyć i się pożegnać w ciepłym, suchym mieszkaniu Szlaczka] Metrem wracaliśmy w każdym razie z Hei’em, Istvanem, Fillem i Eliaszem. [Hei: To Istvan tam był?]
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI, Z SZABLAMI
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI TAŃCZYMY
w wykonaniu całego wagonu metra, to jednak było coś czego nie zapomnę dłuuuuuuugi czas xD [Nem: kurwa, a mnie tam nie było ;c][Hei: To rzeczywiście było miłe zaskoczenie. Najlepsza atmosfera w metrze przez całe Ursynalia, chociaż w pewnym momencie myślałem, że nie odjedziemy przez tego „pana z tyłu”.]
Dojeżdżamy do Szlaczka odwieźć Hei’a, a potem odeskortować na pociąg do centralnego, a tam się okazuje, że reszta ekipy (w tym Dante) też tam jest, bo się pokłócili w samochodzie Dantego <3
nie wiem, jaka w tym logika, ale najwyraźniej jakaś na pewno xD
Jednak ekipa z Miedznej się zebrała dość szybko, a nam (Hei, Eliś, Fill, ja, Basia[współlokatorka Szlaczka]) gospodarz zaproponował obejrzenie filmu. Stanęło na jednym z moich ulubionych, czyli Equlibrium [Nem: Skąd znacie mój kochany film?] [Hei: Dobry film, żałuję, że mając go w domu nigdy wcześniej nie obejrzałem], na którym jednak przysypiałem, bo byłe strasznie zmęczony...
Eliasz został u Szlaczka, a my z Hei’em pojechaliśmy na Centralny [Hei: nie zdążyłem i czekałem do 7:00 xd], szybkie pożegnanie, bo ostatni nocny odjeżdża za 5min, potem przesiadka do pierwszego dziennego i o godzinie 5 rano, w poniedziałek – koniec Ursynaliów 2012, nietypowego bardowiska. Idę spać...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szlaczek
Wieczny kot



Dołączył: 17 Cze 2010
Posty: 1188
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Płock / Warszawa / Księżyc

PostWysłany: Wto 17:44, 05 Cze 2012    Temat postu:

Ursynalia 2012 by Dziwny Kolega Fillerr’a z dopiskami Nem i Szlaczka

Rok od poznania przeze mnie Nem, co było także swego rodzaju prologiem mojej przygody z Gildią. Jej więc dedykuje tą relację.
Piątek, pierwszy dzień festiwalu spędziłem do 18 w pracy, w domu ok 19.30, koncert już trwał, a ja nie miałem wejścia xD. Koło 21:15 zadzwonił Fillerr i powiedział, że jedziemy z Andriejem za pół godziny. Byłem u niego przed 22:..., wyszliśmy na spacer z psem Sławka i straciliśmy Andrzeja, który poszedł do domu po bluzę i już nie wyszedł zatrzymany przez matkę. Szybki bieg na przystanek i oto jedziemy autobusem o 23:01!
[Nem: Podczas gdy już piątek był pełen wrażeń! Razem z bratem postanowiliśmy być w Warszawie jak najwcześniej, w zasadzie sama nie wiem dlaczego. O godzinie 10:12 byliśmy już na dworcu centralnym i zwiedzaliśmy a Hei nas szukał. Swoją drogą to było zabawne, bo mój brat pokazał jakiegoś kolesia w rurkach, trampkach, obcisłej kurtce i fryzurze a la Biber i spytał "To nie Hei?" a ja poczułam lód w żyłach bo przez sekundę pewna byłam, że to on. Ale za chwilę uspokoiłam brata: "Hei pewnie wygląda dużo gorzej". W końcu spotkaliśmy się po godzinie szukania pod Kinoteką, zupełnie jak za pierwszym razem. Później dołączył do nas także Szlaczek, gdzieś w okolicach dzielnicy Gry o Tron w empiku. Zmierzyliśmy więc do jego mieszkania, gdzie dołączył do nas Eliasz. [Szlaczek: chwali mu się, że sam trafił bez osobistycznej pomocy o jakże oświeconego mnie] Zjedliśmy pizzę i ruszyliśmy na Ursynów. Metro jak zawsze było klimatyczne, to miejsce ma coś takiego fajnego w sobie. Na Ursynowie zaś jak zawsze, a może nawet więcej niż poprzednio, morze czarnych, metalowych, satanistycznych ludzi drących się SLAYER KURWA!!! Kolejka jak zawsze stała się prologiem do fascynującej przygody Ursynaliów. Pierwsze koncerty opuściliśmy bez żalu, dołączył do nas za to nasz wspaniały kumpel Słodziu, który oczarował Szlaczka. [Szlaczek: śmiem twierdzić, że bardziej na odwrót Razz] Ja się za to zmyłam żeby pospacerować ze Spa, dlatego kolejne wydarzenia musi wam opowiedzieć kto inny.]
[Szlaczek: Kiedy Nem spacerowała ze Spa ja "z rozkoszą" wsłuchiwałem się w koncert całą swoją uwagę skupiając na piwie (jednym, drugim, trzecim... ktoś pamięta ile ich tam było?) ze Słodziem. Dobry kompan do piwa to dobry kompan do piwa (jak mawia stare słowiańskie przysłowie). Następnie stanie w kolejce po żarcie umilał mi Slayer... W zasadzie, nic specjalnego. Kolejka dłużyła się niemiłosiernie. Na szczęście okazało się, że bardom dłuży się Slayer, toteż dołączyli do mnie w kolejce. Komentowanie wraz z Heiem urody pewnej damy zostało nam zarzucone jako niekulturalne, acz chłopak tejże damy, z powodu zrządzenia świętego rachunku prawdopodobieństwa wyszło na jaw, iż jest znajomym Eliasza ze studiów. Następnie, kupiwszy żarcie, posilaliśmy się kiepską kanapką z cebulą i boczkiem, której końcówkę ofiarowałem potrzebującemu umierającemu metalowi siedzącemu obok przy bardowym stole (i bynajmniej nie umieram ze zmęczenia).]
Jadąc mijaliśmy niezbyt zadowolonych ludzi wracających z koncertu Slayera, a także różnie niezadowolonych dresów, którzy chyba jednak nie wracali ze Slayera. Tak więc zdążyłem dostać w mordę zanim dotarłem na koncert... Na miejscu byliśmy w połowie Limp Biskitz , postaliśmy chwilę pod ogrodzeniem, potem czary mary i mamy wejściówki. Stwierdziliśmy, że nie chce nam się tam włazić na bisy, a potem wypychać z całym tłumem, więc poszliśmy pod dobrze znane Nem (a później także tegorocznej całej ekipie) Da Grasso, gdzie poczekaliśmy na Bardów.
I oto w końcu! Powitania, przedstawianie co świeższym członkom Fillerr’a. Chcieliśmy wam drodzy Bardowie wcisnąć kit, że byliśmy w pogo, ale widząc w jakim jesteście stanie porzuciliśmy ten pomysł...
Marszem do zajebanego ludźmi metra i genialny pomysł Szlaczka, aby się cofnąć jedną stację, bo byśmy się nie wcisnęli. W międzyczasie się dowiedziałem, że Szlaczek zmienił miejsce zamieszkania. Się skubany nie pochwalił ludziom mieszkającym najbliżej!
Dalej normalnie, jazda metrem w ścisku, Nem przysypiająca na kolanach Filla. Dojechaliśmy bez większych przygód (może oprócz przygody Hei’a ze słupkiem) do już nie 15, a 28-metrowego mieszkania Szlaczka, poznaliśmy współlokatorkę gospodarza [Szlaczek: delikatnie budząc ją tupaniem glanów o podłogę przedpokoju (oksymoron zamierzony)], postaliśmy chwilę z Fillem w przedpokoju, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do siebie. Metro nie działało, więc się tłukliśmy nocnymi, w domciu koło 5 nad ranem. [Nem: Wróciłam na Limp Bizkit, ale i ten koncert okazał się na tyle nudny, że wyszliśmy ze Szlaczkiem na spacer. W metrze dołączyła do nas reszta i pół śpiąc i pół lewitując (metro pełne było ludzi) dostaliśmy się do mieszkania Szlaczka, z której nic nie pamiętam bo byłam zbyt zmęczona.]
[Szlaczek: Następnego ranka... Dość charakterystyczne pytanie Basi "a tamci dwaj z wczoraj to kto to był?" wprawiło mnie w niezłe rozbawienie][Nem: Następnego dnia wstaliśmy dość późno, nie czując się zbyt dobrze. Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na Ursynów. Pamiętam, że rano jeszcze gadaliśmy, oni grali w munchkina [Wygrałem w munchkina wtedy, a teraz pisząc to... PRZEGRAŁEM! Razz] i tego typu bajery. Młodzik jest taki fajny <3.]
[Szlaczek: Następny dzień stał pod znakiem odebrania Kyo z dworca i zakupów z Basią. Oj, obiadek Basi i każdemu bardowi przy jedzeniu się uszka trzęsą]
Drugiego dnia umówiłem się z koleżanką na 17 na patelni, aby spokojnie zdążyć na Huntera na 18:20 i razem z nią jechać. Także zgarnąłem Sławka i Andrieja i jedziemy. Dzięki uprzejmości SKM byliśmy w centrum 17:30... Dojechaliśmy jakoś koło 17:50, i pojawił się problem, bo Andre nie ma wejścia i mój kolega, który załatwił mi i Sławkowi już nie ma wejściówek. Szybkie zbieranie po złotówce od każdego, a tu 120 zł do uzbierania... Andre się gdzieś zgubił, a chcieliśmy iść na piwo przed, więc wysłałem mu SMS’a, że idziemy na piwo. Wyszło mu to na lepiej, bo znalazł jakiegoś kolesia, który mu sprzedał wejście za 60zł.
Weszliśmy na koncert na początek Huntera, już po Argesie, kontakt z Wami, sprint do bungee, szybkie przywitanie ze wszystkimi, poznaliśmy Kyoko, obciążyliśmy was naszymi plecakami i dzida w pogo xD
Po Hunterze wróciliśmy do was, aby zobaczyć, że przeszliście w kolejce... 5m. Postaliśmy, aż do In Flames, które miało zajebisty poślizg, wrócił wkurwiony Pirat który, nie skoczył, bo ktoś o „wyższym priorytecie” wcisnął się przed niego. Za to skoczył Eliasz i Hei, którego obserwowaliśmy, Nem z niedowierzaniem i rozpaczą, że przegrała z nim zakład. Koncert In Flames polegał na na zmianę trzymaniu Nem, albo Kyoko na ramionach, a chodzeniu w pogo. Pod koniec Nem poszła na falę, Kyo nie mogłem znaleźć, więc utonąłem w nieskończonych ścianach śmierci i młynkach ^ ^. [Nem: Chłopcy wymyślili sobie skoki na Bungee więc straciliśmy mnóstwo koncertów, w tym Huntera. Na In Flames stwierdziłam, że już nie ma bata i poszliśmy tam i faktycznie chłopcy trzymali nas na plecach i faktycznie wrzucili mnie na falę. Wbrew pozorom nie było tak źle, nie tonęłam ani przez chwilę, obchodzili się ze mną bardzo dobrze, a po drodze nawet uścisnął mi rękę Hei, którego jakimś cudem napotkałam w tym tłumie. Ale koncert nas zawiódł. Wokal był ściszony albo Anders nie miał siły śpiewać. Słabo to wypadło, musieliśmy zgadywać co to za piosenki. Cienizna. A In Flames był naszym celem na tych Ursynaliach.]
Potem znowu się spotkałem z koleżanką spoza Gildii, jedno piwko z nią pogadać itp. I tak połowę Illusion utopiłem w tym piwie. Potem znowu pogo(mówiłem już, że lubię pogo? xD) Potem następny koncert, to szukanie Bardów, szukanie Szlaczka z moimi bluzami, który gdzieś polazł, okazało, się, że Dante dojechał [Szlaczek: ze swoim jakże słodki i sympatycznym kolegą, Jackiem. Reszta koncertu w ich towarzystwie... cóż, doborowe towarzystwo, doborowa zabawa (niepoprawność gramatyczna również zamierzona)], chociaż nie miał biletu... Powrót do Bardów i na gwiazdę wieczoru – Nightwisha! ^ ^
Ten koncert minął mi okazjonalnie nie w pogo, tylko z Kyoko na ramionach(nie cały czas niestety, bo byłem zmęczy już troszku), żeby mogła coś widzieć. Koncert był dobry. Bardzo dobry. Jedyna wadą była jak dla mnie tylko Anette [Szlaczek: xD], która strasznie kiepsko brzmiała w starszych piosenkach. Dalej znowu powrót metrem, tym razem z podwózką przez Dantego. Nie pamiętam, czy dojechaliśmy do Szlaczka, ale wracaliśmy z Eliaszem, który miał nocować u mnie. Znowu 4.30 w domu, ze spacerkiem parę kilometrów... W domu od razu w kime. [Nem: Jak mogłeś nie opisać tego koncertu? Nightwish to było dla mnie najlepsze przeżycie na tych Ursynaliach. Nie nastawiałam się na nich, dlatego, że zawsze twierdziłam, że to zespół dla bab, gotów i pedałów. Ale rety... jak oni rozpieszczają swoich fanów... Wykonanie było perfekcyjne i profesjonalne. Jak na razie widziałam tylko jeden równie dobrze wykonany koncert, zeszłoroczny KoRn. Poza tym dzięki Heiowi, który cały koncert trzymał mnie na ramionach mogłam się cieszyć niewiarygodnymi efektami wizualnymi. Każda piosenka miała swój kolor i reflektory były niewolnikami podporządkowanymi w pełni muzyce. Dodatkowo wybuchy ognia, dymu, firewerków czy wreszcie ostatecznie wypuszczenie tony confetti, które jak białe pióra pokryły większość terenu kampusu sprawiły, że nie zapomnę tego występu zapewne do końca życia. To było po prostu piękne, cudowne. Że nie wspomnę już o klimatycznych obrazach na scenie czy tych rewelacyjnych organach. Gdybym mogła powtórzyć jakieś zdarzenie z ursynaliów, to właśnie to.] [Szlaczek: Last of the Wilds na żywo <3 Następnie powrót do mnie i genialny pomysł wyruszenia samochodem dantego na dwie tury znó na kolejną stację. Tym razem, dzięki temu pomysłowi, udało nam się zająć miejsca siedzące. Filler, Yarren i Eliasz wysiedli w Centrum, my dotarliśmy do Szlaczkowo-Basinego mieszkanka i poszliśmy spać.]
Obaj z Eliaszem nastawiliśmy sobie budziki na 8:00. Jakimś cudem żaden z dwóch telefonów nie obudził, ani mnie, ani Eliasza, ani mojej siostry, która spała nad nim. Nie słyszał ich nikt w całym domu O.o Ale były, przynajmniej mój, bo wyłączałem drzemkę, jak już wstaliśmy... Skutkiem tego obudziliśmy się o 10.30. Eliś miał być o tej godzinie u Szlaczka, ale jak zadzwonił do niego to się okazało, że jeszcze śpią. xD Także zaczął się dzień 3, niedziela. Zjedliśmy śniadanko by moja mamusia , Eliasz pogadał z moją siostrą o studiach... Pojechaliśmy, odwiozłem go do metra, a sam pojechałem tam gdzie miałem jechać, a byłem i tak spóźniony. [Nem: A my dzięki wam spóźniliśmy się na spotkanie z Fragiem i jego koleżanka strasznie się na nas zezłościła. Dostaliśmy się na Ursynalia ze średnim stanem zdrowia i w średnich humorach, na szczęście wypicie piwa i wypalenie kilku papierosów było, jak się okazało, najlepszym przygotowaniem do Jelonka.]
Wróciłem do domu, ogarnąłem się i pojechaliśmy ze Sławkiem jak najszybciej, aby zdarzyć na Jelonka dzięki uprzejmości ZTM i SKM w sojuszu wpadliśmy na koncert Jelonka jakoś w połowie, nawet nie szukając Bardów, z plecakami w pogo. To było dobre pogo. Nie. To było zajebiste pogo ^ ^
[Nem: To był jeden z moich najlepszych koncertów. Nie przemując się niczym wbiliśmy w tłum i wkrótce znaleźliśmy się niemal pod samymi barierkami [Szlaczek: Walecznie chroniłem Nem przed atakującymi z przodu, tyłu i boków pogującymi metalami wpychając się naprzód a następnie razem z Heiem pomagaliśmy Crowd-Surferom nie zabić Nem, a dotrzeć do ochroniarza stojącego przed nami]. Widziałam ściankę i Jelonka z bliska, czułam na skórze jego magiczną charyzmę i drżałam od jego niskiego głosu. Ten numer ze skrzydłami z rac był genialny! Jak i cały Jelonek. Hei przypłacił to krwotokiem z nosa [Szlaczek: A następnie krwią wymalował sobie barwy wojenne na policzkach]. Ale warto było, co? Nie wspomnieliście jak nas straż miejsca złapała a ja nie wiem, kiedy.] [Szlaczek: Straż miejska złapała nas wcześniej, dostałem upomnienie, a Nem dostała ataku paniki, co Frag ma uwiecznione w komórce. Czekam na cytaty Fragusiu.]
Potem namierzyliśmy Nem z Hei’em i poszliśmy z nią na piwo, tam, gdzie byli już wszyscy, a nawet więcej. Tak więc poszliśmy do baru 24h [Szlaczek: To była tajska knajpa, a nie bar], gdzie nie było piwa. Tam prawie że stanąłem jak wryty widząc Fraga (którego, ani ja ani Fill nie poznaliśmy ^^’) i Istvana. Poszliśmy do pobliskiego sklepiku, kupić piwo. Wypiliśmy i już, już się zbieramy do wyjścia na Billy Talenta i nagle dostaliśmy od ludzi obok wejściówkę. Tak po prostu, bo oni już nie potrzebowali ^ ^ Istvan, który nie miał jak wejść, już miał jak wejść ^ ^ Frag koniecznie nie chciał iść, bo chciał zdarzyć [Szlaczek: a nie "zdążyć"?] do domciu, zanim babcia mu zamknie drzwi. Nie pozwoliliśmy mu na to ze Sławkiem i zaprowadziliśmy pod kampus. Jednak udało mu się później zniknąć. Stał obok i nagle nie stał. I się do nikogo nie odezwał. Cóż robić, poszliśmy w pogo xD
Ponownie pogo z plecakami, trzeba przyznać Billemu, że dobre, ale do Jelonkowego daleko. [Nem: W tym koncercie wszystko było fajne prócz ich wyglądu. Wyglądali jak rodzina Heia! Który z jego emo tatusiów był emo mamusią? ;p Bardzo podobał mi się ich występ i ich muzyka. Fantastycznie pozytywni ludzie. Mimo, że wyglądają jak emo. Powinieneś brać z nich przykład, Heiu.]
Potem ekipa z Miedznej miała wrócić samochodem z Dantem, także pożegnania ostateczne z Nem, Dantem i w sumie już nie pamiętam, kto tam jechał, a kto nie. [Nem: Nie będę się wypowiadać na temat tego powrotu. Dzięki Grzesiowi i jego chłopakowi totalna żenada.[Szlaczek: A ja się jednak wypowiem. Dzięki Nem ten powrót był zarzewiem kolejnej kłótni która na szczęście nie skończyła się wypadkiem ani obtrąbieniem nas jeszcze bardziej tylko fochem Nemika. Może Grzesiu nie jest mistrzem kierownicy (w końcu próbując dojechać na bielany zjechał z wisłostrady na most...), ale dobrą wolę powinno się docenić]] Metrem wracaliśmy w każdym razie z Hei’em, Istvanem, Fillem i Eliaszem.
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI, Z SZABLAMI
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI TAŃCZYMY
w wykonaniu całego wagonu metra, to jednak było coś czego nie zapomnę dłuuuuuuugi czas xD [Nem: kurwa, a mnie tam nie było ;c]
Dojeżdżamy do Szlaczka odwieźć Hei’a, a potem odeskortować na pociąg do centralnego, a tam się okazuje, że reszta ekipy (w tym Dante) też tam jest, bo się pokłócili w samochodzie Dantego <3
nie wiem, jaka w tym logika, ale najwyraźniej jakaś na pewno xD [Szlaczek: Logika w tym taka, że zaproponowałem herbatę gwoli rozładowania atmosfery i mam wrażenie, że herbatka+obecność Yarrena, Fila, Hei i Eliego zdały egzamin]
Jednak ekipa z Miedznej się zebrała dość szybko, a nam (Hei, Eliś, Fill, ja, Basia[współlokatorka Szlaczka]) gospodarz zaproponował obejrzenie filmu. Stanęło na jednym z moich ulubionych, czyli Equlibrium [Nem: Skąd znacie mój kochany film?[Szlaczek: bo to MÓJ kochany film, jeden z najbardziej ulubionych]], na którym jednak przysypiałem, bo byłem strasznie zmęczony...[Szlaczek: czyjś komentarz brzmiał "Yarren naprawdę umie zasnąć w każdej pozycji"]
Eliasz został u Szlaczka, a my z Hei’em pojechaliśmy na Centralny, szybkie pożegnanie, bo ostatni nocny odjeżdża za 5min, potem przesiadka do pierwszego dziennego i o godzinie 5 rano, w poniedziałek – koniec Ursynaliów 2012, nietypowego bardowiska. Idę spać...
[Szlaczek: Następnego dnia razem z Eliaszem próbowaliśmy sobie poradzić z trybem pokoncertowego zombie. Jakoś nam się to udało, nawet bez śniadania! Jako że pociąg Eliasza odjeżdżał 30 minut przed moimi zajęciami to odprowadziłęm go na dworzec i nie mając nic lepszego do roboty, ruszyłem na analizę matematyczną.]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Andriej




Dołączył: 26 Wrz 2011
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Sob 0:50, 09 Cze 2012    Temat postu:

Ursynalia 2012 by Dziwny Kolega Fillerr’a z dopiskami Nem i Szlaczka

Rok od poznania przeze mnie Nem, co było także swego rodzaju prologiem mojej przygody z Gildią. Jej więc dedykuje tą relację.
Piątek, pierwszy dzień festiwalu spędziłem do 18 w pracy, w domu ok 19.30, koncert już trwał, a ja nie miałem wejścia xD. Koło 21:15 zadzwonił Fillerr i powiedział, że jedziemy z Andriejem za pół godziny. Byłem u niego przed 22:..., wyszliśmy na spacer z psem Sławka i straciliśmy Andrzeja, który poszedł do domu po bluzę i już nie wyszedł zatrzymany przez matkę [Andriej: Mogłem to przewidzieć... Że zawróci.]. Szybki bieg na przystanek i oto jedziemy autobusem o 23:01!
[Nem: Podczas gdy już piątek był pełen wrażeń! Razem z bratem postanowiliśmy być w Warszawie jak najwcześniej, w zasadzie sama nie wiem dlaczego. O godzinie 10:12 byliśmy już na dworcu centralnym i zwiedzaliśmy a Hei nas szukał. Swoją drogą to było zabawne, bo mój brat pokazał jakiegoś kolesia w rurkach, trampkach, obcisłej kurtce i fryzurze a la Biber i spytał "To nie Hei?" a ja poczułam lód w żyłach bo przez sekundę pewna byłam, że to on. Ale za chwilę uspokoiłam brata: "Hei pewnie wygląda dużo gorzej". W końcu spotkaliśmy się po godzinie szukania pod Kinoteką, zupełnie jak za pierwszym razem. Później dołączył do nas także Szlaczek, gdzieś w okolicach dzielnicy Gry o Tron w empiku. Zmierzyliśmy więc do jego mieszkania, gdzie dołączył do nas Eliasz. [Szlaczek: chwali mu się, że sam trafił bez osobistycznej pomocy o jakże oświeconego mnie] Zjedliśmy pizzę i ruszyliśmy na Ursynów. Metro jak zawsze było klimatyczne, to miejsce ma coś takiego fajnego w sobie. Na Ursynowie zaś jak zawsze, a może nawet więcej niż poprzednio, morze czarnych, metalowych, satanistycznych ludzi drących się SLAYER KURWA!!! Kolejka jak zawsze stała się prologiem do fascynującej przygody Ursynaliów. Pierwsze koncerty opuściliśmy bez żalu, dołączył do nas za to nasz wspaniały kumpel Słodziu, który oczarował Szlaczka. [Szlaczek: śmiem twierdzić, że bardziej na odwrót ] Ja się za to zmyłam żeby pospacerować ze Spa, dlatego kolejne wydarzenia musi wam opowiedzieć kto inny.]
[Szlaczek: Kiedy Nem spacerowała ze Spa ja "z rozkoszą" wsłuchiwałem się w koncert całą swoją uwagę skupiając na piwie (jednym, drugim, trzecim... ktoś pamięta ile ich tam było?) ze Słodziem. Dobry kompan do piwa to dobry kompan do piwa (jak mawia stare słowiańskie przysłowie). Następnie stanie w kolejce po żarcie umilał mi Slayer... W zasadzie, nic specjalnego. Kolejka dłużyła się niemiłosiernie. Na szczęście okazało się, że bardom dłuży się Slayer, toteż dołączyli do mnie w kolejce. Komentowanie wraz z Heiem urody pewnej damy zostało nam zarzucone jako niekulturalne, acz chłopak tejże damy, z powodu zrządzenia świętego rachunku prawdopodobieństwa wyszło na jaw, iż jest znajomym Eliasza ze studiów. Następnie, kupiwszy żarcie, posilaliśmy się kiepską kanapką z cebulą i boczkiem, której końcówkę ofiarowałem potrzebującemu umierającemu metalowi siedzącemu obok przy bardowym stole (i bynajmniej nie umieram ze zmęczenia).]
Jadąc mijaliśmy niezbyt zadowolonych ludzi wracających z koncertu Slayera, a także różnie niezadowolonych dresów, którzy chyba jednak nie wracali ze Slayera. Tak więc zdążyłem dostać w mordę zanim dotarłem na koncert... Na miejscu byliśmy w połowie Limp Biskitz , postaliśmy chwilę pod ogrodzeniem, potem czary mary i mamy wejściówki. Stwierdziliśmy, że nie chce nam się tam włazić na bisy, a potem wypychać z całym tłumem, więc poszliśmy pod dobrze znane Nem (a później także tegorocznej całej ekipie) Da Grasso, gdzie poczekaliśmy na Bardów.
I oto w końcu! Powitania, przedstawianie co świeższym członkom Fillerr’a. Chcieliśmy wam drodzy Bardowie wcisnąć kit, że byliśmy w pogo, ale widząc w jakim jesteście stanie porzuciliśmy ten pomysł...
Marszem do zajebanego ludźmi metra i genialny pomysł Szlaczka, aby się cofnąć jedną stację, bo byśmy się nie wcisnęli. W międzyczasie się dowiedziałem, że Szlaczek zmienił miejsce zamieszkania. Się skubany nie pochwalił ludziom mieszkającym najbliżej!
Dalej normalnie, jazda metrem w ścisku, Nem przysypiająca na kolanach Filla. Dojechaliśmy bez większych przygód (może oprócz przygody Hei’a ze słupkiem) do już nie 15, a 28-metrowego mieszkania Szlaczka, poznaliśmy współlokatorkę gospodarza [Szlaczek: delikatnie budząc ją tupaniem glanów o podłogę przedpokoju (oksymoron zamierzony)], postaliśmy chwilę z Fillem w przedpokoju, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do siebie. Metro nie działało, więc się tłukliśmy nocnymi, w domciu koło 5 nad ranem. [Nem: Wróciłam na Limp Bizkit, ale i ten koncert okazał się na tyle nudny, że wyszliśmy ze Szlaczkiem na spacer. W metrze dołączyła do nas reszta i pół śpiąc i pół lewitując (metro pełne było ludzi) dostaliśmy się do mieszkania Szlaczka, z której nic nie pamiętam bo byłam zbyt zmęczona.]
[Szlaczek: Następnego ranka... Dość charakterystyczne pytanie Basi "a tamci dwaj z wczoraj to kto to był?" wprawiło mnie w niezłe rozbawienie][Nem: Następnego dnia wstaliśmy dość późno, nie czując się zbyt dobrze. Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na Ursynów. Pamiętam, że rano jeszcze gadaliśmy, oni grali w munchkina [Wygrałem w munchkina wtedy, a teraz pisząc to... PRZEGRAŁEM! ] i tego typu bajery. Młodzik jest taki fajny <3.]
[Szlaczek: Następny dzień stał pod znakiem odebrania Kyo z dworca i zakupów z Basią. Oj, obiadek Basi i każdemu bardowi przy jedzeniu się uszka trzęsą]
Drugiego dnia umówiłem się z koleżanką na 17 na patelni, aby spokojnie zdążyć na Huntera na 18:20 i razem z nią jechać. Także zgarnąłem Sławka i Andrieja [Andriej: Ja, pamiętając o wczorajszym zajściu, a i tak będąc w okolicy byłem na miejscu już o 15, więc pozostało mi czekać na spotkanie bardów i łaskę kolegi Yarrena (bilet)] i jedziemy. Dzięki uprzejmości SKM byliśmy w centrum 17:30... Dojechaliśmy jakoś koło 17:50, i pojawił się problem, bo Andre nie ma wejścia i mój kolega, który załatwił mi i Sławkowi już nie ma wejściówek. Szybkie zbieranie po złotówce od każdego, a tu 120 zł do uzbierania... Andre się gdzieś zgubił, a chcieliśmy iść na piwo przed, więc wysłałem mu SMS’a, że idziemy na piwo. Wyszło mu to na lepiej [Andriej: 15 minut Smile + piwo, ćwiartka i znaleźli się chętni żeby mnie buchem poczęstować], bo znalazł jakiegoś kolesia, który mu sprzedał wejście za 60zł [Andriej: "Z nieba mi spadasz, właśnie miałem kombinować plakietkę 'Sprzedam bilet za pół ceny' ". Tak więc ja zdobyłem bilet a on był o dychę do przodu, bo bilet który dane mu było dzierżyć miał wartość 100zł].
Weszliśmy na koncert na początek Huntera, już po Argesie, kontakt z Wami, sprint do bungee, szybkie przywitanie ze wszystkimi, poznaliśmy Kyoko, obciążyliśmy was naszymi plecakami i dzida w pogo xD
Po Hunterze wróciliśmy do was, aby zobaczyć, że przeszliście w kolejce... 5m. Postaliśmy, aż do In Flames, które miało zajebisty poślizg, wrócił wkurwiony Pirat który, nie skoczył, bo ktoś o „wyższym priorytecie” wcisnął się przed niego. Za to skoczył Eliasz i Hei, którego obserwowaliśmy, Nem z niedowierzaniem i rozpaczą, że przegrała z nim zakład. Koncert In Flames polegał na na zmianę trzymaniu Nem, albo Kyoko na ramionach, a chodzeniu w pogo. Pod koniec Nem poszła na falę, Kyo nie mogłem znaleźć, więc utonąłem w nieskończonych ścianach śmierci i młynkach ^ ^. [Nem: Chłopcy wymyślili sobie skoki na Bungee więc straciliśmy mnóstwo koncertów, w tym Huntera. Na In Flames stwierdziłam, że już nie ma bata i poszliśmy tam i faktycznie chłopcy trzymali nas na plecach i faktycznie wrzucili mnie na falę. Wbrew pozorom nie było tak źle, nie tonęłam ani przez chwilę, obchodzili się ze mną bardzo dobrze, a po drodze nawet uścisnął mi rękę Hei, którego jakimś cudem napotkałam w tym tłumie. Ale koncert nas zawiódł. Wokal był ściszony albo Anders nie miał siły śpiewać. Słabo to wypadło, musieliśmy zgadywać co to za piosenki. Cienizna. A In Flames był naszym celem na tych Ursynaliach.]
Potem znowu się spotkałem z koleżanką spoza Gildii, jedno piwko z nią pogadać itp. I tak połowę Illusion utopiłem w tym piwie. Potem znowu pogo(mówiłem już, że lubię pogo? xD) Potem następny koncert, to szukanie Bardów, szukanie Szlaczka z moimi bluzami, który gdzieś polazł, okazało, się, że Dante dojechał [Szlaczek: ze swoim jakże słodki i sympatycznym kolegą, Jackiem. Reszta koncertu w ich towarzystwie... cóż, doborowe towarzystwo, doborowa zabawa (niepoprawność gramatyczna również zamierzona)], chociaż nie miał biletu... Powrót do Bardów i na gwiazdę wieczoru – Nightwisha! ^ ^
Ten koncert minął mi okazjonalnie nie w pogo, tylko z Kyoko na ramionach(nie cały czas niestety, bo byłem zmęczy już troszku), żeby mogła coś widzieć. Koncert był dobry. Bardzo dobry. Jedyna wadą była jak dla mnie tylko Anette [Szlaczek: xD], która strasznie kiepsko brzmiała w starszych piosenkach. Dalej znowu powrót metrem, tym razem z podwózką przez Dantego. Nie pamiętam, czy dojechaliśmy do Szlaczka, ale wracaliśmy z Eliaszem, który miał nocować u mnie. Znowu 4.30 w domu, ze spacerkiem parę kilometrów [Andriej: A ja miałem wychodzić 2-3 godziny później, na powtórkę z rozrywki w łazienkach, niestety sprawy szkolne...]... W domu od razu w kime. [Nem: Jak mogłeś nie opisać tego koncertu? Nightwish to było dla mnie najlepsze przeżycie na tych Ursynaliach. Nie nastawiałam się na nich, dlatego, że zawsze twierdziłam, że to zespół dla bab, gotów i pedałów. Ale rety... jak oni rozpieszczają swoich fanów... Wykonanie było perfekcyjne i profesjonalne. Jak na razie widziałam tylko jeden równie dobrze wykonany koncert, zeszłoroczny KoRn. Poza tym dzięki Heiowi, który cały koncert trzymał mnie na ramionach mogłam się cieszyć niewiarygodnymi efektami wizualnymi. Każda piosenka miała swój kolor i reflektory były niewolnikami podporządkowanymi w pełni muzyce. Dodatkowo wybuchy ognia, dymu, firewerków czy wreszcie ostatecznie wypuszczenie tony confetti, które jak białe pióra pokryły większość terenu kampusu sprawiły, że nie zapomnę tego występu zapewne do końca życia. To było po prostu piękne, cudowne. Że nie wspomnę już o klimatycznych obrazach na scenie czy tych rewelacyjnych organach. Gdybym mogła powtórzyć jakieś zdarzenie z ursynaliów, to właśnie to.] [Szlaczek: Last of the Wilds na żywo <3 Następnie powrót do mnie i genialny pomysł wyruszenia samochodem dantego na dwie tury znó na kolejną stację. Tym razem, dzięki temu pomysłowi, udało nam się zająć miejsca siedzące. Filler, Yarren i Eliasz wysiedli w Centrum, my dotarliśmy do Szlaczkowo-Basinego mieszkanka i poszliśmy spać.]
Obaj z Eliaszem nastawiliśmy sobie budziki na 8:00. Jakimś cudem żaden z dwóch telefonów nie obudził, ani mnie, ani Eliasza, ani mojej siostry, która spała nad nim. Nie słyszał ich nikt w całym domu O.o Ale były, przynajmniej mój, bo wyłączałem drzemkę, jak już wstaliśmy... Skutkiem tego obudziliśmy się o 10.30. Eliś miał być o tej godzinie u Szlaczka, ale jak zadzwonił do niego to się okazało, że jeszcze śpią. xD Także zaczął się dzień 3, niedziela. Zjedliśmy śniadanko by moja mamusia , Eliasz pogadał z moją siostrą o studiach... Pojechaliśmy, odwiozłem go do metra, a sam pojechałem tam gdzie miałem jechać, a byłem i tak spóźniony. [Nem: A my dzięki wam spóźniliśmy się na spotkanie z Fragiem [Andriej: Jako że akurat wracałem z akcji w łazienkach to, słysząc termin podczas wracania, się wybrałem i przy okazji fraga naocznie poznałem Smile ] i jego koleżanka strasznie się na nas zezłościła [Andriej: Mnie się wydawało że po prostu stwierdziła iż woli towarzystwo dworcowych grajków (znajomi?). Potem niestety musiałem wracać do domu, bo i kasy i jakoś sił po godzinie snu (będąc już ponad 40h na nogach) brak...]. Dostaliśmy się na Ursynalia ze średnim stanem zdrowia i w średnich humorach, na szczęście wypicie piwa i wypalenie kilku papierosów było, jak się okazało, najlepszym przygotowaniem do Jelonka.]
Wróciłem do domu, ogarnąłem się i pojechaliśmy ze Sławkiem jak najszybciej, aby zdarzyć na Jelonka dzięki uprzejmości ZTM i SKM w sojuszu wpadliśmy na koncert Jelonka jakoś w połowie, nawet nie szukając Bardów, z plecakami w pogo. To było dobre pogo. Nie. To było zajebiste pogo ^ ^
[Nem: To był jeden z moich najlepszych koncertów. Nie przemując się niczym wbiliśmy w tłum i wkrótce znaleźliśmy się niemal pod samymi barierkami [Szlaczek: Walecznie chroniłem Nem przed atakującymi z przodu, tyłu i boków pogującymi metalami wpychając się naprzód a następnie razem z Heiem pomagaliśmy Crowd-Surferom nie zabić Nem, a dotrzeć do ochroniarza stojącego przed nami]. Widziałam ściankę i Jelonka z bliska, czułam na skórze jego magiczną charyzmę i drżałam od jego niskiego głosu. Ten numer ze skrzydłami z rac był genialny! Jak i cały Jelonek. Hei przypłacił to krwotokiem z nosa [Szlaczek: A następnie krwią wymalował sobie barwy wojenne na policzkach]. Ale warto było, co? Nie wspomnieliście jak nas straż miejsca złapała a ja nie wiem, kiedy.] [Szlaczek: Straż miejska złapała nas wcześniej, dostałem upomnienie, a Nem dostała ataku paniki, co Frag ma uwiecznione w komórce. Czekam na cytaty Fragusiu.]
Potem namierzyliśmy Nem z Hei’em i poszliśmy z nią na piwo, tam, gdzie byli już wszyscy, a nawet więcej. Tak więc poszliśmy do baru 24h [Szlaczek: To była tajska knajpa, a nie bar], gdzie nie było piwa. Tam prawie że stanąłem jak wryty widząc Fraga (którego, ani ja ani Fill nie poznaliśmy ^^’) i Istvana. Poszliśmy do pobliskiego sklepiku, kupić piwo. Wypiliśmy i już, już się zbieramy do wyjścia na Billy Talenta i nagle dostaliśmy od ludzi obok wejściówkę. Tak po prostu, bo oni już nie potrzebowali ^ ^ Istvan, który nie miał jak wejść, już miał jak wejść ^ ^ Frag koniecznie nie chciał iść, bo chciał zdarzyć [Szlaczek: a nie "zdążyć"?] do domciu, zanim babcia mu zamknie drzwi. Nie pozwoliliśmy mu na to ze Sławkiem i zaprowadziliśmy pod kampus. Jednak udało mu się później zniknąć. Stał obok i nagle nie stał. I się do nikogo nie odezwał. Cóż robić, poszliśmy w pogo xD
Ponownie pogo z plecakami, trzeba przyznać Billemu, że dobre, ale do Jelonkowego daleko. [Nem: W tym koncercie wszystko było fajne prócz ich wyglądu. Wyglądali jak rodzina Heia! Który z jego emo tatusiów był emo mamusią? ;p Bardzo podobał mi się ich występ i ich muzyka. Fantastycznie pozytywni ludzie. Mimo, że wyglądają jak emo. Powinieneś brać z nich przykład, Heiu.]
Potem ekipa z Miedznej miała wrócić samochodem z Dantem, także pożegnania ostateczne z Nem, Dantem i w sumie już nie pamiętam, kto tam jechał, a kto nie. [Nem: Nie będę się wypowiadać na temat tego powrotu. Dzięki Grzesiowi i jego chłopakowi totalna żenada.[Szlaczek: A ja się jednak wypowiem. Dzięki Nem ten powrót był zarzewiem kolejnej kłótni która na szczęście nie skończyła się wypadkiem ani obtrąbieniem nas jeszcze bardziej tylko fochem Nemika. Może Grzesiu nie jest mistrzem kierownicy (w końcu próbując dojechać na bielany zjechał z wisłostrady na most...), ale dobrą wolę powinno się docenić]] Metrem wracaliśmy w każdym razie z Hei’em, Istvanem, Fillem i Eliaszem.
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI, Z SZABLAMI
TAŃCZYMY Z SZABLAMI, Z SZABLAMI TAŃCZYMY
w wykonaniu całego wagonu metra, to jednak było coś czego nie zapomnę dłuuuuuuugi czas xD [Nem: kurwa, a mnie tam nie było ;c]
Dojeżdżamy do Szlaczka odwieźć Hei’a, a potem odeskortować na pociąg do centralnego, a tam się okazuje, że reszta ekipy (w tym Dante) też tam jest, bo się pokłócili w samochodzie Dantego <3
nie wiem, jaka w tym logika, ale najwyraźniej jakaś na pewno xD [Szlaczek: Logika w tym taka, że zaproponowałem herbatę gwoli rozładowania atmosfery i mam wrażenie, że herbatka+obecność Yarrena, Fila, Hei i Eliego zdały egzamin]
Jednak ekipa z Miedznej się zebrała dość szybko, a nam (Hei, Eliś, Fill, ja, Basia[współlokatorka Szlaczka]) gospodarz zaproponował obejrzenie filmu. Stanęło na jednym z moich ulubionych, czyli Equlibrium [Nem: Skąd znacie mój kochany film?[Szlaczek: bo to MÓJ kochany film, jeden z najbardziej ulubionych]], na którym jednak przysypiałem, bo byłem strasznie zmęczony...[Szlaczek: czyjś komentarz brzmiał "Yarren naprawdę umie zasnąć w każdej pozycji"]
Eliasz został u Szlaczka, a my z Hei’em pojechaliśmy na Centralny, szybkie pożegnanie, bo ostatni nocny odjeżdża za 5min, potem przesiadka do pierwszego dziennego i o godzinie 5 rano, w poniedziałek – koniec Ursynaliów 2012, nietypowego bardowiska. Idę spać...
[Szlaczek: Następnego dnia razem z Eliaszem próbowaliśmy sobie poradzić z trybem pokoncertowego zombie. Jakoś nam się to udało, nawet bez śniadania! Jako że pociąg Eliasza odjeżdżał 30 minut przed moimi zajęciami to odprowadziłęm go na dworzec i nie mając nic lepszego do roboty, ruszyłem na analizę matematyczną.]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemesis
Herszt



Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 6496
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Śro 21:38, 14 Lis 2012    Temat postu: VI rocznica Gildii

VI rocznica Gildii
9 listopada w Warszawie by Nem z dopiskami ...(tu wpisz swój nick gdy się dopisujesz)

Rocznicę zrobiliśmy w tym roku wcześniej, dlatego, że to właściwie w listopadzie została założona Gildia i, ponieważ wszyscy właśnie teraz bardzo tego potrzebowaliśmy. Muszę przyznać, że tego bardowiska bardzo się bałam, a w efekcie zaskoczyło mnie w takim stopniu, jakiego się nie spodziewałam. I chyba znowu to czuję. Czuję, że bez Gildii moje życie stałoby się nieznośnie puste.

Mieliśmy spore problemy z organizacją, dlatego, że tym razem nie było miejsca, w którym można by zrobić bardowisko i po raz pierwszy spotykaliśmy się bez pewnej mety. Bardzo dużo mogło nie wyjść i bardzo wiele mogło się nie udać, ale strach nie przeszkadzał cichej nadziei i temu, że na noc przed bardowiskiem nie mogłam zasnąć z ekscytacji. Podobnie nie czułam się co najmniej od początków liceum. Zaczęło się od tego, że w piątek 9 listopada rano wyruszyłyśmy z Iv do Warszawy, gdzie miałyśmy szukać dla mnie książek po angielsku, a tam miał do nas dołączyć Frag i Deathbird. Frag postanowił tym razem zawieść na całej linii i nie dał nawet znaku życia na telefon, za to Death dołączył do nas jeszcze przed południem. Zrobił nam kawał i powiedział, że będzie czekał pod gitarą (Rock Cafe czy coś w tym stylu, chyba stałe miejsce spikiwania się bardów) a kiedy tam przyszłyśmy, okazało się, że go nie ma. Poobserwował sobie nas chwilę i dopiero wtedy zadzwonił. Razem poszliśmy do empika, potem coś zjeść, potem zobaczyć syrenkę... Tam udało mi się zepsuć sobie kostkę, bo miałam na sobie śmieszne buty, a jeszcze przed syrenką natknęliśmy się na urocze zjawisko w postaci mima. Uwielbiam mimów. Ten był wyjątkowo uroczy, bo miał na sobie czarny smoking, białą koszulę i całą twarz pomalowaną na biało. Do tego miał czarne włosy zawiązane w kucyk i cylinder, cudo! Najpierw nabijał się z Death'a i doradzał mu odstawić piwo (oczywiście bez słów), a potem zwrócił uwagę na mnie, bo się czaiłam. Podał mi rękę, przyciągnął do siebie i wyłudził buziaka ^^. Zaraz też zajął się Iv. Ale jej się udało to zrobić tak, żeby się nie ubrudzić farbą, za to ja byłam cała umazana. Żartowali ze mnie, że chciałam go zjeść. Następnie miałam ich zaprowadzić do centrum, ale jakoś niefortunnie wybrałam autobus i pojechaliśmy gdzieś na koniec świata. Na szczęście pani w autobusie usłyszała naszą rozmowę i poleciła nam wysiąść. Jakoś dostaliśmy się do centrum i po burzliwej dyskusji poszliśmy do MacDonald's, gdzie znalazł nas Ravi, a po chwili też Szlaczek. Gdzieś po drodze wpadliśmy też na Ari i taką ekipą ruszyliśmy do PraCoVni.

Lokal miał wyjątkowo przyjemny klimat. Wybraliśmy miły, duży stolik, wzięliśmy sobie po czymś i zaczęliśmy rozmawiać nieśmiało. Głównie aktywizował się Deathbird, bardzo pewny siebie jak na kota. Mowa była o sztucznej inteligencji, androidach, transhumaniźmie, lotach w kosmos, science-fiction i muzyce. Mówiliśmy też o bardziej przyziemnych sprawach jak studia czy wojny. W międzyczasie dołączył do nas Istvan, ale nie odzywał się za wiele ku mojemu rozczarowaniu. W końcu musieliśmy się zebrać i ruszyć do Gniazda Piratów, żeby zarezerwować sobie stoliki... Jak się okazało za późno. Wszystkie stoliki były już zajęte. Gdzieś w metrze dorwaliśmy się z Fillerrem, Yarrenem, Andriejem i Amareną, a także ich dwójką znajomych, których nie miałam okazji dobrze poznać, bo byli jacyś... skryci. Za to po drodze odpadli nam Arya i Istvan.

Znaleźliśmy azyl w pubie Nora, gdzie zaszyliśmy się w klitce dla niepalących i rozpoczęliśmy proces rozpijania się. Wbrew pozorom poziom dyskusji w dalszym ciągu utrzymywał się dość wysoki. Mowa była o końcu świata, znowu o transhumaniźmie, informatyce i biologii, o pisaniu, o tekstach, o książkach i w końcu o sesjach RPG. Ravi odrobinę działał mi na nerwy, bo był bardzo namolny ze swoim okazywaniem uwagi xD, za to ze Szlaczkiem dogadywaliśmy się jak w naszych najlepszych czasach, i wszystkim, którzy się o to niepokoili mogę zadeklarować, że między nami jest jak najlepiej, i nie musicie się spodziewać niesnasek w najbliższym czasie. Ani w dalszym, najpewniej. Przypomnieliśmy sobie za co się lubimy i dlaczego obojgu zależy nam na Gildii. Bo i owszem, rozmawialiśmy o niej, podczas gdy postanowiliśmy nie zanudzać reszty (Ravi i tak bezczelnie podsłuchiwał). A atmosfera robiła się już na tyle rodzinna, że ogólnym tematem zaczęły być ploteczki i nowinki z życia bardów.

Było już bardzo fajnie w momencie, w którym dostałam sms'a od nieznanego numeru, który pytał nas, gdzie jesteśmy. Wyjaśniłam i zaczęliśmy się spodziewać niespodziewanego gościa, ale nie mieliśmy pojęcia, kto to będzie, bo to w sumie mógł być każdy. Jakiś obecny bard, który zmienił numer, jakiś stary bard, któremu się przypomniało o Gildii, lub jakiś znajomy Gildii, który zapragnął nagle jej bliskości. Mieliśmy jednak pewne podejrzenia, więc, kiedy dostałam cynk, że ta osoba już tam jest, wysłaliśmy ekipę zwiadowczą, w której ja sama byłam. (Nasz gość powiedział mi później, że widziałam go przechodząc, uśmiechnął się do mnie i podobno odpowiedziałam na uśmiech, po czym go minęłam xD jak gdyby nigdy nic.) Wróciliśmy, gdy pojawił się między nami mężczyzna, wyglądający dość poważnie i stwierdził, że on chyba do nas, a po chwili, że chyba jednak nie. Podejrzenie już niemal zmieniło się w pewność, ale ja np. w dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że ten ninjujący się koleś to B.A., Szlaczek oczywiście z miejsca zaczął się do niego przystawiać, a Andriej zrujnował mi reputację biorąc mnie na bary wbrew mojej woli ;p. Ale w końcu dostałam się na ziemię, wszyscy się przedstawiliśmy i udało nam się potwierdzić podejrzenia, w momencie w którym Bartek wreszcie się przedstawił. Zrobili mu miejsce obok mnie i wszyscy bardzo się spięliśmy, bo chcieliśmy zrobić dobre wrażenie, a ciężko, gdy się jest już lekko podchmielonym (albo bardziej), i zbyt rozochoconym na poważne tematy. Zwłaszcza, że byliśmy już na etapie przechodzenia we flirt w rozmowie i rzucania głupawych dowcipów i rozmawiania o byłych Szlaczka. Zaczęła się też masowa inwigilacja na B.A., z czego pamiętam tylko, że jest skorpionem (Bo to ja zgadłam, za pierwszym razem! Jak rzut pietruszką do kosza.) Stopniowo się rozluźniliśmy się i znowu odbywaliśmy mniej lub bardziej poufne rozmowy, a w końcu padła propozycja Mafii i mimo oporów Szlaczka zaczęliśmy grać. Niefortunnie ja byłam pierwszym gubernatorem. Zresztą pierwsze losowanie nie wyszło, bo król dyskretności Szlaczek musiał zapytać „Co to jest lekar?”, bo biedny Yarren pomylił się przy zapisywaniu. Na szczęście drugie losowanie wyszło. Wtedy ściągnęliśmy na siebie uwagę kolesia, który chyba wiedział na czym polega Mafia, ale był zbyt pijany by się przyłączyć (wrócił na drugą rundę). Jako guberator powinnam być bezstronna, ale nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, że w mafii był Ravi, który co runda wskazywał do eksterminacji Szlaczka (na szczęście B.A. za każdym razem odwodził go od tego pomysłu i pokazywał kogoś innego). Podobno niechcący skazałam nie tego człowieka, którego wskazali. Sorry chłopaki, serio myślałam, że to miał być Yarren. Fillerrowi zawdzięczamy zwycięstwo mafii (chyba, że wygrali obywatele, a ja nie pamiętam, wiem, że i B.A. i Ravi zostali zabici).

W kolejnej rundzie prowadził Szlaczek i na szczęście dołączyła się też Amarena. Wzbudziliśmy nawet zainteresowanie kelnera, który chyba spytał, czemu mamy wszyscy głowy opuszczone. Nie pamiętam, co mu odpowiedzieliście. Wiem, że ta runda była dość trudna, bo w mafii były cholernie ciche wody w postaci Andrieja i Amareny. I oczywiście Fillerr znowu zadecydował o tym, że mafia wygrała, bo, mimo że było prawie pewne, że to nie ja jestem w mafii postanowił skazać mnie. Uzasadnił to tak „Nawet jak nie jesteś w mafii, to wyglądasz podejrzanie”. A, i jeszcze, wiedząc, że Ravi nie jest w mafii zabiliśmy go, bo uznaliśmy, że to tak czy inaczej świetny interes. Przyłączył się wtedy do nas chyba nawet ten drugi pan, a przed wyjściem wlał mi do kufla sporo wódki, którą dzielnie i wspólnymi siłami skonsumowaliśmy.

Po czym... Nie wiadomo po co, opuściliśmy Norę. Na przystanku dorwała nas Straż Miejska, bo siedziałam Andriejowi na plecach i chcieli się przyczepić, że coś przyklejamy, czy coś w tym stylu, ale nie robiliśmy tego, więc nam odpuścili. Ruszyliśmy do następnego lokalu, nie pamiętam jakiego i nie pamiętam po co, i w końcu wyszło na to, że jest za późno, a raczej za wcześnie na jakieś imprezowanie. Popiliśmy jeszcze na mieście miód pitny po czym opuścił nas najpierw Deathbird, po nim B.A., po nich Yarren, Fill, Andriej i Amarena. Na tych ostatnich jestem tak odrobinkę zła, bo zostawili nas na pastwę dwóch natrętnych i lekko podpitych kolesi pod opieką Raviego, który oczywiście się zmył. Na szczęście udało nam się odmówić wstąpienia do ich mieszkania na wódkę i nad ranem dotarłyśmy bezpiecznie do mieszkania mojego brata.

I tak, jak to często bywa, na dworcu centralnym zakończyła się szósta rocznica. Nieprzyzwoicie udana (mimo problemów z miejscami), nieprzyzwoicie fajna i zapalająca do działalności na długie miesiące... Mam nadzieję, że nie tylko mnie, bo chciałabym was zobaczyć znowu jak najszybciej ]x).

_____________________________________________________________

Zanim napiszesz coś w tym temacie przeczytaj to:
http://www.forumbardow.fora.pl/przedsiewziecia-gildiowe,21/relacje-z-bardowisk,428.html#57058
Każdy inny post zostanie uznany za spam i przeniesiony do działu "Ale się działo!", gdzie możecie swobodnie i bez przeszkód rozmawiać o bardowisku. Tu:
http://www.forumbardow.fora.pl/ale-sie-dzialo,28/vi-rocznica-wawicon1,582.html


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amarena




Dołączył: 17 Sie 2012
Posty: 200
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Śro 22:16, 14 Lis 2012    Temat postu:

VI rocznica Gildii
9 listopada w Warszawie by Nem z dopiskami Amareny.

Rocznicę zrobiliśmy w tym roku wcześniej, dlatego, że to właściwie w listopadzie została założona Gildia i, ponieważ wszyscy właśnie teraz bardzo tego potrzebowaliśmy. Muszę przyznać, że tego bardowiska bardzo się bałam, a w efekcie zaskoczyło mnie w takim stopniu, jakiego się nie spodziewałam. I chyba znowu to czuję. Czuję, że bez Gildii moje życie stałoby się nieznośnie puste.

Mieliśmy spore problemy z organizacją, dlatego, że tym razem nie było miejsca, w którym można by zrobić bardowisko i po raz pierwszy spotykaliśmy się bez pewnej mety. Bardzo dużo mogło nie wyjść i bardzo wiele mogło się nie udać, ale strach nie przeszkadzał cichej nadziei i temu, że na noc przed bardowiskiem nie mogłam zasnąć z ekscytacji. Podobnie nie czułam się co najmniej od początków liceum. Zaczęło się od tego, że w piątek 9 listopada rano wyruszyłyśmy z Iv do Warszawy, gdzie miałyśmy szukać dla mnie książek po angielsku, a tam miał do nas dołączyć Frag i Deathbird. Frag postanowił tym razem zawieść na całej linii i nie dał nawet znaku życia na telefon, za to Death dołączył do nas jeszcze przed południem. Zrobił nam kawał i powiedział, że będzie czekał pod gitarą (Rock Cafe czy coś w tym stylu, chyba stałe miejsce spikiwania się bardów) a kiedy tam przyszłyśmy, okazało się, że go nie ma. Poobserwował sobie nas chwilę i dopiero wtedy zadzwonił. Razem poszliśmy do empika, potem coś zjeść, potem zobaczyć syrenkę... Tam udało mi się zepsuć sobie kostkę, bo miałam na sobie śmieszne buty, a jeszcze przed syrenką natknęliśmy się na urocze zjawisko w postaci mima. Uwielbiam mimów. Ten był wyjątkowo uroczy, bo miał na sobie czarny smoking, białą koszulę i całą twarz pomalowaną na biało. Do tego miał czarne włosy zawiązane w kucyk i cylinder, cudo! Najpierw nabijał się z Death'a i doradzał mu odstawić piwo (oczywiście bez słów), a potem zwrócił uwagę na mnie, bo się czaiłam. Podał mi rękę, przyciągnął do siebie i wyłudził buziaka ^^. Zaraz też zajął się Iv. Ale jej się udało to zrobić tak, żeby się nie ubrudzić farbą, za to ja byłam cała umazana. Żartowali ze mnie, że chciałam go zjeść. Następnie miałam ich zaprowadzić do centrum, ale jakoś niefortunnie wybrałam autobus i pojechaliśmy gdzieś na koniec świata. Na szczęście pani w autobusie usłyszała naszą rozmowę i poleciła nam wysiąść. Jakoś dostaliśmy się do centrum i po burzliwej dyskusji poszliśmy do MacDonald's, gdzie znalazł nas Ravi, a po chwili też Szlaczek. Gdzieś po drodze wpadliśmy też na Ari i taką ekipą ruszyliśmy do PraCoVni.
[a ja i Yarren w tym czasie próbowaliśmy się szybciej zebrać i ruszyć tyłki, dzwoniliśmy po Andrieja i Fillerra, ale koniec końców Yarren ZGUBIŁ prostownicę do włosów i paręnaście minut poszło się chędożyć Very Happy W końcu ją znalazł. W szafie. Najmniej oczywistym miejscu.
Pojechaliśmy sobie do Rembridż autobuuuusem, potem jak dzikie ludki pobiegliśmy w stronę SKM-ki, a gorset baardzo pomagał w nieskakaniu cycków podczas biegu ^^ W Warszawie na ulicy Chmielnej podczas powrotu z Carrefoura widzieliśmy przecudną sztukę nowoczesną - na jasno oświetlonej witrynie sklepowej, takiej caałej oszklonej ścianie, siedział sobie el hipsterro i czytał gazetkę huśtając się na huśtawce. Moi geniusze spłodzili kartkę "Smile if you masturbate" pisząc ją na kiosku, z którego wyszedł właściciel myśląc, że mu mienie niszczymy. Potem słit focia o którą poprosiliśmy przechodzące i polecieli do MODELA. Twardziel, nie uśmiechnął się. Zaopatrzyliśmy się w miody, do których nie mieliśmy korkociągów i trzeba było barmana w Norze prosić.]

Lokal miał wyjątkowo przyjemny klimat. Wybraliśmy miły, duży stolik, wzięliśmy sobie po czymś i zaczęliśmy rozmawiać nieśmiało. Głównie aktywizował się Deathbird, bardzo pewny siebie jak na kota. Mowa była o sztucznej inteligencji, androidach, transhumaniźmie, lotach w kosmos, science-fiction i muzyce. Mówiliśmy też o bardziej przyziemnych sprawach jak studia czy wojny. W międzyczasie dołączył do nas Istvan, ale nie odzywał się za wiele ku mojemu rozczarowaniu. W końcu musieliśmy się zebrać i ruszyć do Gniazda Piratów, żeby zarezerwować sobie stoliki... Jak się okazało za późno. Wszystkie stoliki były już zajęte. Gdzieś w metrze dorwaliśmy się z Fillerrem, Yarrenem, Andriejem i Amareną, a także ich dwójką znajomych, których nie miałam okazji dobrze poznać, bo byli jacyś... skryci. Za to po drodze odpadli nam Arya i Istvan.

Znaleźliśmy azyl w pubie Nora, gdzie zaszyliśmy się w klitce dla niepalących i rozpoczęliśmy proces rozpijania się. Wbrew pozorom poziom dyskusji w dalszym ciągu utrzymywał się dość wysoki. Mowa była o końcu świata, znowu o transhumaniźmie, informatyce i biologii, o pisaniu, o tekstach, o książkach i w końcu o sesjach RPG. Ravi odrobinę działał mi na nerwy, bo był bardzo namolny ze swoim okazywaniem uwagi xD, za to ze Szlaczkiem dogadywaliśmy się jak w naszych najlepszych czasach, i wszystkim, którzy się o to niepokoili mogę zadeklarować, że między nami jest jak najlepiej, i nie musicie się spodziewać niesnasek w najbliższym czasie. Ani w dalszym, najpewniej. Przypomnieliśmy sobie za co się lubimy i dlaczego obojgu zależy nam na Gildii. Bo i owszem, rozmawialiśmy o niej, podczas gdy postanowiliśmy nie zanudzać reszty (Ravi i tak bezczelnie podsłuchiwał). A atmosfera robiła się już na tyle rodzinna, że ogólnym tematem zaczęły być ploteczki i nowinki z życia bardów.
[ja też podsłuchiwałam, taaaak! I epickość stwierdzenia "ej, dokupmy piwo bo nas wyjebią" - bezcenna. W kiblu w Norze jest ciekawa reklama, małym druczkiem obok sedesu napisane cos o agencji od reklam i "czytają każdy szczegół, tak jak Ty teraz!". Co jeszcze ciekawego? Dieta norweska ruinuje układ odporności na piwo. 1/3 piwa a Amarena FRUWA.]

Było już bardzo fajnie w momencie, w którym dostałam sms'a od nieznanego numeru, który pytał nas, gdzie jesteśmy. Wyjaśniłam i zaczęliśmy się spodziewać niespodziewanego gościa, ale nie mieliśmy pojęcia, kto to będzie, bo to w sumie mógł być każdy. Jakiś obecny bard, który zmienił numer, jakiś stary bard, któremu się przypomniało o Gildii, lub jakiś znajomy Gildii, który zapragnął nagle jej bliskości. Mieliśmy jednak pewne podejrzenia, więc, kiedy dostałam cynk, że ta osoba już tam jest, wysłaliśmy ekipę zwiadowczą, w której ja sama byłam. (Nasz gość powiedział mi później, że widziałam go przechodząc, uśmiechnął się do mnie i podobno odpowiedziałam na uśmiech, po czym go minęłam xD jak gdyby nigdy nic.) Wróciliśmy, gdy pojawił się między nami mężczyzna, wyglądający dość poważnie i stwierdził, że on chyba do nas, a po chwili, że chyba jednak nie. Podejrzenie już niemal zmieniło się w pewność, ale ja np. w dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że ten ninjujący się koleś to B.A., Szlaczek oczywiście z miejsca zaczął się do niego przystawiać, a Andriej zrujnował mi reputację biorąc mnie na bary wbrew mojej woli ;p. Ale w końcu dostałam się na ziemię, wszyscy się przedstawiliśmy i udało nam się potwierdzić podejrzenia, w momencie w którym Bartek wreszcie się przedstawił. Zrobili mu miejsce obok mnie i wszyscy bardzo się spięliśmy, bo chcieliśmy zrobić dobre wrażenie, a ciężko, gdy się jest już lekko podchmielonym (albo bardziej), i zbyt rozochoconym na poważne tematy. Zwłaszcza, że byliśmy już na etapie przechodzenia we flirt w rozmowie i rzucania głupawych dowcipów i rozmawiania o byłych Szlaczka. Zaczęła się też masowa inwigilacja na B.A., z czego pamiętam tylko, że jest skorpionem (Bo to ja zgadłam, za pierwszym razem! Jak rzut pietruszką do kosza.) Stopniowo się rozluźniliśmy się i znowu odbywaliśmy mniej lub bardziej poufne rozmowy, a w końcu padła propozycja Mafii i mimo oporów Szlaczka zaczęliśmy grać. Niefortunnie ja byłam pierwszym gubernatorem. Zresztą pierwsze losowanie nie wyszło, bo król dyskretności Szlaczek musiał zapytać „Co to jest lekar?”, bo biedny Yarren pomylił się przy zapisywaniu. Na szczęście drugie losowanie wyszło. Wtedy ściągnęliśmy na siebie uwagę kolesia, który chyba wiedział na czym polega Mafia, ale był zbyt pijany by się przyłączyć (wrócił na drugą rundę). Jako guberator powinnam być bezstronna, ale nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, że w mafii był Ravi, który co runda wskazywał do eksterminacji Szlaczka (na szczęście B.A. za każdym razem odwodził go od tego pomysłu i pokazywał kogoś innego). Podobno niechcący skazałam nie tego człowieka, którego wskazali. Sorry chłopaki, serio myślałam, że to miał być Yarren. Fillerrowi zawdzięczamy zwycięstwo mafii (chyba, że wygrali obywatele, a ja nie pamiętam, wiem, że i B.A. i Ravi zostali zabici).
[B.A. Ty spryciarzu Ty!]

W kolejnej rundzie prowadził Szlaczek i na szczęście dołączyła się też Amarena. Wzbudziliśmy nawet zainteresowanie kelnera, który chyba spytał, czemu mamy wszyscy głowy opuszczone. Nie pamiętam, co mu odpowiedzieliście. Wiem, że ta runda była dość trudna, bo w mafii były cholernie ciche wody w postaci Andrieja i Amareny. I oczywiście Fillerr znowu zadecydował o tym, że mafia wygrała, bo, mimo że było prawie pewne, że to nie ja jestem w mafii postanowił skazać mnie. Uzasadnił to tak „Nawet jak nie jesteś w mafii, to wyglądasz podejrzanie”. A, i jeszcze, wiedząc, że Ravi nie jest w mafii zabiliśmy go, bo uznaliśmy, że to tak czy inaczej świetny interes. Przyłączył się wtedy do nas chyba nawet ten drugi pan, a przed wyjściem wlał mi do kufla sporo wódki, którą dzielnie i wspólnymi siłami skonsumowaliśmy.
[Ten koleś był śmieszny, taki dresik, niegroźny kretyn Very Happy A wódki nawet ja się napiłam, mimo że NIENAWIDZĘ.]

Po czym... Nie wiadomo po co, opuściliśmy Norę. Na przystanku dorwała nas Straż Miejska, bo siedziałam Andriejowi na plecach i chcieli się przyczepić, że coś przyklejamy, czy coś w tym stylu, ale nie robiliśmy tego, więc nam odpuścili. Ruszyliśmy do następnego lokalu, nie pamiętam jakiego i nie pamiętam po co, i w końcu wyszło na to, że jest za późno, a raczej za wcześnie na jakieś imprezowanie. Popiliśmy jeszcze na mieście miód pitny po czym opuścił nas najpierw Deathbird, po nim B.A., po nich Yarren, Fill, Andriej i Amarena. Na tych ostatnich jestem tak odrobinkę zła, bo zostawili nas na pastwę dwóch natrętnych i lekko podpitych kolesi pod opieką Raviego, który oczywiście się zmył. Na szczęście udało nam się odmówić wstąpienia do ich mieszkania na wódkę i nad ranem dotarłyśmy bezpiecznie do mieszkania mojego brata.
[Jechaliśmy do Remontu, w między czasie spierdolił nam autobus bo Andriej obżerał się kebabem, a Yarren dostał szluga od jakiejś chyba Brytyjki, potem Szlaczuś poszedł do kibelka i wziął Raviego (nie wnikajmy xD) a my do podziemii wychłeptać mjut. Nagle wrócili nasi dzielni wojownicy twierdząc, że ochroniaż nie wpuszcza ludzi w glanach mówiąc "bo bez przesady". Nasze stwierdzenie? To wchodzimy z glanami na rękach. Ale nie Sad]

I tak, jak to często bywa, na dworcu centralnym zakończyła się szósta rocznica. Nieprzyzwoicie udana (mimo problemów z miejscami), nieprzyzwoicie fajna i zapalająca do działalności na długie miesiące... Mam nadzieję, że nie tylko mnie, bo chciałabym was zobaczyć znowu jak najszybciej ]x).
[Wybaczcie nam, zimno mi było i spaaać się chciało. Po opuszczeniu was pojeździliśmy windą, poczekaliśmy na tramwaj i wio! Po krotkim czekaniu na autobus wbiliśmy się do niego i śmiesznie wyglądając we czworo zasneliśmy na siedzeniach. A potem nie przytuliłam sie do chłopaków bo wysiadać trzeba bylo ;_;.
A YARREN MIAŁ KACAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA. MWAHAHAHAH. i śmierdział. BYŁO WSPANIALE <3]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Andriej




Dołączył: 26 Wrz 2011
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/666

PostWysłany: Śro 22:43, 14 Lis 2012    Temat postu:

VI rocznica Gildii
9 listopada w Warszawie by Nem z dopiskami Amareny i Andrieja.

Rocznicę zrobiliśmy w tym roku wcześniej, dlatego, że to właściwie w listopadzie została założona Gildia i, ponieważ wszyscy właśnie teraz bardzo tego potrzebowaliśmy. Muszę przyznać, że tego bardowiska bardzo się bałam, a w efekcie zaskoczyło mnie w takim stopniu, jakiego się nie spodziewałam. I chyba znowu to czuję. Czuję, że bez Gildii moje życie stałoby się nieznośnie puste.

Mieliśmy spore problemy z organizacją, dlatego, że tym razem nie było miejsca, w którym można by zrobić bardowisko i po raz pierwszy spotykaliśmy się bez pewnej mety. Bardzo dużo mogło nie wyjść i bardzo wiele mogło się nie udać, ale strach nie przeszkadzał cichej nadziei i temu, że na noc przed bardowiskiem nie mogłam zasnąć z ekscytacji. Podobnie nie czułam się co najmniej od początków liceum. Zaczęło się od tego, że w piątek 9 listopada rano wyruszyłyśmy z Iv do Warszawy, gdzie miałyśmy szukać dla mnie książek po angielsku, a tam miał do nas dołączyć Frag i Deathbird. Frag postanowił tym razem zawieść na całej linii i nie dał nawet znaku życia na telefon, za to Death dołączył do nas jeszcze przed południem. Zrobił nam kawał i powiedział, że będzie czekał pod gitarą (Rock Cafe czy coś w tym stylu, chyba stałe miejsce spikiwania się bardów) a kiedy tam przyszłyśmy, okazało się, że go nie ma. Poobserwował sobie nas chwilę i dopiero wtedy zadzwonił. Razem poszliśmy do empika, potem coś zjeść, potem zobaczyć syrenkę... Tam udało mi się zepsuć sobie kostkę, bo miałam na sobie śmieszne buty, a jeszcze przed syrenką natknęliśmy się na urocze zjawisko w postaci mima. Uwielbiam mimów. Ten był wyjątkowo uroczy, bo miał na sobie czarny smoking, białą koszulę i całą twarz pomalowaną na biało. Do tego miał czarne włosy zawiązane w kucyk i cylinder, cudo! Najpierw nabijał się z Death'a i doradzał mu odstawić piwo (oczywiście bez słów), a potem zwrócił uwagę na mnie, bo się czaiłam. Podał mi rękę, przyciągnął do siebie i wyłudził buziaka ^^. Zaraz też zajął się Iv. Ale jej się udało to zrobić tak, żeby się nie ubrudzić farbą, za to ja byłam cała umazana. Żartowali ze mnie, że chciałam go zjeść. Następnie miałam ich zaprowadzić do centrum, ale jakoś niefortunnie wybrałam autobus i pojechaliśmy gdzieś na koniec świata. Na szczęście pani w autobusie usłyszała naszą rozmowę i poleciła nam wysiąść. Jakoś dostaliśmy się do centrum i po burzliwej dyskusji poszliśmy do MacDonald's, gdzie znalazł nas Ravi, a po chwili też Szlaczek. Gdzieś po drodze wpadliśmy też na Ari i taką ekipą ruszyliśmy do PraCoVni.
[Amarena: a ja i Yarren w tym czasie próbowaliśmy się szybciej zebrać i ruszyć tyłki, dzwoniliśmy po Andrieja i Fillerra, ale koniec końców Yarren ZGUBIŁ prostownicę do włosów i paręnaście minut poszło się chędożyć W końcu ją znalazł. W szafie. Najmniej oczywistym miejscu.
Pojechaliśmy sobie do Rembridż autobuuuusem, potem jak dzikie ludki pobiegliśmy w stronę SKM-ki, a gorset baardzo pomagał w nieskakaniu cycków podczas biegu ^^ W Warszawie na ulicy Chmielnej podczas powrotu z Carrefoura [Andriej: Gdzie to zamiast jak pierwotny plan zakładał zaopatrzyć się w Ruski szampan jak wtedy gdy ostatnio Nem widziałem, znaleźliśmy miód na półce] widzieliśmy przecudną sztukę nowoczesną - na jasno oświetlonej witrynie sklepowej, takiej caałej oszklonej ścianie, siedział sobie el hipsterro i czytał gazetkę huśtając się na huśtawce. Moi geniusze spłodzili kartkę "Smile if you masturbate" pisząc ją na kiosku, z którego wyszedł właściciel myśląc, że mu mienie niszczymy. [link widoczny dla zalogowanych] i polecieli do MODELA. Twardziel, nie uśmiechnął się [Andriej: Bo Hypsterzy się nie uśmiechają, jak sama wtedy zauważyłaś]. Zaopatrzyliśmy się w miody, do których nie mieliśmy korkociągów i trzeba było barmana w Norze prosić.]

Lokal miał wyjątkowo przyjemny klimat. Wybraliśmy miły, duży stolik, wzięliśmy sobie po czymś i zaczęliśmy rozmawiać nieśmiało. Głównie aktywizował się Deathbird, bardzo pewny siebie jak na kota. Mowa była o sztucznej inteligencji, androidach, transhumaniźmie, lotach w kosmos, science-fiction i muzyce. Mówiliśmy też o bardziej przyziemnych sprawach jak studia czy wojny. W międzyczasie dołączył do nas Istvan, ale nie odzywał się za wiele ku mojemu rozczarowaniu. W końcu musieliśmy się zebrać i ruszyć do Gniazda Piratów, żeby zarezerwować sobie stoliki... Jak się okazało za późno. Wszystkie stoliki były już zajęte. Gdzieś w metrze dorwaliśmy się z Fillerrem, Yarrenem, Andriejem i Amareną, a także ich dwójką znajomych, których nie miałam okazji dobrze poznać, bo byli jacyś... skryci [Andriej: I te ciekawe spojrzenia w metrze, w stronę reklamy książki pt. "Arab strzela, Żyd się cieszy"]. Za to po drodze odpadli nam Arya i Istvan.

Znaleźliśmy azyl w pubie Nora, gdzie zaszyliśmy się w klitce dla niepalących i rozpoczęliśmy proces rozpijania się. Wbrew pozorom poziom dyskusji w dalszym ciągu utrzymywał się dość wysoki. Mowa była o końcu świata, znowu o transhumaniźmie, informatyce i biologii, o pisaniu, o tekstach, o książkach i w końcu o sesjach RPG [Andriej: I dziwnym trafem, drugi raz spotykam Raviego i drugi raz wypływa koncepcja Anty-Fotonów i latarni na niej opartej...]. Ravi odrobinę działał mi na nerwy, bo był bardzo namolny ze swoim okazywaniem uwagi xD, za to ze Szlaczkiem dogadywaliśmy się jak w naszych najlepszych czasach, i wszystkim, którzy się o to niepokoili mogę zadeklarować, że między nami jest jak najlepiej, i nie musicie się spodziewać niesnasek w najbliższym czasie. Ani w dalszym, najpewniej. Przypomnieliśmy sobie za co się lubimy i dlaczego obojgu zależy nam na Gildii. Bo i owszem, rozmawialiśmy o niej, podczas gdy postanowiliśmy nie zanudzać reszty (Ravi i tak bezczelnie podsłuchiwał). A atmosfera robiła się już na tyle rodzinna, że ogólnym tematem zaczęły być ploteczki i nowinki z życia bardów.
[Amarena: ja też podsłuchiwałam, taaaak! I epickość stwierdzenia "ej, dokupmy piwo bo nas wyjebią" - bezcenna. W kiblu w Norze jest ciekawa reklama, małym druczkiem obok sedesu napisane cos o agencji od reklam i "czytają każdy szczegół, tak jak Ty teraz!". Co jeszcze ciekawego? Dieta norweska ruinuje układ odporności na piwo. 1/3 piwa a Amarena FRUWA.]

Było już bardzo fajnie w momencie, w którym dostałam sms'a od nieznanego numeru, który pytał nas, gdzie jesteśmy. Wyjaśniłam i zaczęliśmy się spodziewać niespodziewanego gościa, ale nie mieliśmy pojęcia, kto to będzie, bo to w sumie mógł być każdy. Jakiś obecny bard, który zmienił numer, jakiś stary bard, któremu się przypomniało o Gildii, lub jakiś znajomy Gildii, który zapragnął nagle jej bliskości. Mieliśmy jednak pewne podejrzenia, więc, kiedy dostałam cynk, że ta osoba już tam jest, wysłaliśmy ekipę zwiadowczą, w której ja sama byłam. (Nasz gość powiedział mi później, że widziałam go przechodząc, uśmiechnął się do mnie i podobno odpowiedziałam na uśmiech, po czym go minęłam xD jak gdyby nigdy nic.) Wróciliśmy, gdy pojawił się między nami mężczyzna, wyglądający dość poważnie i stwierdził, że on chyba do nas, a po chwili, że chyba jednak nie. Podejrzenie już niemal zmieniło się w pewność, ale ja np. w dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że ten ninjujący się koleś to B.A., Szlaczek oczywiście z miejsca zaczął się do niego przystawiać, a Andriej zrujnował mi reputację biorąc mnie na bary wbrew mojej woli ;p [Andriej: Serio? Kiedy, bo za cholerę sobie tego nie przypominam...]. Ale w końcu dostałam się na ziemię, wszyscy się przedstawiliśmy i udało nam się potwierdzić podejrzenia, w momencie w którym Bartek wreszcie się przedstawił. Zrobili mu miejsce obok mnie i wszyscy bardzo się spięliśmy, bo chcieliśmy zrobić dobre wrażenie, a ciężko, gdy się jest już lekko podchmielonym (albo bardziej), i zbyt rozochoconym na poważne tematy. Zwłaszcza, że byliśmy już na etapie przechodzenia we flirt w rozmowie i rzucania głupawych dowcipów i rozmawiania o byłych Szlaczka. Zaczęła się też masowa inwigilacja na B.A., z czego pamiętam tylko, że jest skorpionem (Bo to ja zgadłam, za pierwszym razem! Jak rzut pietruszką do kosza.) Stopniowo się rozluźniliśmy się i znowu odbywaliśmy mniej lub bardziej poufne rozmowy, a w końcu padła propozycja Mafii i mimo oporów Szlaczka zaczęliśmy grać. Niefortunnie ja byłam pierwszym gubernatorem. Zresztą pierwsze losowanie nie wyszło, bo król dyskretności Szlaczek musiał zapytać „Co to jest lekar?”, bo biedny Yarren pomylił się przy zapisywaniu. Na szczęście drugie losowanie wyszło. Wtedy ściągnęliśmy na siebie uwagę kolesia, który chyba wiedział na czym polega Mafia, ale był zbyt pijany by się przyłączyć (wrócił na drugą rundę). Jako guberator powinnam być bezstronna, ale nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, że w mafii był Ravi, który co runda wskazywał do eksterminacji Szlaczka (na szczęście B.A. za każdym razem odwodził go od tego pomysłu i pokazywał kogoś innego). Podobno niechcący skazałam nie tego człowieka, którego wskazali. Sorry chłopaki, serio myślałam, że to miał być Yarren. Fillerrowi zawdzięczamy zwycięstwo mafii (chyba, że wygrali obywatele, a ja nie pamiętam, wiem, że i B.A. i Ravi zostali zabici).
[Amarena: B.A. Ty spryciarzu Ty!]

W kolejnej rundzie prowadził Szlaczek i na szczęście dołączyła się też Amarena. Wzbudziliśmy nawet zainteresowanie kelnera, który chyba spytał, czemu mamy wszyscy głowy opuszczone. Nie pamiętam, co mu odpowiedzieliście. Wiem, że ta runda była dość trudna, bo w mafii były cholernie ciche wody w postaci Andrieja i Amareny. I oczywiście Fillerr znowu zadecydował o tym, że mafia wygrała, bo, mimo że było prawie pewne, że to nie ja jestem w mafii postanowił skazać mnie. Uzasadnił to tak „Nawet jak nie jesteś w mafii, to wyglądasz podejrzanie”. A, i jeszcze, wiedząc, że Ravi nie jest w mafii zabiliśmy go, bo uznaliśmy, że to tak czy inaczej świetny interes. Przyłączył się wtedy do nas chyba nawet ten drugi pan, a przed wyjściem wlał mi do kufla sporo wódki, którą dzielnie i wspólnymi siłami skonsumowaliśmy.
[Amarena: Ten koleś był śmieszny, taki dresik, niegroźny kretyn A wódki nawet ja się napiłam, mimo że NIENAWIDZĘ.]

Po czym... Nie wiadomo po co, opuściliśmy Norę. Na przystanku dorwała nas Straż Miejska, bo siedziałam Andriejowi na plecach i chcieli się przyczepić, że coś przyklejamy, czy coś w tym stylu, ale nie robiliśmy tego, więc nam odpuścili. Ruszyliśmy do następnego lokalu, nie pamiętam jakiego i nie pamiętam po co [Andriej: Po coś do jedzenia i miejsce bo 4 była. Przeze mnie bardom uciekł jeden nocny, bo z głodu musiałem już coś zjeść, a obok był kebab. Gdy już końcu go dostałem rozpoczęła się batalia z bardami i upitymi anglikami, którzy trafili do tego samego autobusu - jedna z nich, ewidentnie upita chciała mi za niego zapłacić, ale jej towarzysze patrzyli z przepraszającym wzrokiem i powiedzieli tylko "She's on a diet", ku niezadowoleniu mojego pustego żołądka przed bardkami już nie uciekł] i w końcu wyszło na to, że jest za późno, a raczej za wcześnie na jakieś imprezowanie. Popiliśmy jeszcze na mieście miód pitny po czym opuścił nas najpierw Deathbird, po nim B.A., po nich Yarren, Fill, Andriej i Amarena. Na tych ostatnich jestem tak odrobinkę zła, bo zostawili nas na pastwę dwóch natrętnych i lekko podpitych kolesi pod opieką Raviego, który oczywiście się zmył. Na szczęście udało nam się odmówić wstąpienia do ich mieszkania na wódkę i nad ranem dotarłyśmy bezpiecznie do mieszkania mojego brata.
[Amarena: Jechaliśmy do Remontu, w między czasie spierdolił nam autobus bo Andriej obżerał się kebabem, a Yarren dostał szluga od jakiejś chyba Brytyjki, potem Szlaczuś poszedł do kibelka i wziął Raviego (nie wnikajmy xD) a my do podziemii wychłeptać mjut. Nagle wrócili nasi dzielni wojownicy twierdząc, że ochroniaż nie wpuszcza ludzi w glanach mówiąc "bo bez przesady". Nasze stwierdzenie? To wchodzimy z glanami na rękach. Ale nie ]

I tak, jak to często bywa, na dworcu centralnym zakończyła się szósta rocznica. Nieprzyzwoicie udana (mimo problemów z miejscami), nieprzyzwoicie fajna i zapalająca do działalności na długie miesiące... Mam nadzieję, że nie tylko mnie, bo chciałabym was zobaczyć znowu jak najszybciej ]x).
[Amarena: Wybaczcie nam, zimno mi było i spaaać się chciało. Po opuszczeniu was pojeździliśmy windą, poczekaliśmy na tramwaj i wio! Po krótkim czekaniu na autobus wbiliśmy się do niego i śmiesznie wyglądając we czworo zasnęliśmy na siedzeniach. A potem nie przytuliłam się do chłopaków bo wysiadać trzeba było ;_;.
A YARREN MIAŁ KACAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA. MWAHAHAHAH. i śmierdział. BYŁO WSPANIALE <3]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Andriej dnia Śro 23:20, 14 Lis 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Yarren




Dołączył: 25 Wrz 2011
Posty: 389
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Ząbki

PostWysłany: Śro 23:22, 14 Lis 2012    Temat postu:

VI rocznica Gildii
9 listopada w Warszawie by Nem z dopiskami Amareny i Andrieja, a także Yarren'a.

Rocznicę zrobiliśmy w tym roku wcześniej, dlatego, że to właściwie w listopadzie została założona Gildia i, ponieważ wszyscy właśnie teraz bardzo tego potrzebowaliśmy. Muszę przyznać, że tego bardowiska bardzo się bałam, a w efekcie zaskoczyło mnie w takim stopniu, jakiego się nie spodziewałam. I chyba znowu to czuję. Czuję, że bez Gildii moje życie stałoby się nieznośnie puste.

Mieliśmy spore problemy z organizacją[Yarren: Znając bardów to wyszedł cud, że w ogóle w ciągu tygodnia udało się ogarnąć tyle osób :D] , dlatego, że tym razem nie było miejsca, w którym można by zrobić bardowisko i po raz pierwszy spotykaliśmy się bez pewnej mety. Bardzo dużo mogło nie wyjść i bardzo wiele mogło się nie udać, ale strach nie przeszkadzał cichej nadziei i temu, że na noc przed bardowiskiem nie mogłam zasnąć z ekscytacji. Podobnie nie czułam się co najmniej od początków liceum. Zaczęło się od tego, że w piątek 9 listopada rano wyruszyłyśmy z Iv do Warszawy, gdzie miałyśmy szukać dla mnie książek po angielsku, a tam miał do nas dołączyć Frag i Deathbird. Frag postanowił tym razem zawieść na całej linii i nie dał nawet znaku życia na telefon, za to Death dołączył do nas jeszcze przed południem. Zrobił nam kawał i powiedział, że będzie czekał pod gitarą ([Yarren: Najdroższe piwo, jakie w życiu widziałem, 11zł za 0,3 Kurewskiego, a nazwa - Hard] Rock Cafe czy coś w tym stylu, chyba stałe miejsce spikiwania się bardów) a kiedy tam przyszłyśmy, okazało się, że go nie ma. Poobserwował sobie nas chwilę i dopiero wtedy zadzwonił. Razem poszliśmy do empika, potem coś zjeść, potem zobaczyć syrenkę... Tam udało mi się zepsuć sobie kostkę, bo miałam na sobie śmieszne buty[Yarren: które do Ciebie pasowały jak pięść do nosa], a jeszcze przed syrenką natknęliśmy się na urocze zjawisko w postaci mima. Uwielbiam mimów. Ten był wyjątkowo uroczy, bo miał na sobie czarny smoking, białą koszulę i całą twarz pomalowaną na biało. Do tego miał czarne włosy zawiązane w kucyk i cylinder, cudo! Najpierw nabijał się z Death'a i doradzał mu odstawić piwo (oczywiście bez słów), a potem zwrócił uwagę na mnie, bo się czaiłam. Podał mi rękę, przyciągnął do siebie i wyłudził buziaka ^^. Zaraz też zajął się Iv. Ale jej się udało to zrobić tak, żeby się nie ubrudzić farbą, za to ja byłam cała umazana. Żartowali ze mnie, że chciałam go zjeść. Następnie miałam ich zaprowadzić do centrum, ale jakoś niefortunnie wybrałam autobus i pojechaliśmy gdzieś na koniec świata. Na szczęście pani w autobusie usłyszała naszą rozmowę i poleciła nam wysiąść. Jakoś dostaliśmy się do centrum i po burzliwej dyskusji poszliśmy do MacDonald's, gdzie znalazł nas Ravi, a po chwili też Szlaczek. Gdzieś po drodze wpadliśmy też na Ari i taką ekipą ruszyliśmy do PraCoVni.
[Amarena: a ja i Yarren w tym czasie próbowaliśmy się szybciej zebrać i ruszyć tyłki, dzwoniliśmy po Andrieja i Fillerra, ale koniec końców Yarren ZGUBIŁ prostownicę do włosów i paręnaście minut poszło się chędożyć W końcu ją znalazł. W szafie. Najmniej oczywistym miejscu.[Yarren: ku ścisłości szafka na książki, której nie używam. No cóż, niedawno sprzątałem, a po sprzątaniu jak zawsze nic nie mogę znaleźć]
Pojechaliśmy sobie do Rembridż autobuuuusem, potem jak dzikie ludki pobiegliśmy w stronę SKM-ki, a gorset baardzo pomagał w nieskakaniu cycków podczas biegu ^^ W Warszawie na ulicy Chmielnej podczas powrotu z Carrefoura [Andrzej: Gdzie to zamiast jak pierwotny plan zakładał zaopatrzyć się w Ruski szampan jak wtedy gdy ostatnio Nem widziałem, znaleźliśmy miód na półce] widzieliśmy przecudną sztukę nowoczesną - na jasno oświetlonej witrynie sklepowej, takiej caałej oszklonej ścianie, siedział sobie el hipsterro i czytał gazetkę huśtając się na huśtawce. Moi geniusze spłodzili kartkę "Smile if you masturbate" pisząc ją na kiosku, z którego wyszedł właściciel myśląc, że mu mienie niszczymy. Potem słit focia o którą poprosiliśmy przechodzące dziewczyny i polecieli do MODELA. Twardziel, nie uśmiechnął się [Andrzej: Bo Hypsterzy się nie uśmiechają, jak sama wtedy zauważyłaś]. Zaopatrzyliśmy się w miody, do których nie mieliśmy korkociągów i trzeba było barmana w Norze prosić.]

Lokal miał wyjątkowo przyjemny klimat. Wybraliśmy miły, duży stolik, wzięliśmy sobie po czymś i zaczęliśmy rozmawiać nieśmiało. Głównie aktywizował się Deathbird, bardzo pewny siebie jak na kota. Mowa była o sztucznej inteligencji, androidach, transhumaniźmie, lotach w kosmos, science-fiction i muzyce. Mówiliśmy też o bardziej przyziemnych sprawach jak studia czy wojny. W międzyczasie dołączył do nas Istvan, ale nie odzywał się za wiele ku mojemu rozczarowaniu. W końcu musieliśmy się zebrać i ruszyć do Gniazda Piratów, żeby zarezerwować sobie stoliki... Jak się okazało za późno. Wszystkie stoliki były już zajęte. Gdzieś w metrze dorwaliśmy się z Fillerrem, Yarrenem, Andriejem i Amareną, a także ich dwójką znajomych, których nie miałam okazji dobrze poznać, bo byli jacyś... skryci [Andzrej: I te ciekawe spojrzenia w metrze, w stronę reklamy książki pt. "Arab strzela, Żyd się cieszy"]. Za to po drodze odpadli nam Arya i Istvan.

Znaleźliśmy azyl w pubie Nora[Yarren: przypadkiem znaleziony, najlepszy xD], gdzie zaszyliśmy się w klitce dla niepalących i rozpoczęliśmy proces rozpijania się. Wbrew pozorom poziom dyskusji w dalszym ciągu utrzymywał się dość wysoki. Mowa była o końcu świata, znowu o transhumaniźmie, informatyce i biologii, o pisaniu, o tekstach, o książkach i w końcu o sesjach RPG [Andrzej: I dziwnym trafem, drugi raz spotykam Raviego i drugi raz wypływa koncepcja Anty-Fotonów i latarni na niej opartej...[Yarren: aż żałuję, że się nie wsłuchałem, bo temat mi się podoba]]. Ravi odrobinę działał mi na nerwy, bo był bardzo namolny ze swoim okazywaniem uwagi xD, za to ze Szlaczkiem dogadywaliśmy się jak w naszych najlepszych czasach, i wszystkim, którzy się o to niepokoili mogę zadeklarować, że między nami jest jak najlepiej, i nie musicie się spodziewać niesnasek w najbliższym czasie. Ani w dalszym, najpewniej. Przypomnieliśmy sobie za co się lubimy i dlaczego obojgu zależy nam na Gildii. Bo i owszem, rozmawialiśmy o niej, podczas gdy postanowiliśmy nie zanudzać reszty (Ravi i tak bezczelnie podsłuchiwał). A atmosfera robiła się już na tyle rodzinna, że ogólnym tematem zaczęły być ploteczki i nowinki z życia bardów.
[Amarena: ja też podsłuchiwałam, taaaak! I epickość stwierdzenia "ej, dokupmy piwo bo nas wyjebią" - bezcenna. W kiblu w Norze jest ciekawa reklama, małym druczkiem obok sedesu napisane cos o agencji od reklam i "czytają każdy szczegół, tak jak Ty teraz!". Co jeszcze ciekawego? Dieta norweska ruinuje układ odporności na piwo. 1/3 piwa a Amarena FRUWA.]

Było już bardzo fajnie w momencie, w którym dostałam sms'a od nieznanego numeru, który pytał nas, gdzie jesteśmy. Wyjaśniłam i zaczęliśmy się spodziewać niespodziewanego gościa, ale nie mieliśmy pojęcia, kto to będzie, bo to w sumie mógł być każdy. Jakiś obecny bard, który zmienił numer, jakiś stary bard, któremu się przypomniało o Gildii, lub jakiś znajomy Gildii, który zapragnął nagle jej bliskości. Mieliśmy jednak pewne podejrzenia, więc, kiedy dostałam cynk, że ta osoba już tam jest, wysłaliśmy ekipę zwiadowczą, w której ja sama byłam. (Nasz gość powiedział mi później, że widziałam go przechodząc, uśmiechnął się do mnie i podobno odpowiedziałam na uśmiech, po czym go minęłam xD jak gdyby nigdy nic.) Wróciliśmy, gdy pojawił się między nami mężczyzna, wyglądający dość poważnie i stwierdził, że on chyba do nas, a po chwili, że chyba jednak nie. Podejrzenie już niemal zmieniło się w pewność, ale ja np. w dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że ten ninjujący się koleś to B.A., Szlaczek oczywiście z miejsca zaczął się do niego przystawiać, a Andriej zrujnował mi reputację biorąc mnie na bary wbrew mojej woli ;p [Andrzej: Serio? Kiedy, bo za cholerę sobie tego nie przypominam...]. Ale w końcu dostałam się na ziemię, wszyscy się przedstawiliśmy i udało nam się potwierdzić podejrzenia, w momencie w którym Bartek wreszcie się przedstawił[Yarren: Nem, albo Szlaczek - "Przedstawmy się to on też będzie musiał" xD]. Zrobili mu miejsce obok mnie i wszyscy bardzo się spięliśmy, bo chcieliśmy zrobić dobre wrażenie, a ciężko, gdy się jest już lekko podchmielonym (albo bardziej), i zbyt rozochoconym na poważne tematy. Zwłaszcza, że byliśmy już na etapie przechodzenia we flirt w rozmowie i rzucania głupawych dowcipów i rozmawiania o byłych Szlaczka. Zaczęła się też masowa inwigilacja na B.A., z czego pamiętam tylko, że jest skorpionem (Bo to ja zgadłam, za pierwszym razem! Jak rzut pietruszką do kosza.) Stopniowo się rozluźniliśmy się i znowu odbywaliśmy mniej lub bardziej poufne rozmowy, a w końcu padła propozycja Mafii[Yarren: Ja zaproponowałem! Czaiłem się z tym od początku, na najlepszy moment ^ ^] i mimo oporów Szlaczka zaczęliśmy grać. Niefortunnie ja byłam pierwszym gubernatorem. Zresztą pierwsze losowanie nie wyszło, bo król dyskretności Szlaczek musiał zapytać „Co to jest lekar?”, bo biedny Yarren pomylił się przy zapisywaniu.[Yarren: Szlaczek jest wredny, zrobił to specjalnie!<obra>] Na szczęście drugie losowanie wyszło. Wtedy ściągnęliśmy na siebie uwagę kolesia, który chyba wiedział na czym polega Mafia, ale był zbyt pijany by się przyłączyć (wrócił na drugą rundę)[Yarren: Chyba miał jakieś powiązania z harcerstwem, ale sam nie ogarniał co się dookoła niego działo]. Jako guberator powinnam być bezstronna, ale nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, że w mafii był Ravi, który co runda wskazywał do eksterminacji Szlaczka (na szczęście B.A. za każdym razem odwodził go od tego pomysłu i pokazywał kogoś innego). Podobno niechcący skazałam nie tego człowieka, którego wskazali. Sorry chłopaki, serio myślałam, że to miał być Yarren[Yarren: a mnie to nie przeprosi nikt, dwa razy graliśmy i dwa razy mnie zabili na początku :(]. Fillerrowi zawdzięczamy zwycięstwo mafii (chyba, że wygrali obywatele, a ja nie pamiętam, wiem, że i B.A. i Ravi zostali zabici).
[Amarena: B.A. Ty spryciarzu Ty!]

W kolejnej rundzie prowadził Szlaczek i na szczęście dołączyła się też Amarena. Wzbudziliśmy nawet zainteresowanie kelnera, który chyba spytał, czemu mamy wszyscy głowy opuszczone. Nie pamiętam, co mu odpowiedzieliście. Wiem, że ta runda była dość trudna, bo w mafii były cholernie ciche wody w postaci Andrieja i Amareny. I oczywiście Fillerr znowu zadecydował o tym, że mafia wygrała, bo, mimo że było prawie pewne, że to nie ja jestem w mafii postanowił skazać mnie. Uzasadnił to tak „Nawet jak nie jesteś w mafii, to wyglądasz podejrzanie”. A, i jeszcze, wiedząc, że Ravi nie jest w mafii zabiliśmy go, bo uznaliśmy, że to tak czy inaczej świetny interes[Yarren: Tak to jest jak się wybiera postać bezrobotnego zasiadającego w radzie miejskiej xD]. Przyłączył się wtedy do nas chyba nawet ten drugi pan, a przed wyjściem wlał mi do kufla sporo wódki, którą dzielnie i wspólnymi siłami skonsumowaliśmy.
[Amarena: Ten koleś był śmieszny, taki dresik, niegroźny kretyn A wódki nawet ja się napiłam, mimo że NIENAWIDZĘ.[Yarren: A na zapite tylko moja mineralna...]]

Po czym... Nie wiadomo po co, opuściliśmy Norę[Yarren: Nie bardzo ogarniałem, ale z tego co zauważyłem, to wszyscy wychodzili, więc nas też by wyprosili]. Na przystanku dorwała nas Straż Miejska, bo siedziałam Andriejowi na plecach i chcieli się przyczepić, że coś przyklejamy, czy coś w tym stylu, ale nie robiliśmy tego, więc nam odpuścili[Yarren: A mądry Yarr stanął najbliżej samochodu z butelką alkoholu w ręku xD]. Ruszyliśmy do następnego lokalu, nie pamiętam jakiego i nie pamiętam po co [Andrzej: Po coś do jedzenia i miejsce bo 4 była. Przeze mnie bardom uciekł jeden nocny, bo z głodu musiałem już coś zjeść, a obok był kebab. Gdy już końcu go dostałem rozpoczęła się batalia z bardami i upitymi anglikami, którzy trafili do tego samego autobusu - jedna z nich, ewidentnie upita chciała mi za niego zapłacić, ale jej towarzysze patrzyli z przepraszającym wzrokiem i powiedzieli tylko "She's on a diet", ku niezadowoleniu mojego pustego żołądka przed bardkami już nie uciekł] i w końcu wyszło na to, że jest za późno, a raczej za wcześnie na jakieś imprezowanie. Popiliśmy jeszcze na mieście miód pitny po czym opuścił nas najpierw Deathbird, po nim B.A., po nich Yarren, Fill, Andriej i Amarena. Na tych ostatnich jestem tak odrobinkę zła, bo zostawili nas na pastwę dwóch natrętnych i lekko podpitych kolesi pod opieką Raviego, który oczywiście się zmył. Na szczęście udało nam się odmówić wstąpienia do ich mieszkania na wódkę i nad ranem dotarłyśmy bezpiecznie do mieszkania mojego brata.[Yarren: Nam też było żal was opuszczać, ale się ledwo trzymaliśmy na nogach :(]
[Amarena: Jechaliśmy do Remontu, w między czasie spierdolił nam autobus bo Andriej obżerał się kebabem, a Yarren dostał szluga od jakiejś chyba Brytyjki[Yarren: to już jak wsiadaliśmy do następnego, zdążyłem wypalić prawie pół fajka dwoma buchami, njagłębszymi w moim życiu. Mam dosyć patrzenia nawet na papierosy na co najmniej mrok] potem Szlaczuś poszedł do kibelka i wziął Raviego (nie wnikajmy xD) a my do podziemi wychłeptać mjut. Nagle wrócili nasi dzielni wojownicy twierdząc, że ochroniarz nie wpuszcza ludzi w glanach mówiąc "bo bez przesady". Nasze stwierdzenie? To wchodzimy z glanami na rękach. Ale nie ]

I tak, jak to często bywa, na dworcu centralnym zakończyła się szósta rocznica. Nieprzyzwoicie udana (mimo problemów z miejscami), nieprzyzwoicie fajna i zapalająca do działalności na długie miesiące... Mam nadzieję, że nie tylko mnie, bo chciałabym was zobaczyć znowu jak najszybciej ]x).
[Wybaczcie nam, zimno mi było i spaaać się chciało. Po opuszczeniu was pojeździliśmy windą, poczekaliśmy na tramwaj i wio! Po krotkim czekaniu na autobus wbiliśmy się do niego i śmiesznie wyglądając we czworo zasneliśmy na siedzeniach. A potem nie przytuliłam sie do chłopaków bo wysiadać trzeba bylo ;_;.
A YARREN MIAŁ KACAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA[Yarren: Jak stąd do obiadu. Dosłownie..] MWAHAHAHAH. i śmierdział. BYŁO WSPANIALE <3]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Yarren dnia Śro 23:36, 14 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szlaczek
Wieczny kot



Dołączył: 17 Cze 2010
Posty: 1188
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/666
Skąd: Płock / Warszawa / Księżyc

PostWysłany: Czw 13:43, 15 Lis 2012    Temat postu:

VI rocznica Gildii
9 listopada w Warszawie by Nem z dopiskami Amareny i Andrieja, a także Yarren'a.

Rocznicę zrobiliśmy w tym roku wcześniej, dlatego, że to właściwie w listopadzie została założona Gildia i, ponieważ wszyscy właśnie teraz bardzo tego potrzebowaliśmy. Muszę przyznać, że tego bardowiska bardzo się bałam, a w efekcie zaskoczyło mnie w takim stopniu, jakiego się nie spodziewałam. I chyba znowu to czuję. Czuję, że bez Gildii moje życie stałoby się nieznośnie puste.

Mieliśmy spore problemy z organizacją[Yarren: Znając bardów to wyszedł cud, że w ogóle w ciągu tygodnia udało się ogarnąć tyle osób Very Happy] , dlatego, że tym razem nie było miejsca, w którym można by zrobić bardowisko i po raz pierwszy spotykaliśmy się bez pewnej mety. Bardzo dużo mogło nie wyjść i bardzo wiele mogło się nie udać, ale strach nie przeszkadzał cichej nadziei i temu, że na noc przed bardowiskiem nie mogłam zasnąć z ekscytacji. Podobnie nie czułam się co najmniej od początków liceum. Zaczęło się od tego, że w piątek 9 listopada rano wyruszyłyśmy z Iv do Warszawy, gdzie miałyśmy szukać dla mnie książek po angielsku, a tam miał do nas dołączyć Frag i Deathbird. Frag postanowił tym razem zawieść na całej linii i nie dał nawet znaku życia na telefon, za to Death dołączył do nas jeszcze przed południem. Zrobił nam kawał i powiedział, że będzie czekał pod gitarą ([Yarren: Najdroższe piwo, jakie w życiu widziałem, 11zł za 0,3 Kurewskiego, a nazwa - Hard] Rock Cafe czy coś w tym stylu, chyba stałe miejsce spikiwania się bardów) a kiedy tam przyszłyśmy, okazało się, że go nie ma. Poobserwował sobie nas chwilę i dopiero wtedy zadzwonił. Razem poszliśmy do empika, potem coś zjeść, potem zobaczyć syrenkę... Tam udało mi się zepsuć sobie kostkę, bo miałam na sobie śmieszne buty[Yarren: które do Ciebie pasowały jak pięść do nosa], a jeszcze przed syrenką natknęliśmy się na urocze zjawisko w postaci mima. Uwielbiam mimów. Ten był wyjątkowo uroczy, bo miał na sobie czarny smoking, białą koszulę i całą twarz pomalowaną na biało. Do tego miał czarne włosy zawiązane w kucyk i cylinder, cudo! Najpierw nabijał się z Death'a i doradzał mu odstawić piwo (oczywiście bez słów), a potem zwrócił uwagę na mnie, bo się czaiłam. Podał mi rękę, przyciągnął do siebie i wyłudził buziaka ^^. Zaraz też zajął się Iv. Ale jej się udało to zrobić tak, żeby się nie ubrudzić farbą, za to ja byłam cała umazana. Żartowali ze mnie, że chciałam go zjeść. Następnie miałam ich zaprowadzić do centrum, ale jakoś niefortunnie wybrałam autobus i pojechaliśmy gdzieś na koniec świata. Na szczęście pani w autobusie usłyszała naszą rozmowę i poleciła nam wysiąść. Jakoś dostaliśmy się do centrum i po burzliwej dyskusji poszliśmy do MacDonald's, gdzie znalazł nas Ravi, a po chwili też Szlaczek. Gdzieś po drodze wpadliśmy też na Ari i taką ekipą ruszyliśmy do PraCoVni.
[Amarena: a ja i Yarren w tym czasie próbowaliśmy się szybciej zebrać i ruszyć tyłki, dzwoniliśmy po Andrieja i Fillerra, ale koniec końców Yarren ZGUBIŁ prostownicę do włosów i paręnaście minut poszło się chędożyć W końcu ją znalazł. W szafie. Najmniej oczywistym miejscu.[Yarren: ku ścisłości szafka na książki, której nie używam. No cóż, niedawno sprzątałem, a po sprzątaniu jak zawsze nic nie mogę znaleźć]
Pojechaliśmy sobie do Rembridż autobuuuusem, potem jak dzikie ludki pobiegliśmy w stronę SKM-ki, a gorset baardzo pomagał w nieskakaniu cycków podczas biegu ^^ W Warszawie na ulicy Chmielnej podczas powrotu z Carrefoura [Andrzej: Gdzie to zamiast jak pierwotny plan zakładał zaopatrzyć się w Ruski szampan jak wtedy gdy ostatnio Nem widziałem, znaleźliśmy miód na półce] widzieliśmy przecudną sztukę nowoczesną - na jasno oświetlonej witrynie sklepowej, takiej caałej oszklonej ścianie, siedział sobie el hipsterro i czytał gazetkę huśtając się na huśtawce. Moi geniusze spłodzili kartkę "Smile if you masturbate" pisząc ją na kiosku, z którego wyszedł właściciel myśląc, że mu mienie niszczymy. Potem słit focia o którą poprosiliśmy przechodzące dziewczyny i polecieli do MODELA. Twardziel, nie uśmiechnął się [Andrzej: Bo Hypsterzy się nie uśmiechają, jak sama wtedy zauważyłaś]. Zaopatrzyliśmy się w miody, do których nie mieliśmy korkociągów i trzeba było barmana w Norze prosić.]

Lokal miał wyjątkowo przyjemny klimat. Wybraliśmy miły, duży stolik, wzięliśmy sobie po czymś i zaczęliśmy rozmawiać nieśmiało. Głównie aktywizował się Deathbird, bardzo pewny siebie jak na kota. Mowa była o sztucznej inteligencji, androidach, transhumaniźmie, lotach w kosmos, science-fiction i muzyce. [Szlaczek: Z tego co pamiętam całość zaczęła się od dyskusji Ari z Deathikiem na temat jego awersji do s-f. Reszta poszła z górki. Powiem, że dyskusja była dla mnie bardzo satysfakcjonująca, nie wspominając, że chyba nigdy nie uświadczyłem wymiany zdań na tak wysokim poziomie w GB Razz] Mówiliśmy też o bardziej przyziemnych sprawach jak studia czy wojny [Szlaczek: Oj nie, wojny były w kontekście ambitnej rozmowy i zdecydowanie nie nazwałbym tego przyziemnym tematem Razz Bardziej przyziemne były książki, o których gadaliśmy pod koniec pobytu w Pracovni]. W międzyczasie dołączył do nas Istvan, ale nie odzywał się za wiele ku mojemu rozczarowaniu. W końcu musieliśmy się zebrać i ruszyć do Gniazda Piratów, żeby zarezerwować sobie stoliki... Jak się okazało za późno. Wszystkie stoliki były już zajęte. Gdzieś w metrze dorwaliśmy się z Fillerrem, Yarrenem, Andriejem i Amareną, a także ich dwójką znajomych, których nie miałam okazji dobrze poznać, bo byli jacyś... skryci [Andzrej: I te ciekawe spojrzenia w metrze, w stronę reklamy książki pt. "Arab strzela, Żyd się cieszy"[Szlaczek: nie wspominając, że to były spojrzenia w moim kierunku...]]. Za to po drodze odpadli nam Arya i Istvan.

Znaleźliśmy azyl w pubie Nora[Yarren: przypadkiem znaleziony, najlepszy xD], gdzie zaszyliśmy się w klitce dla niepalących i rozpoczęliśmy proces rozpijania się. Wbrew pozorom poziom dyskusji w dalszym ciągu utrzymywał się dość wysoki [Szlaczek: nie tak wysoki jak wcześniej, jednak wciąż określenie "dość wysoki" jest adekwatne]. Mowa była o końcu świata, znowu o transhumaniźmie, informatyce i biologii, o pisaniu, o tekstach, o książkach i w końcu o sesjach RPG [Andrzej: I dziwnym trafem, drugi raz spotykam Raviego i drugi raz wypływa koncepcja Anty-Fotonów i latarni na niej opartej...[Yarren: aż żałuję, że się nie wsłuchałem, bo temat mi się podoba]]. Ravi odrobinę działał mi na nerwy, bo był bardzo namolny ze swoim okazywaniem uwagi xD, za to ze Szlaczkiem dogadywaliśmy się jak w naszych najlepszych czasach, i wszystkim, którzy się o to niepokoili mogę zadeklarować, że między nami jest jak najlepiej, i nie musicie się spodziewać niesnasek w najbliższym czasie [Szlaczek: przynajmniej póki się jej leki nie skończą Razz]. Ani w dalszym, najpewniej. Przypomnieliśmy sobie za co się lubimy i dlaczego obojgu zależy nam na Gildii. Bo i owszem, rozmawialiśmy o niej, podczas gdy postanowiliśmy nie zanudzać reszty (Ravi i tak bezczelnie podsłuchiwał). A atmosfera robiła się już na tyle rodzinna, że ogólnym tematem zaczęły być ploteczki i nowinki z życia bardów.
[Amarena: ja też podsłuchiwałam, taaaak! I epickość stwierdzenia "ej, dokupmy piwo bo nas wyjebią" - bezcenna. W kiblu w Norze jest ciekawa reklama, małym druczkiem obok sedesu napisane cos o agencji od reklam i "czytają każdy szczegół, tak jak Ty teraz!". Co jeszcze ciekawego? Dieta norweska ruinuje układ odporności na piwo. 1/3 piwa a Amarena FRUWA.]

Było już bardzo fajnie w momencie, w którym dostałam sms'a od nieznanego numeru, który pytał nas, gdzie jesteśmy. Wyjaśniłam i zaczęliśmy się spodziewać niespodziewanego gościa [Szlaczek: oksymorony w prozie? błagam...], ale nie mieliśmy pojęcia, kto to będzie, bo to w sumie mógł być każdy. Jakiś obecny bard, który zmienił numer, jakiś stary bard, któremu się przypomniało o Gildii, lub jakiś znajomy Gildii, który zapragnął nagle jej bliskości. Mieliśmy jednak pewne podejrzenia, więc, kiedy dostałam cynk, że ta osoba już tam jest, wysłaliśmy ekipę zwiadowczą, w której ja sama byłam. (Nasz gość powiedział mi później, że widziałam go przechodząc, uśmiechnął się do mnie i podobno odpowiedziałam na uśmiech, po czym go minęłam xD jak gdyby nigdy nic.) Wróciliśmy, gdy pojawił się między nami mężczyzna, wyglądający dość poważnie i stwierdził, że on chyba do nas, a po chwili, że chyba jednak nie. Podejrzenie już niemal zmieniło się w pewność, ale ja np. w dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że ten ninjujący się koleś to B.A., Szlaczek oczywiście z miejsca zaczął się do niego przystawiać [Szlaczek: Tylko po to, żeby się z Tobą podroczyć Razz], a Andriej zrujnował mi reputację biorąc mnie na bary wbrew mojej woli ;p [Andrzej: Serio? Kiedy, bo za cholerę sobie tego nie przypominam...[Szlaczek: wtedy kiedy groziłem Nem, że przytulę nowo przybyłego. Zacytuję "ależ ja jestem bliżej" i wtedy podniosłeś ją na barana dodając siły mojemu stwierdzeniu]]. Ale w końcu dostałam się na ziemię, wszyscy się przedstawiliśmy i udało nam się potwierdzić podejrzenia, w momencie w którym Bartek wreszcie się przedstawił[Yarren: Nem, albo Szlaczek - "Przedstawmy się to on też będzie musiał" xD]. Zrobili mu miejsce obok mnie i wszyscy bardzo się spięliśmy, bo chcieliśmy zrobić dobre wrażenie, a ciężko, gdy się jest już lekko podchmielonym (albo bardziej), i zbyt rozochoconym na poważne tematy. Zwłaszcza, że byliśmy już na etapie przechodzenia we flirt w rozmowie i rzucania głupawych dowcipów i rozmawiania o byłych Szlaczka. Zaczęła się też masowa inwigilacja na B.A., z czego pamiętam tylko, że jest skorpionem (Bo to ja zgadłam, za pierwszym razem! Jak rzut pietruszką do kosza.[Szlaczek: nie wiem czy wiesz, niczego nie potwierdził. Na to że jest skorpionem Ty zareagowałaś z błyskiem w oku mówiąc "to byłoby ciekawe!"]) Stopniowo się rozluźniliśmy się i znowu odbywaliśmy mniej lub bardziej poufne rozmowy, a w końcu padła propozycja Mafii[Yarren: Ja zaproponowałem! Czaiłem się z tym od początku, na najlepszy moment ^ ^] i mimo oporów Szlaczka zaczęliśmy grać. Niefortunnie ja byłam pierwszym gubernatorem. Zresztą pierwsze losowanie nie wyszło, bo król dyskretności Szlaczek musiał zapytać „Co to jest lekar?”, bo biedny Yarren pomylił się przy zapisywaniu.[Yarren: Szlaczek jest wredny, zrobił to specjalnie!<obra>] Na szczęście drugie losowanie wyszło. Wtedy ściągnęliśmy na siebie uwagę kolesia, który chyba wiedział na czym polega Mafia, ale był zbyt pijany by się przyłączyć (wrócił na drugą rundę)[Yarren: Chyba miał jakieś powiązania z harcerstwem, ale sam nie ogarniał co się dookoła niego działo]. Jako guberator powinnam być bezstronna, ale nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, że w mafii był Ravi, który co runda wskazywał do eksterminacji Szlaczka (na szczęście B.A. za każdym razem odwodził go od tego pomysłu i pokazywał kogoś innego). Podobno niechcący skazałam nie tego człowieka, którego wskazali. Sorry chłopaki, serio myślałam, że to miał być Yarren[Yarren: a mnie to nie przeprosi nikt, dwa razy graliśmy i dwa razy mnie zabili na początku Sad]. Fillerrowi zawdzięczamy zwycięstwo mafii (chyba, że wygrali obywatele, a ja nie pamiętam, wiem, że i B.A. i Ravi zostali zabici).
[Amarena: B.A. Ty spryciarzu Ty!]

W kolejnej rundzie prowadził Szlaczek i na szczęście dołączyła się też Amarena. Wzbudziliśmy nawet zainteresowanie kelnera, który chyba spytał, czemu mamy wszyscy głowy opuszczone. Nie pamiętam, co mu odpowiedzieliście. Wiem, że ta runda była dość trudna, bo w mafii były cholernie ciche wody w postaci Andrieja i Amareny. I oczywiście Fillerr znowu zadecydował o tym, że mafia wygrała, bo, mimo że było prawie pewne, że to nie ja jestem w mafii postanowił skazać mnie. Uzasadnił to tak „Nawet jak nie jesteś w mafii, to wyglądasz podejrzanie”. A, i jeszcze, wiedząc, że Ravi nie jest w mafii zabiliśmy go, bo uznaliśmy, że to tak czy inaczej świetny interes[Yarren: Tak to jest jak się wybiera postać bezrobotnego zasiadającego w radzie miejskiej xD]. Przyłączył się wtedy do nas chyba nawet ten drugi pan, a przed wyjściem wlał mi do kufla sporo wódki, którą dzielnie i wspólnymi siłami skonsumowaliśmy [Szlaczek: "dopij ktoś to", "ja nie chcę", "ja mam za dużo", "zostawcie to"... grr, w końcu się ja poświęciłem].
[Amarena: Ten koleś był śmieszny, taki dresik, niegroźny kretyn A wódki nawet ja się napiłam, mimo że NIENAWIDZĘ.[Yarren: A na zapite tylko moja mineralna...]]

Po czym... Nie wiadomo po co, opuściliśmy Norę[Yarren: Nie bardzo ogarniałem, ale z tego co zauważyłem, to wszyscy wychodzili, więc nas też by wyprosili]. Na przystanku dorwała nas Straż Miejska, bo siedziałam Andriejowi na plecach i chcieli się przyczepić, że coś przyklejamy, czy coś w tym stylu, ale nie robiliśmy tego, więc nam odpuścili[Yarren: A mądry Yarr stanął najbliżej samochodu z butelką alkoholu w ręku xD]. Ruszyliśmy do następnego lokalu, nie pamiętam jakiego i nie pamiętam po co[Szlaczek: Był to Remont i w zamierzeniu mieliście spędzić tam resztę nocy, jednak okazało się, że nie wpuszczają w glanach] [Andrzej: Po coś do jedzenia i miejsce bo 4 była. Przeze mnie bardom uciekł jeden nocny, bo z głodu musiałem już coś zjeść, a obok był kebab. Gdy już końcu go dostałem rozpoczęła się batalia z bardami i upitymi anglikami, którzy trafili do tego samego autobusu - jedna z nich, ewidentnie upita chciała mi za niego zapłacić, ale jej towarzysze patrzyli z przepraszającym wzrokiem i powiedzieli tylko "She's on a diet", ku niezadowoleniu mojego pustego żołądka przed bardkami już nie uciekł] i w końcu wyszło na to, że jest za późno, a raczej za wcześnie na jakieś imprezowanie. Popiliśmy jeszcze na mieście miód pitny po czym opuścił nas najpierw Deathbird, po nim B.A. [Szlaczek: ja również opuściłem i zmierzając w tym smaym kierunku co B.A., byłem odprowadzany przez zawistno-zazdrosne spojrzenia Nemika], po nich Yarren, Fill, Andriej i Amarena. Na tych ostatnich jestem tak odrobinkę zła, bo zostawili nas na pastwę dwóch natrętnych i lekko podpitych kolesi pod opieką Raviego, który oczywiście się zmył. Na szczęście udało nam się odmówić wstąpienia do ich mieszkania na wódkę i nad ranem dotarłyśmy bezpiecznie do mieszkania mojego brata.[Yarren: Nam też było żal was opuszczać, ale się ledwo trzymaliśmy na nogach Sad]
[Amarena: Jechaliśmy do Remontu, w między czasie spierdolił nam autobus bo Andriej obżerał się kebabem, a Yarren dostał szluga od jakiejś chyba Brytyjki[Yarren: to już jak wsiadaliśmy do następnego, zdążyłem wypalić prawie pół fajka dwoma buchami, njagłębszymi w moim życiu. Mam dosyć patrzenia nawet na papierosy na co najmniej mrok] potem Szlaczuś poszedł do kibelka i wziął Raviego [Szlaczek: Ravi miał być pomocnikiem w negocjowaniu wejścia do remontu, nie wspominając o tym, że jeśli kogoś mieli nie wpuścić to właśnie jego, więc dobrze byłoby zrobić zwiad zanim wszyscy zapłacą za wejście i zostawią Raviego na zewnątrz] (nie wnikajmy xD) a my do podziemi wychłeptać mjut. Nagle wrócili nasi dzielni wojownicy twierdząc, że ochroniarz nie wpuszcza ludzi w glanach[Szlaczek: zapytani czy można wejść boso odrzekli:] mówiąc "bo bez przesady". Nasze stwierdzenie? To wchodzimy z glanami na rękach. Ale nie ]

I tak, jak to często bywa, na dworcu centralnym zakończyła się szósta rocznica. Nieprzyzwoicie udana (mimo problemów z miejscami), nieprzyzwoicie fajna i zapalająca do działalności na długie miesiące... Mam nadzieję, że nie tylko mnie, bo chciałabym was zobaczyć znowu jak najszybciej ]x).
[Wybaczcie nam, zimno mi było i spaaać się chciało. Po opuszczeniu was pojeździliśmy windą, poczekaliśmy na tramwaj i wio! Po krotkim czekaniu na autobus wbiliśmy się do niego i śmiesznie wyglądając we czworo zasneliśmy na siedzeniach. A potem nie przytuliłam sie do chłopaków bo wysiadać trzeba bylo ;_;.
A YARREN MIAŁ KACAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA[Yarren: Jak stąd do obiadu. Dosłownie..] MWAHAHAHAH. i śmierdział. BYŁO WSPANIALE <3]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Rozmowy bardów Strona Główna -> Przedsięwzięcia Gildiowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin